“Najwybitniejszy poeta polskiego rocka”
PAWEŁ SZTOMPKE ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(“FILM” – listopad 2001)
Dla filmu komponujesz rzadko. Z potrzeby serca, dla płodozmianu, z chęci odkrywania nowych artystycznych rejonów?
To nie jest moje główne zajęcie. Lubię to robić od czasu do czasu. Bardzo sobie cenię prace, również taką, wobec której muszę być uległy. W tym wypadku muszę być uległy wobec obrazu. Trzeba dokonywać cudów, aby na przykład to, co jest na ekranie, jeszcze wzmocnić. Kino wyznacza pewien typ zachowań kompozytorskich. Po jakie instrumenty możemy sięgnąć, by nie kłóciły się z tym, co oglądamy w filmie. To samo jest z rytmem, z barwami. “Wiedźmin” stanowił dla mnie ogromne wyzwanie. To jest zupełnie inny, nowy świat. Kiedy miałem sformułować pierwszą propozycję dźwiękowa dla producentów filmu, żeby uwierzyli, że potrafię to zrobić, szukałem tego nowego świata na przecięciu kilku absolutnie odległych krain muzycznych. Była to głęboka, etniczna barwa, szczególnie w warstwie rytmicznej, sięgnięcie do plemiennych korzeni z wykorzystaniem afrykańskich bębnów. Połączyłem te rytmy ze szlachetną koloraturą, śpiewem operowym. I na to nałożyłem chóry, które nazwałbym kaukaskimi.
Mieszanka wybuchowa. Archaiczność powiązana z myśleniem operowym.
Ale to jeszcze nie wszystko. Nie mogę wyprzeć się tego, z czym jestem kojarzony od kilku lat, a więc elementów muzyki rockowej objawiającej się nie w myśleniu gitarowym, ale w mocnej natarczywości, motoryczności, a więc tego wszystkiego, co udało mi się wypracować z Republiką. Owe przecięcia różnych kultur, odniesień estetycznych, wszystko to powoduje, że zostaje stworzona nowa wartość brzmieniowa. Odległa od tego wszystkiego, co otacza nas na co dzień. Powiem może bardziej obrazowo. Gdyby w tej partyturze znalazło się miejsce dla zwyczajnych brzmień klasycznych instrumentów, na przykład fortepianu, gitary, skrzypiec, to uznałbym, że moje myślenie nie miało sensu. Sięgałem po takie skojarzenie brzmieniowe, które w pełni odpowiadałoby poetyce prozy Sapkowskiego.
Kino fantasy wypracowało pewien kanon dźwiękowy. Irlandzkie klimaty. Błądzący flet, celtycka harfa, dużo oddechu, powietrza w muzyce. Ty natomiast lubisz gęstą fakturę, zdecydowane pomysły, mocne rozwiązania dźwiękowe.
Tak. Taka irlandzka poezja muzyczna byłaby zastosowaniem pewnego schematu. I, oczywiście, będę tego unikał. Oprócz muzyki ilustracyjnej, instrumentalnej, są fragmenty stanowiące komentarz. Są to piosenki jaskra. Zaśpiewał je Zbigniew Zamachowski. To nie są przeboje, ale wydaje mi się, że idealnie odpowiadają atmosferze zarówno filmu, jak i książki.
Ale jeśli mówimy o przebojach, to jest również jeden utwór “Nie pokonasz miłości”, który stanie się przebojem, śpiewa go Robert Gawliński.
Tak, sam wolałem nie śpiewać. Mój wkład w stronę dźwiękową jest na tyle zauważalny, że chciałem, aby ta piosenka kojarzona była z kimś innym. Mój wybór padł na Roberta Gawlińskiego. Szukałem artysty, którego wizerunek odpowiadałby przesłaniu filmu. Miał być rycerski, dumny, ale jednocześnie chłopięcy.
Mógłbyś być idealnym kompozytorem filmowym. W swych kompozycjach łączysz bowiem literackość i narracyjność z umiejętnością pisania muzyki chwytliwej, młodzieżowej. Nie rezygnujesz przy tym z walorów intelektualnych. Idziesz za modą, ale zaznaczasz swoje piętno w tym, co robisz. A jednak dla kina piszesz rzadko.
Uwielbiam to robić raz na jakiś czas. Ale wiem, że nie mógłbym komponować wyłącznie dla kina. Praca w filmie jest niezwykle inspirująca. Powoduje autentyczną zmianę orientacji artystycznej. Odnajduje wówczas obszary, które gdzieś we mnie drzemią, a które może wyzwolić jedynie spotkanie z ludźmi, którzy maja mi do zaproponowania coś zupełnie nowego, w czym uczestniczenie staje się dla mnie wyzwaniem. Tylko wówczas mogę się podjąć tej pracy, Tak siato się z “Wiedźminem”.
Grzegorz Ciechowski był – można rzec – instytucją. Artystą ambitnym, inteligentnym i mimo pewnych zwrotów w życiu zawodowym i prywatnym dążył do tego, aby mieć wszystko dobrze poukładane. Wiedział, co chce osiągnąć i perfekcyjnie do tego dochodził. Jego twórczość wpisać można złotymi zgłoskami do dorobku polskiej kultury. Odszedł nagle, w pełni sił. Zmarł w warszawskim szpitalu po operacji tętniaka serca.
Z Grzegorzem Ciechowskim przeprowadziłem wywiad, który jeszcze przed drukiem chciałem “dopieścić”, potem przesłać do autoryzacji. Mijały dni, a spisana z magnetofonu rozmowa leżała w szufladzie. I przyszła ta nieoczekiwana wiadomość… Oto zapis nieautoryzowanej – z tragicznej konieczności – rozmowy z Grzegorzem Ciechowskim.
– Kim pan jest, za kogo się uważa; piosenkarza, kompozytora, autora tekstów piosenek, producenta?
– Żeby na to pytanie w pełni odpowiedzieć, trzeba sięgnąć do początków mojej działalności na muzycznej scenie. Wszystko zaczęło się od Republiki, był styczeń 1980 roku. Pierwsze znaczące koncerty dla publiczności daliśmy w połowie 1981 roku w Toruniu.
– I od razu osiągneliście wielki sukces, Republika odeszła od dotychczasowych wzorców obowiązujących na polskiej scenie. Wasze stroje nie były kolorowe, a czarno-białe. Muzyka, teksty trafiały na podatny grunt. Staliście się zespołem kultowym… Niespodziewanie , w 1986 roku zespół zszedł ze sceny, dlaczego?
– W każdej grupie zdarzają się pewne nieporozumienia… U nas też coś takiego zaistniało. Rozstaliśmy się z dużym hukiem. No cóż, myśleliśmy, że to już jest ostateczny rozbrat, sprawa zamknięta. A jednak po latach spotkaliśmy się ponownie. Teraz wspominamy to nasze rozstanie jako okres separacji, jak w przypadku starego małżeństwa. A, że nie lubię pustki, dlatego zaraz po rozpadzie Republiki pojawił się Obywatel G.C. To była taka formacja, która miała zastąpić w moim życiu Republikę. Tutaj miałem swobodę w doborze muzyków. Zbierałem wówczas pierwsze doświadczenia jako producent, uczyłem się na własnych błędach. W 1990 roku przezwyciężyliśmy waśnie i Republika ponownie dała o sobie znać. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły jeszcze trochę innych moich wcieleń, nie miały one nic wspólnego z Republiką czy Obywatelem G.C. Pojawiłem się wówczas jako Grzegorz z Ciechowa; wydałem album z muzyką etniczną “Oj DADAna”. Jako enigmatyczna Ewa Omernik pisałem teksty piosenek dla Justyny Steczkowskiej. Tych wcieleń było sporo. Wydaje mi się, że jest to naturalne, że stale trzeba być na jakiejś drodze poszukiwań. Utrzymanie się w tych pierwszych szeregach i bycie na tzw. topie (nie lubię tego określenia, ale coś takiego funkcjonuje), wymaga to ciągłej pracy i sprytu kameleona. W stale zmieniającym się środowisku muzyków, trzeba odnajdywać coś co jest pasją i tworzyć to co przez ludzi będzie dobrze odbierane. To jest taka umiejętność, którą trzeba by zdobyć w branży rozrywkowej być widocznym.
– Aktorzy śpiewają, piosenkarze grają w filmach, a pan, czy też miał filmowe propozycje?
– Wielokrotnie. Na samym początku wielkiej popularności Republiki proponowano mi główne role w różnych filmach (m.in. “To tylko rock”). Zdecydowanie odmawiałem, nie odpowiadały mi scenariusze. Wydaje się, że działania takie mające na celu promocje filmów za pomocą nazwisk z estrady są takim rodzajem dziwnej manipulacji, tzn. traktuje się trochę publiczność niepoważnie. Wciska się jej jakieś znane nazwiska i sugeruje, że to jest aktor. W ten sposób realizatorzy filmu również chcą się uchronić przed ewentualną niską frekwencją. Uważam, że dobry film i tak się obroni, niezależnie czy na planie filmowym będą występować aktorzy – debiutanci czy ludzie z estrady. Dobry film nie potrzebuje nazwisk ani Justyny Steczkowskiej (film “Billboard”), ani też Janusza Panasewicza (film “Nic”). Ale jeżeli pyta pan o mój udział w filmie, to rzeczywiście miałem taki jeden epizod. Było to w 1989 roku, zgodziłem się na jedną rolę w filmie Bogusia Lindy “Seszele”. To był jego debiut reżyserski. Zagrałem postać egzekutora długów, takiego strasznego brutalnego gangstera. W pierwszej fazie tej roli biłem i łamałem palce Zbyszkowi Zamachowskiemu, głównemu bohaterowi filmu, a w końcowej miałem poderżnięte gardło i ucięty mały palec, więc publiczność w tym momencie odetchnęła z ulgą, że w końcu tego skurczybyka załatwili. To była bardzo krótka, ale efektowna rola. Zajęło to mi tylko jeden dzień zdjęciowy.
– A może drzemią w panu jakieś zdolności aktorskie i zechce gościć na filmowym planie?
– Nie, nie, to nie dla mnie. Bardzo współczuje aktorom, szczególnie filmowym, to jest straszna robota. Oni siedzą cały czas na planie, muszą być skupieni, dyspozycyjni i w pełnej emocji odgrywać scenę, która jest przygotowywana przez panoszącą się na planie ekipę, gdzie świętym nawet nie jest reżyser, a operator.
– Pochwalić się może pan bogatym dorobkiem płytowym, wszystkie płyty stawały się bestsellerami, a piosenki gościły na czołowych miejscach list przebojów. Jak układa się współpraca z firmą fonograficzną przy produkcji muzycznego albumu?
– Zwyczaje w firmach fonograficznych są takie, że przychodzi się i prezentuje tzw. materiał demo. Potem są dyskusje, padają jakieś propozycje zmian ze strony wytwórni, no i wejście do studia, nagrywanie. W przypadku albumu “Masakra”, te etapy zostały pominięte. Do momentu zmontowania taśmy “matki”, nikt w wytwórni nie wiedział co będzie na płycie. Od razu wystartowaliśmy z gotowym materiałem. Wychodzę z założenia, że praca zespołu rockowego nie może być uzależniona od osób trzecich, tym bardziej nie związanych z zespołem. To, co robimy, jest zapisem emocji, to jest bardzo intymne. I pokazywanie tego w jakieś formie początkowej z próbą ingerencji jest wręcz dla mnie poniżające.
– Woli pan pracować w ciszy i spokoju?
– Tak, bez zbędnych konsultacji z boku. Bo cóż może mi powiedzieć ktoś z wytwórni… oni wobec mnie, wobec albumu mogą mieć tylko pewne oczekiwania. To jest tak, jak wynajmuje się snajpera i za niego chce się dokonać tego decydującego strzału.
– Który z albumów reaktywowanej w 1990 roku Republiki, uważa pan za najważniejszy?
– “Masakrę”. Ta płyta była takim ostatnim momentem w którym mogliśmy jednoznacznie sobie odpowiedzieć na pytanie czy Republika to jest zamknięty okres, którego nie warto ruszać, czy to jest już koniec historii tego zespołu? Dla mnie ta płyta była czymś niezbędnym, czymś co dobudowało kolejną część mojego myślenia na temat zespołu. Ta płyta w jakimś sensie otworzyła nam drogę do dalszego istnienia Republiki.
– Z tego albumu pochodzi chyba “najdroższy” teledysk do piosenki “Mamona”, pamiętam spadające dolary, zespół został wręcz nimi zasypany.
– Same rekwizyty to 16 milionów dolarów w banknotach. Oczywiście to były falsyfikaty, ale pieniądze zgromadzone w takiej ilości zawsze budzą emocje nawet mając świadomość, że są to falsyfikaty. Widząc tyle dolarów, na planie wideoklipu zupełnie inaczej się zachowywaliśmy. No, nie tylko my, ekipa realizująca teledysk również. Cały czas trwały jakieś zabawy; płacono sobie nawzajem, oddawano stare długi, po prostu dobrze przy tym bawiliśmy się.
– Czym różni się “Republika” ta z lat osiemdziesiątych od obecnej?
– Jesteśmy starsi, bardziej doświadczeni, bogatsi w sporą wiedzę. A co najważniejsze, po dłuższej przerwie znowu jesteśmy razem. Udało się nam coś co było bardzo trudne. Zdajemy sobie sprawę z pewnego cyklu popularności; obserwujemy wzloty jednych zespołów i upadki drugich, i my też bywamy raz na górze, raz na dole.
– Znany jest panu zagraniczny zespół Republika z piękną wokalistką Saffron?
– Tak, oczywiście, kilka lat temu dowiedziałem się o tej grupie i było to dla mnie bardzo zabawne, że jest taki zespół o identycznej nazwie.
– Jak pan ocenia pozycję Republiki na polskim rynku muzycznym?
– Republika, to zespół, który jest zawsze skazany na to by ryzykować, poszukiwać. Jeżeli miałbym tu porównywać, a jest to porównanie bardzo schlebiające Republice, to porównałbym go z grupą King Crimson (jeżeli chodzi o zachodnich wykonawców). Oni też należą do zespołów poszukujących, którzy nie mają za zadanie nagrania kolejnej płyty, paru kolejnych hitów.
– Współpracuje pan z dużą firmą fonograficzną, na ile może być pan swobodny w swoich działaniach muzycznych?
– To jest współpraca oparta na obopólnym zaufaniu – oczekują ode mnie pewnych rzeczy, a ja oczekuję pełnej niezależności. Te interesy gdzieś są wbrew sobie, ale myślę, że mam u nich spore zaufanie i ta współpraca dobrze się układa.
– Co w tym zawodzie jest uciążliwe?
– Duży stres. Chyba wszyscy co nagrywają płyty starają się robić to jak najlepiej, ale nigdy też nie wiadomo jak zostaną one przyjęte przez publiczność. Wydaje się nam, iż nagraliśmy dobre piosenki, że to będzie “super bomba”, a tu okazuje się, że one nie tak są odbierane jak to sobie wyobrażaliśmy, że to co miało być dobre jest wielkim niewypałem.
– Jakiej słucha pan muzyki, kiedy jest zmęczony?
– Najlepiej jazzowej, taki jazz – rock lat siedemdziesiątych, takiej muzyki, która jest poza tą co robię.
– Znajduje pan czas na oglądanie filmów?
– Tak, siadam sobie wieczorem przed telewizorem i oglądam różne programy, filmy, działa to odprężająco. Nie sposób tu wymienić tytułów filmów, które obejrzałem, po prostu oglądam. Jeżeli zaś chodzi o same filmy, to lubię te, które stworzył Jan Jakub Kolski. Dodam tutaj, iż znakomicie układała mi się z nim współpraca przy realizacji wideoklipów do albumu “Oj DADAna”.
– Nie licząc przerwy, Republika istnieje już 20 lat, co dalej?
– Były koncerty z okazji jubileuszu, a teraz czas na nowy album.
– Dziękuje za rozmowę.
MARZENA ROGALSKA ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(Radio RMF.FM)
GC: – Ten pierwszy moment to był dosyć nieoczekiwany dlatego, że miej więcej kilometr stąd, od tego miejsca gdzie rozmawiamy, jest szkoła podstawowa z dużą salą gimnastyczną, gdzie odbywają się co jakiś czas pokazy walk aikido. Tam przyjeżdżają ci ludzie, o których nie mamy pojęcia, że tam się spotykają. Natomiast ja o tym wiedziałem, bo mój przyjaciel Jacek Wysocki, który jest reżyserem walk w “Wiedzminie”, w wyniku właśnie tego spotkania, miał tam swój tzw. staż czy pokaz walk. Udało mi się namówić Michała Szczerbica scenarzystę i jednego z producentów filmu oraz Marka Brodzkiego, żeby przyjechali zobaczyć te walki. A dlaczego ich namówiłem? Bo kiedy czytałem historię o Wiedźminie, to byłem święcie przekonany, że Andrzej Sapkowski musiał chyba być pod wpływem właśnie aikido, kiedy opisywał te walki. Kiedy opisywał, że dzieje się walka która przebiega w taki sposób, że nie wiadomo jak przeciwnik zostaje kompletnie załatwiony i pada bez ducha, to pomyślałem, że właśnie coś takiego widziałem na treningach Jacka Wysockiego. Okazało się że to był bardzo cenny strzał, strzał w dziesiątkę. Potem przyszliśmy tutaj do tego pokoju, usiedliśmy sobie w czwórkę, ja tak chciałem żeby panowie bliżej się poznali – ja Jacka Wysockiego znałem od dawna.
MR: – Czyli Wysocki, Ciechowski, Brodzki i Szczerbic?
GC: – I Szczerbic – tak. No i Szczerbic w tym momencie powiedział, że “Panowie tak mi się wydaje, że tak jak tutaj siedzimy, to będziemy przy tym filmie pracować”. I to w ten sposób została skierowana do mnie ta propozycja …
MR: – Reakcja panie Grzegorzu?
GC: – Reakcja była taka, że właściwie byliśmy skupieni na udziale Jacka w tym filmie i wszyscy byli bardzo rozgorączkowani, a moja reakcja była taka, że pomyślałem sobie – wow – zlecenie życia – to jest właśnie to. Ja lubię takie rzeczy, które na początku zawsze, wydaje mi się, że kompletnie mnie przerastają, ja dla siebie widzę wtedy szansę, że jestem w stanie mimo mojego wieku, w którym już się nie rośnie, urosnąć parę centymetrów, bo życie tego ode mnie wymaga i tutaj tak się poczułem, że będę musiał ostro wziąć się za siebie, żeby podołać takiej sprawie.
MR: – Zlecenie życia – jak zatem rozpoczęły się przygotowania do realizacji tego zlecenia życia?
GC: – To nie było takie proste, bo ja musiałem odnaleźć w sobie jedną taką, powiedzmy na tyle efektowną figurę opisującą tę muzykę, żebym był na dalszych etapach tych rozmów i wiarygodny i potrzebny temu filmowi. Udało mi się coś takiego skonstruować naprędce, naprędce nakreślić taki szkic, ten który zresztą jest zamieszczony na stronie Wiedźmina i wydaje mi się, że to działa. Tak sobie pomyślałem, że skoro jest to świat, który właściwie nie istnieje albo istnieje gdzieś równolegle, jest pozbawiony chronologii i jednocześnie tych odniesień, które chronologicznie stosujemy do każdego czasu. Nie jest to czas, ani średniowiecza ani czas XXI czy XXII wieku. Nie jest to czas starożytny. Jest to czas, który powinien nam się jawić jako swojego rodzaju połączenie tych wszystkich rzeczy, a więc on musi być eklektyczny muzycznie. I udało mi się połączyć waśnie te dwie niby nie do połączenia warstwy, czyli śpiewu typowo operowego z takimi ciężkimi etnicznymi bębnami a jednocześnie z domieszką chórów męskich, które…
MR: – … dają taką przestrzeń
GC: – … które dają dużą przestrzeń no i okazało się, że ta pierwsza propozycja dobrze się wpasowała w oczekiwania ze strony producentów no i sprawa została przeniesiona właśnie na grunt powiedzmy zupełnie profesjonalny – podpisaliśmy umowy, itd. Także ja teraz się tym zajmuję. I teraz następują kolejne etapy, że ja czekam cały czas na zmontowany materiał z jeden strony, czy na zmontowane sekwencje, ale z drugiej strony magazynuje już pewne wątki, które czy chcę czy nie chcę muszĄ się wydarzyć. Motywy miłosne, motywy walki, motywy ucieczki, motywy strachu, motywy oczekiwania. Wiele, wiele takich rzeczy jeszcze musiałbym sobie przemyśleć te różne sytuacje. Według mnie to się nawet nieźle układa. Mam nadzieję, że będzie dobrze.
MR: – Panie Grzegorzu, a Sapkowski ile razy był przeczytany przez Pana?
GC: – Ja powiem szczerze, że ja czytałem wcześniej Sapkowskiego, przed tą propozycją, ale na tyle wcześnie na ile było mi to potrzebne do odniesienia się do scenariusza, który pisał Michał Szczerbic. Ja o tym scenariuszu i o tym, że on pracuje nad całą tą sprawą wiedziałem znacznie wcześniej, mniej więcej pół roku wcześniej. Wiedziałem, że on siedzi już po nocach, bo raptem okazało się, że ten pomysł, który był – pomysł filmu kinowego, powiedzmy rozrósł się równolegle do tych kilkunastu odcinków. A więc on pracował nad tym i poprosił żebym przeczytał scenariusz, żebym się do tego jakoś odniósł, bo on tu szukał powiedzmy wśród przyjaciół również ocen. Chcąc nie chcąc, musiałem oczywiście przeczytać najpierw Sapkowskiego, którego poprzez moją – w ostatnich latach słabą aktywność czytelniczą – pominąłem w ogóle. Więc poszedłem do księgarni, zapytałem czy jest coś Sapkowskiego. Okazało się, że jest cała półka Sapkowskiego zrobiłem się czerwony, kupiłem wszystkie książki i wyszedłem stamtąd. Powtarzam to jeszcze nie było wtedy kiedy została mi złożona ta propozycja. No i zacząłem czytać raptem się okazuje, że ja w końcu kiedyś mól książkowy i pożeracz powieści wszelakich …
MR: – … poezji
GC: – … a poezji przede wszystkim. Poezja to jest tutaj żadna wielka sprawa, poezję po prostu trzeba traktować jako codzienną gimnastykę umysłu – wydaje mi się. Natomiast aby pożreć wielką książkę, to trzeba jednak temu poświęcić kilka dobrych wieczorów. Okazało się, że dzięki temu, że Michał prosił mnie o przeczytanie scenariusza, to mogłem wejść w świat, którego w ogóle nie spodziewałem się, że istnieje coś takiego. Ja byłem wielkim fanem Tolkiena – przyznaję się. Tolkien rzeczywiście wessał mnie na jakiś czas do swojego świata niezwykle sugestywnego, ale nie spodziewałem się, że mamy coś, co formatem przypomina powieść napisaną w naszym języku. Świetne zaskoczenie. Bardzo się ucieszyłem w ogóle z tego, że coś takiego jest. Nie jestem w tej chwili Sapkologiem, ale wydaje mi się, że …
MR: – … trudno byłoby Pana zagiąć
GC: – … być może nie aż tak trudno, ale wokół tego projektu też wytworzyła się – ja myślę, że jest to ten rodzaj oczekiwań ze strony fanów takich zatwardziałych fanów Sapkowskiego…..
MR: – … właśnie wyprzedza Pan moje pytanie
GC: – … taki rodzaj sprawdzania, kto jest prawdziwym fanem Sapkowskiego, a kto nim nie jest. Kto powinien mieć dostęp do pracy nad tym filmem, a kto nie powinien mieć tego dostępu. Tutaj są bardzo rygorystyczne, wprowadzone pewne progi dostępu dla tych ludzi. Myślę, że fani Sapkowskiego mniej zastanawiają się nad tym kto jest dobrym fachowcem i kto zrobi dobrze robotę przy filmie, np.: dobry dźwięk, dobrze zagra epizod, dobrze zrobi kostiumy. I to wcale nie trzeba mieć legitymacji Sapkologa, żeby porządnie pracować przy tym filmie. Także nie dajmy się zwariować, wiedzmy że to jest tak: przede wszystkim materiał jest dobry jeżeli chodzi o scenariusz i to powinno porządnym profesjonalistom wystarczyć. Taka jest prawda. To sprawdzanie aktorów, którzy odgrywają głównych bohaterów czy rzeczywiście …
MR: – .. protesty, nie protesty,
GC: – … czy rzeczywiście, czytali te książki wcześniej, czy mają prawo w związku z tym wystąpić w tym filmie, czy nie. To wydaje mi się to trochę chore – nie tylko trochę, ale to jest wielka dziecinada. Ale wydaje mi się, że wszystko co nakręca sprawę związaną z emocjami przy tym filmie jest dobre. Trudno żeby producent filmu wymyślił sobie coś lepszego niż protesty w obronie jedynego słusznego wizerunku Wiedźmina, bo trudno o coś bardziej niewinnie bezmyślnego, jak obrona czegoś czego jeszcze nie ma tak naprawdę. Myślę, że film jest bogaty udziałem Żebrowskiego, wydaje mi się, że będzie to jedna z ważniejszych kreacji w jego życiu. Nawet na podstawie tych materiałów, które widziałem …
MR: – No właśnie . Jakie są Pana wrażenia?
GC: – Po prostu mogę powiedzieć jedno – główny bohater jest nie tylko dobrze, ale wręcz rewelacyjnie dobrany. Ja sobie nie wyobrażam nikogo innego. Myślę, że to jest błogosławieństwo tego filmu.
MR: – Porozmawiajmy o samym procesie. Powiedział Pan, panie Grzegorzu, że już tam sobie pan gromadzi te elementy, różne klimaty. Najpierw obraz, potem dźwięk. Jak to teraz wygląda? Ile Pan dostał materiałów? Ile już jest muzyki?
GC: – Ja przeglądałem materiały zanim uczestniczyłem w projekcjach. Natomiast tak naprawdę montaż zaczął się z początkiem tego roku i odbywa się na razie w ten sposób taki szarpany, bo nie zapominajmy o tym, że ekipa ciągle pracuje. Więc myślę, że takie pierwsze sekwencje zmontowane dotrą do mnie gdzieś pod koniec marca. No i od tego momentu ta praca post produkcyjna będzie bardzo intensywna. Myślę, że tutaj producenci siądą mi na karku i będą sprawdzać każdą minutę mojego zajęcia. Tak, że myślę, że od tego czasu się zacznie taka intensywna praca nad całym filmem.
MR: – Jak wygląda Panie Grzegorzu sam proces techniczny powstawania muzyki filmowej? Siedzimy w Pana prywatnym studiu – proszę zdradzić.
GC: – Już teraz jest coś takiego, że powstają te rzeczy, powstają motywy, które muszą powstać, ale oprócz tego jest taka już możliwość, że dzięki tym programom kompetentnym, którymi dysponujemy istnieje możliwość pełnej synchronizacji muzyki i obrazu. Także ja widzę to w swoim komputerze. I te zmontowane sekwencje i jednocześnie mogę bardzo synchronicznie prowadzić muzykę i jakieś ewentualnie dodatkowe efekty do tej muzyki.
MR: – czy nie ma takiej możliwości, że np. Pan dostaje materiał filmowy, ogląda go, tworzy do niego muzykę, daje reżyserowi – nie wiem, kilka wersji?
GC: – Ja pracuję inaczej, tzn. ta metoda, o której Pani mówi to jest powiedzmy metoda bardziej klasyczna i tak pracuje wielu kompozytorów, że są dokładne wskazania jakiej długości mają być, w jakim tempie mają być w jakim tempie mają być określone sekwencje muzyczne. Nieraz nawet dochodzi do nagrań tego rodzaju sekwencji w studiach, które dysponują możliwościami projekcyjnymi i wtedy właśnie dyrygent dokładnie stara się tak wyprowadzić tak te nagrania, żeby one były synchroniczne. W przypadku kiedy ja to robię to raczej opracowuję sam szkielet sekwencji muzycznych tutaj i potem z tym ewentualnie wychodzę do studia, gdzie już wiem, że jeżeli dokonam nagrania żywych ujęć czy to z chórem, czy ze śpiewaczką operową to mam przeświadczenie, że jestem pewien, że to jest na pewno synchroniczne, bo to jakby ten synchron jest sprawdzony i odtąd dotąd, jak …
MR: – … nie będzie ani za długi ani za krótki …
GC: – … lecz w sam raz – tak, że to na tym polega.
MR: – Powiedzmy o śpiewaczce operowej. Pani Alicja Węgorzewska, zdaje się, że już Pan ją wcześniej odkrył, że się tak wyrażę .
GC: – To nie jest bynajmniej moje odkrycie, bo..
MR: – Ale, coś tam planowaliście – jakąś twórczość, prawda?
GC: – Tak, tak Alicja Węgorzewska od dawna występuje na scenach w Europie i myślę, że ona szuka pewnej możliwości zafunkcjonowania również poza tą wyłącznością operową. Jest otwarta na tego rodzaju formy współpracy i rzeczywiście zanim doszło do tej małej propozycji żeby zaśpiewała “Wiedźmina”, to mieliśmy plany związane z produkcją, która powiedzmy , lekko wystaje poza taki repertuar operowy. Nie chcę powiedzieć, że …
MR: – … i repertuar, z którego Pan jest znany także…
GC: – … Trochę tak. Ja nie lubię np. muzyki operowej, która stara się być muzyką pop, bo to takie słodkie wychodzą frazy. Ani to jest dla ludzi, którzy chcą słuchać opery, ani to jest dla ludzi , którzy chcą słuchać popu. Trudno jest z tym wytrzymać – z tą manierą. Sam śpiew operowy jako tak umieszczony w nieoczekiwanych zupełnie fakturach muzycznych jest zdumiewająco nośny i potrafi być czymś zupełnie nowym, szczególnie wtedy kiedy zaczynamy operować tekstem, który zaczynamy rozumieć, i który jest tekstem współczesnym – takim, który nas obchodzi.
MR: – I rozumiem ze Wiedźmin tak naprawdę stał się świetną okazją i przyspieszył waszą współpracę.
GC: – Tak się stało i prawda jest taka, że myśmy planowali tę produkcję operową na późną jesień tego roku, ewentualnie przełom jesieni i następnego roku, ale kiedy pomyślałem, że właśnie to jest świetna okazja żeby to przyspieszyć, to myślę, że to będzie też pierwsza okazja żeby się spotkać i żeby ten sposób myślenia w ogóle o muzyce wprowadzić w życie już przy Wiedźminie.
MR: – Głosy fanów, oceny tej próbki, którą Pan udostępnił przez internet.
GC: – Tak, póki co z niepokojem obserwuje, że to się wszystkim podoba. A to jest jeszcze za mało żeby mówić, że to jest dobre, wydaje mi się, że to tak naprawdę, jest tak olbrzymie przedsięwzięcie, że ja w dalszym ciągu ani przez chwile nie rezygnuje z uczucia strachu przed tym przedsięwzięciem. Wydaje mi się, że ono, to jest dobra uczucie, to jest zawsze uczucie, które powoduje po pierwsze, że pracuje się intensywniej, mocniej i z duszą na ramieniu. A po drugie, jeżeli się uda wszystko to tym radość jest większa.
MR: – Jak to jest już przy ostatecznej obróbce masteringu? Czy Grzegorz Ciechowski jest to typ takiej Zosi Samosi, że też uczestniczy przy tym i mówi “to tak, a to tak, a to tak” czy już wtedy ten materiał oddaje Pan w ręce innego fachowca?
GC: – Ja będę chciał nie to żeby pilnować, ale żeby wręcz dopilnować tego, żeby ta główna myśl nie została złamana, tak, że myślę, że na pewno będę przy zgraniu tego materiału, bo cała warstwa dźwiękowa, jak jesteśmy wstanie się przekonać teraz na przeróżnych filmach tego rodzaju, przy tego rodzaju produkcjach… Dla mnie takim świetnym przykładem, genialnej wręcz strony dźwiękowej jest “Gladiator”. To jest film, który dźwiękowo jest bez zarzutu, jeżeli on nie dostanie za dźwięk Oscara to będzie to moje rozczarowanie roku. To są rzeczy, które w tej chwili wydaje mi się, że przede mną jako kompozytorem również są troszkę inne zadania. Nie tylko, to nie jest sprawa wyłącznie melodii, jakiś tam faktur rytmicznych, ale też wziąłem na siebie i to wspólnie z Wiesławem Znykiem, który jest dźwiękowcem Wiedźmina, ustaliliśmy sobie, że będziemy doprowadzać do tego, że warstwa muzyczna będzie się przenikała z warstwą efektów, i że wiele efektów będzie mogło pracować jako element muzyczny. Ale z drugiej strony wiele elementów muzycznych, czy para muzycznych będzie mogło budować świat dźwiękowy tego wykreowanego zupełnie świata. Tak, że tutaj jest sporo roboty. Bo to nie może być tak, że tylko dobre amerykańskie produkcje nam jeżą włosy na głowie. Mam nadzieję, że uda nam się zrobić też taką produkcję u nas w Polsce, która wbije widza w fotel, że poczuje się – wow! To jest dobre! To jest tak samo dobre jak tamto – na przykład. Miejmy nadzieję że uda nam się to technicznie tutaj przeprowadzić. Trzymajmy wszyscy kciuki.
WOJTEK WYSOCKI ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
Nuta: Czy czytywał Pan Sapkowskiego?
Grzegorz Ciechowski: Zauważyłem, że to pytanie dyżurne, które zadaje się wszystkim, biorącym udział w produkcji filmu. Tak jakby znajomość książek Sapkowskiego była paszportem uprawniającym do pracy nad “Wiedźmiem”.
Nuta: A nie jest nim?
GC: Niekoniecznie. Film to odrębna produkcja, tu nie pracuje się na podstawie książki tylko scenariusza. Ekipa składa się profesjonalistów i może nawet lepiej, żeby podchodzili do tematu bez obciążenia własnymi sympatiami czy antypatiami. Ja akurat zetknąłem się z Sapkowskim dopiero, gdy autor scenariusza poprosił mnie o opinię. Prywatnie; wtedy jeszcze nie byłem zaangażowany w produkcję filmu. Żeby ocenić scenariusz musiałem więc przeczytać książkę i muszę przyznać, że nie było mi z tego powodu przykro. Nawet przeciwnie, pożałowałem, że robię to tak późno.
Nuta: Mi akurat nie chodziło o sprawdzanie Pańskiego paszportu. Interesowała mnie raczej Pana opinia na temat literatury fantasy; i w Republice i na solowych albumach pisał Pan teksty mocno osadzone na ziemi…
GC: Wydaje mi się, że w jakimś stopniu wszyscy lubią taką literaturę, już choćby poprzez pamięć bajek, które czytano nam w dzieciństwie. Przyznam, że nie czytałem w życiu zbyt wiele fantasy, ale do dziś pamiętam jak ogromne wrażenie wywarł na mnie swego czasu Tolkien. Ta niesamowita umiejętność budowania równoległych światów, angażowanie wyobraźni… Wydaje mi się, że Sapkowski posiada podobny talent.
Nuta: A tak generalnie, co lub kogo najchętniej Pan czyta?
GC: Wie Pan, było tyle książek, które były dla mnie ważne na różnych etapach życia, że nie potrafię podać jednego autora. Pierwszym, którego pamiętam z dzieciństwa to Karol May i jego “Winnetou” – to dzięki niemu stałem się molem książkowym. Ale później było tego tak wiele… W ogóle koniec lat 60. i lata 70. były okresem bardzo intensywnego czytelnictwa. I nie mówię tu tylko o sobie. To były takie czasy, kiedy okresowo panowały mody na literaturę jakiegoś kraju, albo jakiegoś autora. To były mody porównywalne swoim zasięgiem z dzisiejszymi modami na wykonawców muzyki popularnej. Każdy wtedy wiedział kim, na przykład, jest Marquez.
Nuta: Wróćmy do “Wiedźmina”. Wspomniał Pan o talencie Sapkowskiego do angażowania wyobraźni i przenoszenia czytelnika do jakiegoś równoległego świata. Czy film ma ten sam atut?
GC: Ja już nie potrafię na to spojrzeć obiektywnie. Uczestniczyłem w zdjęciach i produkcji, przyglądałem się pracy ekipy i jestem zainfekowany emocjonalnie. Mogę tylko z całą pewnością powiedzieć, że zaangażowanie ekipy było niezwykłe. Michał Żebrowski na osiem miesięcy dosłownie stał się Wiedźminem: widziałem z jakim zapałem ćwiczył aikido, jak przygotowywał się do roli… Uważam, że trafiła mu się rola życia i wykorzystał ją w pełni.
Nuta: Mimo presji fanów Sapkowskiego?
GC: Chyba właśnie dzięki tej presji. Im częstsze i im bardzie absurdalne były ataki, tym intensywniej ćwiczył. Czytelnicy Sapkowskiego bali się, że będzie to powtórzenie jego roli w “Panu Tadeuszu” tyle, że z większą ilością walki na miecze. Nic bardziej błędnego; Żebrowski jest tu Wiedźminem.
Nuta: A Pan jako autor muzyki odczuwał w jakiś sposób tę presję?
GC: To była presja innego rodzaju. Czytelnik Sapkowskiego ma jakąś wizję postaci występujących w książce, scenerii czy sytuacji – chociaż muszę powiedzieć, że Sapkowski wcale nie zawsze zamyka swoje postacie w wyraźnych ramach – ale przecież nikt nie ma wizji muzyki. Myślę, że raczej sam wywierałem na siebie presję. Widząc zapał ekipy, bałem się czy będę w stanie dotrzymać im kroku. Proszę pamiętać, że ja w zasadzie przystępowałem do pracy po ukończeniu filmu. Oczywiście wcześniej zbierałem pomysły i kreśliłem sobie jakąś wizję muzyki, ale nie precyzowałem jej. Obserwując więc przez kilka miesięcy pracę aktorów i wszystkich innych ludzi zaangażowanych w produkcję, stopniowo narastały we mnie obawy.
Nuta: “Wiedźmin” jest filmem trochę przygodowym, trochę romantycznym, a trochę patetycznym. Które wątki chciał Pan podkreślić komponując muzykę?
GC: Jak Pan sam powiedział, wątków filmu jest kilka i podobnie niejednoznaczna jest muzyka. Jest bardzo eklektyczna, przewija się tutaj i muzyka chóralna i tematy smyczkowe i śpiew operowy, ale również tematy głęboko etniczne. Ostatecznie muzyki w filmie jest dużo, co jest dla mnie sygnałem, że wstrzeliłem się w oczekiwania autorów.
Nuta: Jako kompozytor i producent jest Pan od jakiegoś czasu zainteresowany nowoczesnymi brzmieniami: nową elektroniką, trip hopem… Na ile te zainteresowania odbijają się w muzyce do “Wiedźmina”?
GC: Trochę tego rzeczywiście jest, ale chyba raczej w technice pracy nad muzyką, a nie w ostatecznym efekcie. W tej chwili pracuję nad nową Republiką i kilkoma innymi projektami, w którym mogę sobie pozwolić na rozwijanie tych zainteresowań. W tym przypadku starałem się inspirować przede wszystkim obrazem, a nie gatunkami muzycznymi. Nowoczesny sprzęt stanowi dość dużą pokusę dla kompozytora. Nie muszę na przykład ściągać do studia wiolonczelisty, bo mogę zaprogramować niemal idealne brzmienie wiolonczeli elektronicznie. Oczywiście kryje się tu pułapka, w którą staram się nie wpaść; o ile mogę zaprogramować brzmienie wiolonczeli, o tyle nigdy nie zastąpię emocji i osobowości wiolonczelisty…
Nuta: “Wiedźmin” jest opowieścią, która dzieje się co prawda w czasie mitycznym, ale jednak w scenerii średniowiecza. Czy na soundtracku odnajdziemy jakieś elementy muzyki średniowiecznej?
GC: Bezpośrednio nie, ale jest za to dość dużo elementów muzyki etnicznej, co wprowadza jak sądzę pewną atmosferę tamtych czasów.
Nuta: Są dwie szkoły patrzenia na polskie super-produkcje. Jedni podkreślają, że kręcąc je wychodzimy poza zaścianek Europy Wschodniej, skutecznie konkurując z produkcjami światowymi; inni odwrotnie, wskazują, że w ten sposób pogłębiamy własną zaściankowość, kopiując w gorszym stylu pomysły filmowców zachodnich. Co gorsza, torpedując tym samym młodych i oryginalnych twórców. Jakie jest Pańskie zdanie o krajowych super-produkcjach?
GC: Ja myślę, że nie można tak generalizować. Trudno na przykład porównywać “Wiedźmina” z “Quo Vadis”, którego cała promocja polegała właśnie na powiedzeniu ludziom, że film warto zobaczyć, bo jest najdroższy. W przypadku “Wiedźmina” pieniędzy było niezbędne minimum. Były momenty, w których autorzy musieli szukać tańszych rozwiązań.
Nuta: Rozrzutności Pan nie odczuł?
GC: Z całą pewnością nie.
AGNIESZKA DROZD ROZMAWIAŁ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(Magazyn Studencki “Dlaczego”; Opublikowano: Luty 2002)
Korba: Jak to jest być człowiekiem, na którym wychowało się całe pokolenie?
Grzegorz Ciechowski: Nie wiem, co się odpowiada na takie pytanie. Jeśli jest to prawda, że wychowało się na mnie całe pokolenie, to staram się w sobie takiego przeświadczenia nawet nie podtrzymywać, ale zabiegać ciągle o nowych ludzi. Inne myślenie byłoby podstawą do uznania siebie za kogoś, kto już zrobił tak wiele, że właściwie nic już dalej robić nie musi. A to prowadzi do syndromu “odbitej palmy”.
K.: A wtedy miałeś świadomość, że z Ciebie wyrasta kolejne pokolenie? Jeśli tak, to czy nie bałeś się popełnianych błędów?
G.C.: W pewnym momencie pojawiła się jakaś odpowiedzialność, zdałem sobie nagle sprawę, że mogę wpływać na reakcję młodych ludzi. Pamiętam, że wtedy bardzo mnie śmieszyły sarkastyczne pytania dziennikarzy z cyklu: “Czy pan sądzi, że te pańskie teksty trafiają do piętnastek, które tylko modlą się do pańskiej grzywki?”. Trafiały i miałem tego świadomość. Dostawałem wiele listów, nieraz bardzo otwartych, które młodzi ludzie wysyłali całymi seriami, i w których opowiadali, jak przeżywają to co robię, w jaki sposób przeżywają inne rzeczy, a potem to już nie były normalne listy, jakie się pisuje do swojego idola, tylko rodzaje pamiętników. Rzadko wtedy odpisywałem, bo to było niemożliwe, a poza tym z natury jestem leniem. Teraz o wiele łatwiej kontaktuję się elektronicznie.
Potem przyszły lata 90. i okazało się, że stary charakter pisma, którym do tej pory opisywaliśmy świat, tak naprawdę do nikogo już to nie trafia. Pewne pokolenie odeszło, przestało chodzić na koncerty, ludzie założyli rodziny i zajęli się zdobywaniem pozycji. A my, chcąc nie chcąc, zostaliśmy bez naszej armii.
Oczywiście jakaś tam “garstka” ludzi się zachowała i nadal kupowała nasze płyty, ale ich reakcje były już zupełnie inne. Przyjmowali po prostu pewien produkt, który lubią. Tak musi być, ale my musieliśmy się tego nauczyć.
K.: To tak trochę jak z polskim kinem – łatwiej mu było przemawiać do ludzi w czasach cenzury i szarego PRL-u niż teraz, kiedy można mówić praktycznie wszystko i wszystkim…
G. C.: To prawda. O wiele trudniej jest formułować proste myśli i jednocześnie skupiać emocje ludzi. W czasach PRL-u wszystko było białe albo czarne. Teraz jest zdecydowanie za dużo kolorów, a wybory nie są takie proste.
K.: Czy piosenkę “Nie pytaj o Polskę” mógłbyś napisać dzisiaj?
G.C.: Nie sądzę. Chociaż i dzisiaj zadaję sobie wielokrotnie pytanie: o bezpieczeństwo, o skorumpowanych polityków itd. Ale gdy powstawała ta piosenka – w drugiej połowie lat 80. – to był bardzo specyficzny moment. Nam wszystkim wydawało się, że nastąpił bezruch i że nie ma niczego, co by dawało nadzieję na szybkie wyjaśnienie. Przynajmniej ja nie spodziewałem się, że tak szybko to się skończy. Wtedy właśnie mnóstwo ludzi młodych wyjeżdżało za granicę, mówili sobie “jeśli wyjadę teraz, to jeszcze załapię się na kawałek życia jako młody człowiek”. Pamiętam te klasy, które zdziesiątkowane spotykały się 10 lat po maturze. Ludzie stąd uciekali. Ja nie miałem wtedy specjalnie wyboru, za swój warsztat uważam słowo i nie wyobrażam sobie, że nagle musiałbym pisać po francusku czy po angielsku. Poza tym już miałem “w depozycie” napisane rzeczy dla tej publiczności. I ten argument mi wystarczał. A “Nie pytaj o Polskę” było rodzajem usprawiedliwienia mojego nieracjonalnego wyboru pozostania. Bo wtedy ci, co wyjeżdżali, mówili, że postępują racjonalnie. I okazuje się, że tak naprawdę nie mieli racji.
K.: Pamiętam reportaż z “Trójki” o tym, jak terroryzujesz sąsiadów zamykając i otwierając klatkę schodową tylko w określonych godzinach. Wiele ludzi wtedy uwierzyło w Twój despotyzm?
G.C.: To był przełom roku 1983/84, moment, kiedy Republika najpierw wyniesiona na najwyższe piedestały, nagle zaczęła być atakowana. Wszystkie “ochy” i “achy”, które były formułowane jeszcze kilka miesięcy wcześniej, zamieniły się w krytykę. I kiedy okazało się, że możemy zrobić o tym materiał do “Trójki”, to wpadliśmy na pomysł, żeby to zrobić w taki właśnie sposób.
K.: Czyj dokładnie to był pomysł?
G.C.: Mój pomysł, ale rozwijaliśmy go razem. Napisaliśmy scenariusz ze Zbyszkiem Ostrowskim, wtedy korespondentem “Trójki” z Bydgoszczy. Chcieliśmy zrobić prowokację, coś w stylu Orsona Wellesa i jego pomysłu z radiową historią o najeździe Marsjan. W tamtych latach panowało przeświadczenie, że kompletnie mi odbiło po sukcesie, wydawało się więc, że nie ma nic lepszego, jak wtłoczenie mnie w rolę “sodówy w socjalistycznym wydaniu”. Jako gwiazda mieszkałem w bloku na osiedlu wielkopłytowym. Klatka, w której mieszkałem, zawsze była cała wysmarowana napisami, o co wieczne pretensje mieli do mnie sąsiedzi. Przychodził dzielnicowy i kazał mi te napisy zamalowywać, a ja go odsyłałem do administracji, żeby założyła domofon. Pamiętam też, że kiedy szedłem po osiedlu biegała za mną, jak w wiosce murzyńskiej, grupka dzieciaków wykrzykująca hasła w stylu “biała flaga w czarne pasy, Republika to…”. To wszystko można było znosić, ale gdzieś ta cierpliwość się kończyła.
Kiedy przyszła więc okazja, to pomyślałem: “jak już tak chcą, to niech tak mają” i przygotowaliśmy bombę. Udało się. Reportaż miał bardzo fajną formę i był całkiem zgrabnie zrobiony. No i część ludzi w to uwierzyła. Powiem więcej, niewielu było takich, którzy od razu nie uwierzyli.
K.: Lata 90. to były koncerty, zupełnie odmienne od tych dzisiejszych. Zespoły starały się nawiązać kontakt z publicznością, natomiast Obywatel G.C. wręcz przeciwnie. I mimo że mógł być fajny, czuło się, że między wokalistą a publicznością jest duży dystans. Zawsze się tak izolujesz?
G. C.: Wychodzę z założenia, że to, co gramy, ma szansę być intensywnie przeżywane przez publiczność, im intensywniej my to przeżywamy. Kiedy poddajemy się jakiemuś transowi, to on powinien być zaraźliwy, powinien przechodzić na publiczność, bo podczas koncertu kontakt jest tak naprawdę kontaktem drugiego stopnia. Na koniec i tak się odzywam: przedstawiam muzyków, dziękuję publiczności – ale to jest już tylko skwitowaniem tego, że medium zakończyło spotkanie z duchem i teraz widać normalnego człowieka. Oczywiście bez żadnego nawiedzenia.
Pytanie o kontakt z publicznością stawialiśmy sobie na początku, kiedy Republika była zupełnie zmechanizowana – czterech facetów stojących wyłącznie w białych światłach – i już wtedy nie było mowy o tym, żeby wykonywać w stronę widowni jakieś gesty. Nikt z nas nie miał tego rodzaju otwartości, znaliśmy dokładnie pole, w którym możemy wiarygodnie działać i za to pole postanowiliśmy nie wykraczać. Nie chcieliśmy biegać po scenie i krzyczeć “teraz wy!!!”. I w końcu przyzwyczailiśmy do tego publiczność.
K.: Masz swoją ulubioną publiczność, dla której szczególnie lubisz grać?
G.C.: Tak. Na pewno nie jest to publiczność przypadkowa, czyli festynowo-plenerowa, dla której często nam przychodzi grać. Jest teraz mnóstwo takich imprez, są bardzo dobrze przygotowane technicznie, przychodzi dużo ludzi, z czego, powiedzmy, może 10 procent to ci, którzy przyszli na Republikę, a reszta przyszła z rodzinami na kiełbaski i piwo. I trzeba ich bardzo długo przekonywać do siebie, a potem i tak pozostaje pewien rodzaj niepewności, czy oni na pewno pamiętają, na czyim koncercie byli. Bo kiedy w pewnym momencie po koncercie podchodzi do mnie uśmiechnięta pani i mówi “Panie Grzegorzu, ja też jestem Markowska”… to myślę sobie: “no to nieźle”.
K: Czy jest taki utwór, który chciałbyś napisać. To znaczy słyszałeś go i mówiłeś: “szkoda, że to nie ja”?
G.C.: Miałem takie uczucie. Tak było z niektórymi piosenkami Marka Grechuty i z płytą “Nocny patrol” Maanamu. Pamiętam, że Kora dała mi dopiero co zgraną płytę. Słuchałem jej przez całą drogę z Krakowa do Torunia i nie mogłem się oderwać. Wydaje mi się, że więcej tego rodzaju doznań było w latach 80. niż potem, ale to ma chyba związek ze stępieniem mojej wrażliwości. Z wiekiem przecież tępiejemy.
K.: Skąd wzięło się brzmienie Republiki? Myśleliście nad tym wcześniej, czy była to metoda prób i błędów?
G.C.: Jeszcze inaczej. Zaczęliśmy w 1980 r., przez pół roku pracowaliśmy nad całym repertuarem, który ujrzał światło dzienne w kwietniu 1981 r. Graliśmy koncert w klubie “Odnowa” i był to koncert do luftu. Z całego, wtedy godzinnego repertuaru, do dziś została tylko jedna piosenka: “Biała flaga”. Byliśmy zdruzgotani. Zaczęliśmy od początku i wtedy poszło nam już szybko; trzy, cztery miesiące i wiedzieliśmy, co mamy dalej grać.
A wcześniej słuchaliśmy tego, co znajomi zapaleńcy wozili pod pachami. W klubach studenckich były wtedy spotkania dwa razy w tygodniu, ludzie prezentowali na nich “odkryte” płyty i tak poznawaliśmy zachodnią muzykę. Tak poznaliśmy The Stranglers.
I na tych dwóch rzeczach powstała nasza pierwsza płyta i koncerty. Jesienią 1981 r. zaczęła już o nas, jako o “odkryciu”, pisać prasa. No i potem gwałtowny stop związany ze stanem wojennym. Znowu więc zamknęliśmy się w piwnicy i ze świadomością, że nic nie przejdzie, bo wszystkie teksty były ocenzurowane, graliśmy tylko próby. I wtedy urodziło się sporo nowych rzeczy. To była dobra strona tych czarnych czasów w czarnej piwnicy.
K.: Wspomniałeś też o studentach. Czy bardzo się zmienili od tamtego czasu?
G.C.: Nie mam teraz dobrego wglądu w to środowisko, ale myślę, że tak naprawdę niewiele się może zmienić. Mogą się zmienić zewnętrzności, ale ludzie w tym wieku, z takim otwartym umysłem, wrażliwością, o takim stanie majątkowym nie mogą się bardzo różnić od tych, którzy byli tacy sami 20 lat temu. Teraz też mieszkają w akademikach, zaczynają jakieś wybory życiowe… Nie wiem, jak jest z klubami studenckimi. Teraz trochę mitologizuje się te kluby sprzed lat. Wtedy było kilka osób, które dysponowały jakimiś środkami, lokalami i możliwościami organizacyjnymi, a wokół nich kręcili się ci, którzy właśnie zakładali zespoły teatralne czy muzyczne. Kiedy zespoły “dorosły”, musiały w takim klubie przynajmniej raz wystąpić, żeby spłacić długi, które zaciągnęły korzystając z tych pomieszczeń i sprzętu.
Nie wiem jak jest teraz, czy to wszystko się już zupełnie skomercjalizowało, czy nie. Ale wydaje mi się, że nie, bo ludzie są skazani na pewien rodzaj dojrzewania i kombinowania, jak zrobić coś fajnego i innego.
K.: A czy nie jest tak, że teraz wszyscy idą na łatwiznę albo po prostu jest im łatwiej?
G.C.: Pewnie tak. Chociaż łatwiejszy może być tylko dostęp do pewnych środków, ale na pewno nie jest łatwiej zrobić coś oryginalnego.
K.: A dzisiaj, czy widzisz zespół, który idzie w Wasze ślady?
G.C.: Pójść w nasze ślady, oznaczałoby nie grać tak jak my, tylko powiedzieć coś oryginalnego, zagarnąć ludzi do siebie mocnymi tekstami. Myślę, że w latach 90. podobnie było z zespołem Hej. Ale ciągle jeszcze czekam, bo nie ma co ukrywać, że jeśli chodzi o pierwszoligowy format, to w latach 90. nie mieliśmy dużo takich zespołów. Pojawiały się na chwilę i przepadały. Szansę zdobycia publiczności na dłużej miała Justyna Steczkowska, ale zniechęciła ją swoimi wyczynami medialnymi.
K.: Jakie plany na przyszłość?
G.C.: Na pewno Republika musi nagrać płytę. Czas najwyższy. Poza tym piszę też muzykę filmową, teraz do “Wiedźmina”.
PIOTR NAJSZTUB ROZMAWIAŁ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
Popełnił towarzyskie samobójstwo, ale ma się całkiem dobrze.
Chciały go zniszczyć porzucona kobieta i kokaina.
Przeżył. Czyżby był niezatapialny?
– Pan jest geniuszem muzycznym?
Nie sądzę. Geniusz muzyczny to jest ktoś taki jak Mozart, kto wymyśla wszystko, układa to sobie w głowie, po czym powstaje genialna kompozycja. Dla mnie współczesnym geniuszem jest Kilar. Ja jestem kimś, kto sobie z muzyką radzi dla własnych potrzeb.
– Co to za potrzeby?
Lubię słuchać swojej muzyki. Na dodatek okazało się, że ileś osób ma podobną potrzebę słuchania mojej muzyki.
– Warto być artystą, skoro się nie jest geniuszem?
Bycie geniuszem to nie jest stan, który można sobie wybrać. To błogosławieństwo.
– Może artysta niegeniusz powinien dać sobie spokój?
To nie tak. Gdybym powiedział, że owszem, jestem prawdopodobnie geniuszem, to dałbym wyraz braku inteligencji, bufonady, a nie geniuszu. Nie myślę o tym. Takim jak ja udaje się łączyć przyjemność bytowania z pasją życia, a jednocześnie stanowi to ich zawód. Idziemy naprzód na tyle, na ile nam drogę oświetla strumień indywidualnej latarki. Nieraz baterie bywają słabsze, nieraz mocniejsze. Jednak nie widzimy dalej, niż pada nasze światło. To życie w niepewności.
– Co to jest muzyka?
Przede wszystkim barwa, potem melodia i harmonia. Najważniejsze jest napięcie między tymi trzema rzeczami. Jeśli to napięcie powoduje wzruszenie, to wtedy jest muzyka.
– Ale częściej muzyka sprawia tylko przyjemność, a nie wzruszenie. Czyli większość muzyki nie jest muzyką?
Podobnie jest z literaturą. Wielokrotnie powstają książki, które nie są w stanie nas poruszyć, niczego nauczyć. To samo jest z muzyką.
– A jest Pan poetą?
Trudno mi odpowiedzieć. Kiedy sobie pomyślę, że poeta to na przykład Tadeusz Różewicz, człowiek, który niczym innym się nie zajmuje, tylko od rana do nocy pisze rzeczy ważne, to w takim sensie na pewno nie jestem poetą. Natomiast czasami udaje mi się coś opisać w taki sposób, który zbliża się do poezji.
– Kiedy jest “czasami”?
Najczęściej kiedy ma się ukazać płyta. Tak jak teraz. To, co “najłatwiejsze”, zostało zrobione, mówiąc z przekąsem. Wynajęliśmy dom na Kaszubach, zabraliśmy sprzęt, wyjechaliśmy. Siedzieliśmy tam z zespołem dwa miesiące. “Zrobiliśmy” piosenki, zaaranżowaliśmy je, zagraliśmy. Wyśpiewałem je w jeżyku “żadnym”. Taka tam pseudo angielszczyzna, “norweskie frazy”. I wróciliśmy do Warszawy. To etap bardzo ważny, bo ja już wiem, o czym te piosenki mogą być, a o czym nie.
– To wynika z muzyki?
Tak. To wynika też z interpretacji.
– To trochę niepoważnie brzmi. Pan nie wie, co chce powiedzieć swoimi piosenkami?
Mam przeczucia. Moje piosenki zawsze powstawały w ten sposób. Kłania się taka moja teoria: twierdzę, że melodia i to, w jaki sposób ją wyśpiewujemy, są… to jest taki rodzaj mrówczej roboty, trochę jak praca archeologa – długo, długo kombinuje, gdzie kopać, potem piórkami odgarnia ziemię, aż w końcu odkrywa całą konstrukcję.
– Ale on wie, czego szuka.
On też nie zawsze wie, czego szuka, bo okazuje się, że z małej kostki to raptem nie mamut, tylko zupełnie coś innego się wyłania. Zawsze jest “coś”, co wiem od razu, że jest zaszyfrowane w czasie, w melodii, aranżacji. Tak długo szukam, aż to odnajduję. Ja nie pisze tekstów, tylko je odnajduję.
– Ale czy to jest “męka twórcza”?
Ja bym to nazwał upiornym, urzędniczym oddawaniem się pracy nad słowem. Wtedy robię to codziennie, pochłaniam mnóstwo książek. Wracam do swoich ulubionych poetów, bron Boże nie po to, żeby cokolwiek z nich zerżnąć, ale żeby zanurzyć się na jakiś czas w taką intensywność słowa. Wtedy moje spacery z psami są o wiele dłuższe, bo głównie w tych momentach “odnajduję” słowa, zdania. Trochę się oddalam od rodziny. Moja żona Anula bardzo nie lubi, kiedy piszę teksty, bo jestem taki z lekka przymulony i nieobecny. Ja wiem, że muszę nagrać płytę, że chcę ją nagrać i dzięki temu dowiaduję się czegoś o sobie. Bo muszę nazwać to, co jest we mnie zagrzebane – bez konieczności nagrania płyty pewnie bym tego nie odgrzebywał.
– Jak dalece stan nieobecności i przymulenia zakłóca kontakty z żoną?
Rzadziej wychodzę z pracowni.
– Sypiacie wtedy osobno?
Nie. I tak rzadko udaje nam się spać tylko we dwoje, bo dzieciaki pakują nam się do łóżka w połowie nocy.
– A czyta Pan w czasie “odkrywania” baśnie, na przykład sagę o wiedżminie?
Wcześniej czytałem Tolkiena, trylogię o Pierścieniu. Nie wiem, czy sięgnąłbym po “Wiedźmina”, gdyby nie fakt, że zwrócono się do mnie o napisanie muzyki do filmu “Wiedźmin”. Ale nie żałuję.
– Czy Pan sobie fantazjuje?
Raczej nie oddaję się fantazjom, ale pociąga mnie silny, wciągający strumień narracji, taki jak u Tolkiena czy Sapkowskiego. Oni uprawiają ze swoim czytelnikiem rodzaj hipnotycznej gry. Wciąga nas do końca i buduje doskonałe złudzenie istniejącego świata, w którym bierzemy udział. Swojej duszy nie leczę fantazjami.
– Jest Pan człowiekiem “twardo stąpającym po ziemi”.
Podejrzewam, że gdybym nie miał takiej natury, to już parę razy skręciłbym kark. Pewne eksperymenty, którym się poddawałem – z alkoholem czy innymi środkami – mogły mnie mocniej nadwerężyć. Jest we mnie coś takiego, co pozwala mi z dużą pewnością siebie myśleć, że z każdej opresji wyjdę obronną ręką.
– Nie ma Pan strachu przed zatraceniem się…
Nie pociąga mnie nurzanie się we własnym upodleniu, głębokie alkoholizowanie się czy wchodzenie w drągi. Między stanem euforii a depresji jest bardzo cienka granica. Ale nie jestem też poukładanym prymusikiem.
– Może jest Pan normalny?
Może. Może wyniosłem to z domu, gdzie wszystko raczej było pewne.
– Nie żal Panu, że jest normalny? Człowiek, a już na pewno artysta, czasem tęskni za szaleństwem.
To nie są rzeczy, które jesteśmy w stanie wybrać, one są nam dane. Patrzę z podziwem na ludzi, którzy oddają się stanom krańcowym. Z podziwem, ale jednocześnie ze strachem, że co by było, gdybym ja był taki.
– Pan robi coś ekstremalnego?
Chyba nie. Chociaż… ekstremalnie oddaję się emocjom na scenie. Kiedy potem patrzę na siebie, nie wierzę, że to jestem ja. To jest rodzaj transu, w który świadomie wchodzę i któremu się świadomie oddaję. Jeżeli w ten trans nie popadnę, to nic nie będzie z koncertu. Muszę wyjść na scenę, mocno walnąć w klawiaturę, oprzeć się na niej, poczuć swój mikrofon, patrzę się w jakiś punkt – to mogą być czyjeś oczy, to może być jakaś żarówka i wtedy ostro idę do przodu. Jeżeli to mi się nie uda, to właściwie nie wiem, “co ja robię na tej scenie”.
– Najtrudniejszy koncert, najdłuższa droga do transu?
Koncert Republiki w Jarocinie, w 85 roku. Publiczność postanowiła przerwać ten koncert. Rok wcześniej mieliśmy wystąpić w Jarocinie, ale nie udało się, bo ktoś z nas musiał akurat położyć się do szpitala, wojsko ostro deptało nam po piętach… Mnóstwo ludzi było rozczarowanych. A wtedy w Jarocinie była publiczność, która rozczarowanie przekuwała w agresję. Pojechaliśmy w 85 roku, wiedząc, że będzie ciężko, ale nie sądziliśmy, że aż tak. To była końcówka festiwalu, mniej więcej 20 tysięcy ludzi. Zaczęliśmy, a przeciwko nam gwizd 20 tysięcy i grad pomidorów, śmietanek, maślanek, jakichś kefirów. Wściekłem się, byłem w stanie wpaść w publiczność i się bić… Ale udało nam się po kilkunastu minutach przełamać ich agresję. Gwizd opadał, opadał, po 20 minutach już go nie było, była cisza, martwa cisza. A my z tym większą wściekłością graliśmy. To była skrajna ekstaza. Gdybyśmy wtedy zeszli ze sceny i przestali grać, to coś by musiało w nas się zmienić. Może byłby to koniec Republiki?
– Wtedy pisał Pan piosenki manifesty. Nie ma Pan takich ambicji dzisiaj?
To przypomina mi pytanie do Miss Polonia sprzed 25 lat: “Czy nie żal pani, że nie jest dziś Miss Polonia?”
– Miss Polonia nie mogłaby być najpiękniejsza przez 25 lat. Z muzyką jest inaczej.
Niemożliwe jest przez 15, 20 lat ciągle mówić rzeczy na tyle ważne i w na tyle atrakcyjny sposób, żeby były manifestem dla młodych ludzi.
– Mógłby Pan pisać manifesty dla średniego pokolenia.
Staram się to robić. Staram się opisywać siebie i mówić o rzeczach dla mnie najważniejszych. Tyle że czterdziestolatkowie w swojej olbrzymiej większości nie poszukują nowych manifestów. Jedyne, co lubią robić naprawdę, to wracać do wspomnień, do starych piosenek i utożsamiają swoją ówczesną wrażliwość z muzyką, której wtedy słuchali.
– Miał Pan kiedyś ochotę rzucić muzykę?
Zawsze istnieje tęsknota za życiem biznesmena, właściciela dochodowego interesu. Ach! Zajmować się czymś od 8 do 16, a potem mieć jakieś hobby. Fajnie byłoby tak od czasu do czasu móc przeobrazić się w kogoś, kto po prostu cedzi swoją aktywność na zarabianie pieniędzy, a potem czyta sobie książki, wyjeżdża sobie na weekendy. Ale to, czym się zajmuję, to pasja, która zżera te tęsknoty.
– Zdarzyła się Panu prawdziwa “czarna rozpacz”?
Chyba na tym polega moja “niezatapialność”, że nie poddaję się takim stanom.
– Jest Pan genialnie impregnowany na stany ostateczne.
Trudno mi sobie wyobrazić coś, co mogłoby mnie wpędzić w jakąś otchłań.
– A z pozytywnymi otchłaniami? Potrafi Pan kochać do szaleństwa?
Tak. Dla związku z kobietą, gdy czuję, że jest dla mnie wszystkim, jestem w stanie wszystko poświęcić. Zostawić wszystko, wyjść i zaczynać wszystko od nowa.
– Zrobił to Pan, odchodząc od Małgorzaty Potockiej. Chodzi mi o innego rodzaju szaleństwo…
O jakieś łóżko, chodzenie nago?
– To się zdarza ludziom, to nie jest szaleństwo. Potrafi Pan szaleć z zazdrości?
Potrafię. Ja w ogóle jestem zazdrosny. Kiedyś, kiedy byłem młody, uprawiałem demagogię: zazdrość to jest głupota, związki powinny być otwarte, zdrada fizyczna to nie jest żadna zdrada, przecież liczy się tylko zdrada dusz.
– Pozwoliłby Pan wtedy swojej kobiecie przespać się z innym mężczyzną?
Tak mi się przynajmniej wydawało… W tej chwili w ogóle tego nie rozumiem. Nie rozumiem też, jak mogłem wtedy mówić i myśleć, że świat jest na tyle okrutny, że nie trzeba mu dodawać nowych istnień.
– Potem Pan zmądrzał i był zazdrosny. Przeglądał Pan jej korespondencję?
Nie robiłem takich rzeczy, cierpiałem. Przede wszystkim cierpiałem, a potem… powstały różne piosenki na temat tego stanu.
– Bardzo prawidłowa reakcja. Poeta cierpi i pisze wiersze.
Tak, wręcz żywi się swoim cierpieniem. Teraz kocham szczęśliwie, to fatalna pożywka dla wierszy, jest za dobrze. Muszę, niestety, zajmować się problemami politycznoglobalnymi.
– To może by Pan coś zepsuł?
Mój instynkt samozachowawczy nie pozwoliłby mi zrobić, nawet dla najwspanialszej płyty czy najwspanialszego tomu wierszy, czegoś takiego. Moja hierarchia wartości jest, niestety, mało artystyczna. Nawet wtedy, kiedy burze emocjonalne odbywały się nad moją głową, to ich nie chciałem, tylko byłem akurat w miejscu, gdzie była taka pogoda.
– Pił Pan przy “burzowej pogodzie”?
Alkohol bardzo pomaga, tak się przynajmniej wydaje pijącemu wtedy. Mówimy teraz o sytuacji sprzed siedmiu lat, kiedy wyszedłem ze związku z Małgosią Potocką. Pokochałem inną. Salwowałem się ucieczką z Warszawy do Kazimierza. Był taki trudny moment, pierwsza okładka tygodnika “Halo”: moja Ania z moją mamą – zdjęcie zrobione zza węgla. Byliśmy pożywieniem dla gazet. To naprawdę wymagało sporej odporności, mimo że wiedziałem, że zrobiłem dobrze.
– Sam przeciwko całemu światu?
Poczucie słuszności pozwoliło mi przetrwać.
– Czytał Pan te artykuły o swojej niewdzięczności, zdradzie?
Ja tego nie mogłem nie czytać! Co chwile mi to ktoś przynosił! Potrafiłem zadzwonić do redakcji i zwymyślać redaktor naczelną, kiedy pisali rzeczy, które przekraczały granice.
– Mogło się przez to nie udać nowe życie?
Mnie to wszystko tylko utwierdzało w postanowieniu. Ten atak był kolejnym dowodem na to, że zrobiłem słusznie. Dla wielu ludzi popełniłem towarzyskie samobójstwo. Wyprawili mi pogrzeb i zakopali mnie raz na zawsze.
– Wcześniej czuł się Pan takim chłopcem z prowincji, z Torunia, którego kobieta wciąga w wielki świat?
Trochę tak. Nie mogę powiedzieć, że mi to imponowało, ale… Dla mnie, szczerze mówiąc, nie miało to specjalnego znaczenia. Nic potrafię stylizować się na kogoś ani opowiadać, że kogoś ważnego spotkałem. To mi się po prostu wydaje głupie. Jak teraz to wspominam, to widzę, że do tego stopnia musiałem często “bywać”, że – mimowolnie – zostałem jednym z dziesięciu najlepiej ubranych Polaków, wraz z ministrem Skubiszewskim i paroma innymi. Chociaż teraz łatwo byłoby się tego wyprzeć mówiąc, że w ogóle to nie lubiłem tych imprez. Ale bywałem na nich, bywałem.
– Może był Pan jednak trochę snobem?
Nie wydaje mi się, żebym był aż tak głupi.
– Miał Pan kiedyś myśli samobójcze?
Zdarzały się, jako skutek czasowych eksperymentów z narkotykami. To mnie na tyle wystraszyło, że sobie dałem z tym spokój.
– Po co się sięga po kokainę czy inne narkotyki?
Bierzesz po to, żeby być pełnym energii, witalności, niezrównany towarzysko, kipiący humorem i dowcipem. I to wszystko dostajesz na jakiś czas. Potem ta sama łapa, co ci dała, to ci odbiera. To wszystko, co zrobiłeś ponad swój stan, dowcipy, które opowiedziałeś, a których byś nie powiedział normalnie, te wszystkie podskoki, które wykonałeś, nieprzespane noce itd. przyłażą do ciebie w postaci zwykłych koszmarów i upominają się o zwrot. Zwrot z niesamowitym procentem. Łapa doprowadza cię do tego, że żyrandol kojarzy się tylko z jednym – hakiem potrzebnym do samobójstwa.
– Płakał Pan wtedy?
Zdarzało się.
– Kiedy przyszły koszmary?
W początku lat 90.
– Pije Pan, ale się nie upija, przestał Pan palić. Czy od czegoś jest Pan teraz uzależniony?
Nie sądzę, żeby to przybierało aż takie rozmiary, ale… wydaje mi się, że w związku z kobietą seks jest bardzo ważny.
– Nienudny?
Może być potwornie nudny, a może być wspaniały. Może to kwestia mojego wieku. Mam już 44 lata. Wydaje mi się, że moja dojrzałość jest tu ważna.
– Na czym polega dojrzały seks?
Nie wiem, czy to jest dojrzały seks. Wiem za to, że to jest coś takiego, co nic popycha mnie, nie buduje mojej ciekawości do innych kobiet.
– Nie ma w Panu gotowości do jakiejś nowej miłości?
Ostatnio znowu jest we mnie taka gotowość.
– Jednak!
Za cztery miesiące urodzi nam się nowe dziecko.
– Po co Panu tyle dzieci?
Nie wiem, czy one są dla mnie.
– A dla kogo?
Myślę, że dla wszystkich. Nie traktuję ich jak moją własność, to są autonomiczne byty.
– Uważa Pan, że ma na tyle cenny genotyp, że warto go powielać?
Nie myślę w ten sposób.
– Podświadomie tak. Na tym polega prokreacja.
No dobrze. W takim razie uważam, że mam bardzo fajne dzieciaki. Czyli pośrednio… Wiem, że to nie bocian przynosi dzieci. Akurat nie zawsze się dzieci planuje, to nie zawsze jest tak.
– W Pana wieku można już świadomie planować. Nie przykłada Pan do tego większej wagi?
Zdarzy się, to się zdarzy, to fajnie. Jak nie, to nie.
– Ile musiałoby się zdarzyć, żeby Pan przestał?
Jeszcze się nie oparłem o tę granicę. Zawsze wydaje się, że następne dziecko to już raczej ostatnie, ale kto wie…
EWA SOŚNICKA-WOJCIECHOWSKA ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
Od lat komponuje, gra, śpiewa i pisze teksty. Występuje z zespołem Republika, nagrał też płytę jako Obywatel G.C., a wiele jego utworów stało się przebojami. Napisał muzykę do filmów “Stan strachu” i “Moja Angelika”, a także oprawę muzyczną “Wiedźmina”.
– W jaki sposób powstaje muzyka do filmu? Jak to się odbywa technicznie?
– Normalnie to się odbywa tak, że jest jakiś projekt, producent zwraca się do mnie z propozycją, czytam scenariusz i… działam intuicyjnie podejmując decyzję, ponieważ trudno przewidzieć na podstawie scenariusza, czy będzie to dobry film. W wypadku “Wiedźmina” wyglądało to zupełnie inaczej. Michał Szczerbic, z którym przyjaźnię się od dawna, poprosił mnie o przeczytanie kilku odcinków “Wiedźmina”, nad którymi pracował właśnie jako scenarzysta. Nastąpił efekt domina: popędziłem do księgarni i nabyłem kilka tomów prozy Andrzeja Sapkowskiego. Gdy je przeczytałem, sceny walk natychmiast skojarzyły mi się z innym moim przyjacielem, mistrzem aikido, Jackiem Wysockim. Wreszcie w czwórkę (był obecny oczywiście reżyser Marek Brodzki) spotkaliśmy się u mnie i usłyszałem od Michała: “No więc, panowie, tak jak tu siedzimy, będziemy pracować nad tym filmem”. Był to bardzo nietypowy sposób złożenia mi propozycji napisania muzyki do filmu.
– Zapewne nieprzypadkowo do zaśpiewania piosenki promocyjnej zaprosił Pan Roberta Gawlińsłtiego?
– Zupełnie nieprzypadkowo. Po pierwsze wiedźmin Geralt zwany jest Białym Wilkiem, a Robert wywodzi się z “Wilków” (śmiech). A, co najważniejsze, Robert jest człowiekiem, który rycerskość ma wpisaną w swoją osobowość. Gdyby go wstawić do tego baśniowego świata, to na pewno, bez żadnej charakteryzacji, by się tam zmieścił. Jestem o tym przekonany.
– Jaka to jest muzyka?
– Pierwsze skojarzenie z gatunkiem fantasy to głębokie średniowiecze i muzyka celtycka, którą udało mi się nieco przenicować. Jest gdzieś tam rockiem podszyta.
EDYTA WOŹNICA ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
Mocną stroną Republiki były inteligentne teksty. Dzisiaj, większość zespołów ma teksty słabe, nikt nie pisze już manifestów czy protest-songów. Dlaczego?
Ale tak było zawsze. Teksty, które powstawały na początku lat 80. dziś traktowane są jako manifesty młodzieżowe, przejawy walki z cenzurą itd. Ale w tamtych latach większość tych tekstów była traktowana na pograniczu obciachu, nie chcę tu sypać przykładami, bo wyjdzie na to, że tylko moje teksty mi się podobały…
Poproszę w takim razie o “przepis” na dobry tekst.
Najważniejsze jest spowodowanie u odbiorcy uczucia, wręcz zazdrości, że nam pierwszym udało się coś sformułować. Jeżeli ktoś mówi: stary, ja dokładnie tak samo myślałem i jestem wściekły, że Tobie pierwszemu udało się to powiedzieć, to znaczy, że tekst jest dobry.
Ale z mego przepisu niekoniecznie musi wyjść dobry tekst. Powiem jedno, nie można opisywać stanów tylko sytuacje. Zamiast pisać “jestem zakochany” lepiej napisać, “że przewracam się o własne nogi”. Bardziej wiarygodni jesteśmy, kiedy opisujemy sytuacje, w których coś się dzieje, niż kiedy staramy się przekonać kogoś, że coś przeżywamy.
Czym różni się dzisiejsza młodzież od tej z Pana pokolenia?
Niewiele się zmieniło. Wydaje mi się, że teraz tak samo jak i wtedy – mnóstwo ludzi szuka odpowiedzi na ważne pytania egzystencjalne i w tym celu sięga po literaturę, sztukę. Młodzież szuka katalizatorów. To może być dobre opowiadanie, piosenka, nowy malarz odkryty przez nich dla nich samych. Szukają takich rzeczy, które popychają ich do ich własnych, małych olśnień, których doznają w tym wieku najwięcej.
Ale czy nie sądzi Pan, że teraz jest trochę trudniej odnaleźć się w tym zgiełku? Jak nie dać się zwieść, nie dać się zwabić łatwości, lekkości i komercji?
Pamiętam, jak sam byłem młody. Najważniejsze było dla mnie znaleźć odpowiedzi na podstawowe egzystencjalne pytania, np. zastanawiałem się, czy warto mieć dzieci, żyjąc w tak podłym świecie? Chciałem natychmiast znać odpowiedzi, więc szukałem. Ale jeśli ktoś zaczynał mi odpowiadać na te pytania jak idiocie – odrzucałem to, bo nie czułem się partnerem w takim dialogu. I dziś wielu ludzi postępuje tak samo.
Tak, ale dzisiaj chyba jest troszkę inne podejście. Istnieje kult sukcesu, kariery. Specjaliści badają, czego oczekuje publiczność i podsuwają nam gotowe rozwiązania. Układa się na przykład piosenki, które z założenia mają być przebojami.
Nawet przy sformułowaniu najlepszej myśli artystycznej nie można być pewnym czy nasze dzieło stanie się popularne. I przeciwnie, mamy przykłady, że nieraz nawet sformułowanie jakiegoś farmazonu, głupoty okazuje się bardzo popularne. Poza tym, jeśli coś staje się popularne i bardzo dobrze się sprzedaje, nikt nie jest w stanie przewidzieć następnego, równie popularnego przeboju. Nie wyobrażam sobie, że ktoś jest w stanie przewidzieć głupotę tej najszerszej publiczności albo brak krytycyzmu wobec pewnych rzeczy. To nie jest takie proste. Tego nie da się oszukać. Nawet coś, co sprzedaje się bardzo dobrze mimo tego, że nie jest najlepsze artystycznie, przynajmniej ma w sobie pasję. Można się czepiać zespołu Ich troje, ale nie można odmówić im pasji.
Jak więc ocenia Pan twórczość współczesnych młodych ludzi?
Widzę kilka takich dziwacznych nurtów. Nurt popowy, który zakłada, że tekst jest mało istotnym dodatkiem, wypełnieniem sylab, które się śpiewa – a tak naprawdę to musi być zawodowo, zajebiście zagrane, świetnie wyprodukowane i ma super brzmieć. Jeśli to kogoś interesuje – w porządku, mnie nie. Drugi nurt to cała sfera hip hopu. Obserwuję to z pewnym zażenowaniem – ta autotematyka, te dywagacje – chyba niepotrzebnie tak gęsto rymowane – doprowadzają mnie nieraz do szału. Większości z tego nie można zrozumieć. A jeżeli nie tekst jest tam ważny, to co?
Ale powstają też inteligentne teksty, w tym również hip hopowe.
Oczywiście, kiedy robi to np. Fisz, który wykorzystuje tylko pewne elementy hip hopu i jednocześnie tworzy zupełnie nową jakość. Jest też mnóstwo dziwacznych zespołów, które tkwią w tych samych okopach od lat – takie imitacje starych zespołów niby świeżej zagrane. Pojawiają się śmieszne już dziś deklaracje, że ktoś chce być sobą albo, że walczy z kimś. Choć wiadomo, że już dawno z nikim nie walczy, że już jest rodzicem swoich dzieci i babcia pozwala mu późno chodzić spać, więc te protest-songi bywają komiczne.
Na szczęście są też, tak samo nieliczni jak kiedyś, ludzie, którzy tworzą rzeczy naprawdę wartościowe i to mnie napawa optymizmem i pewnego rodzaju zazdrością.
Czy to z myślą o tych nielicznych pasjonatach, zajął się Pan również produkcją płyt i promowaniem młodych zespołów?
Nie zajmuję się promowaniem. Owszem, udało mi się wyprodukować kilka płyt np. Justyny Steczkowskiej, które były mocno promowane. Zajmuję się tym, czym według mnie powinien zajmować się producent muzyczny, czyli daję gwarancję wytwórni, że płyta będzie nagrana porządnie. Próbuję skrócić początkującym wykonawcom drogę przez mękę. Jeśli widzę, że materiał, który dostaję jest bardzo dobry, pomagam takiemu młodemu człowiekowi w wyprodukowaniu jak najlepszej płyty, takiej, żeby nie było obciachu.
Jak trafiają do Pana Ci młodzi?
Czasem w przypadkowy sposób. Ludzie chyba wyczuwają we mnie bratnią duszę. Na przykład w dziwaczny sposób dotarła do mnie płyta zespołu Pogodno. Ich menadżer stał w kolejce na poczcie za moim kolegą, który wysyłał do mnie przesyłkę. Spisał sobie zza jego ramienia mój adres i przysłał do mnie tę płytę. Udało mi się ich skontaktować z wytwórnią, podpisali kontrakt i wydali płytę.
Niebawem ukaże się nowa płyta Republiki. Jaka będzie?
Zastanawialiśmy się czy warto nagrywać nową płytę Republiki – i tak wszyscy chcą słuchać tylko “Telefonów” i “Białej Flagi”. Zawsze stawiamy sobie takie pytanie: Czy uda nam się wprowadzić coś nowego? Musimy nieustannie potwierdzać swoją wiarygodność mimo, że jesteśmy trochę zmęczeni tymi ciągłymi lojalkami wobec publiczności. Zespół, który ma taki staż, nie występuje nigdy z pozycji czystej dziewicy, która wchodzi i mówi jestem czysta, nowa, świeża i gotowa – proszę bardzo. Ciągle jest odbierany w kontekście tego, co zrobił i to jest o wiele trudniejsza sytuacja niż pozycja debiutanta.
Nie traćcie kontaktu z publicznością!
Najważniejszą promocją Republiki było granie olbrzymiej ilości koncertów w małych klubach. Występowaliśmy wszędzie gdzie mogliśmy, czasem jako support. Zawsze też były dla nas ważne teksty. Drukowaliśmy je na powielaczu i rzucaliśmy w publiczność. Uważam, że młode zespoły przede wszystkim powinny grać jak najwięcej koncertów klubowych, nawet za psie pieniądze. Jeżeli chcą nagrywać tylko kolejne płyty, nie koncertując i nie nawiązując kontaktu z publicznością to nie ma to sensu. Muzyka musi sprawdzać się w bezpośrednim kontakcie z publicznością. Z ludźmi, którzy przychodzą i chcą posłuchać czegoś nowego. To “coś” ma ich poruszyć, przesunąć, być przyspieszaczem w ich myśleniu.
Gdy miałem naście lat…
Pamiętam jak po raz pierwszy stałem przed mikrofonem. Miałem siedemnaście lat, grałem na flecie prostym w kościele, bo była wtedy moda na młodzieżowe msze bitowe. Trzymałem drżącymi łapami flet i czułem przede wszystkim wielki strach. Nie bałem się kompromitacji, ale tego, że wykonam jakiś nieodpowiedzialny ruch np. zacznę niespodziewanie przeklinać do mikrofonu. Miałem wrażenie, że jestem w sytuacji, której nie potrafię sprostać.
O pisaniu muzyki do “Wiedźmina”:
Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem fanem literatury fantasy. Jedyny autor, któremu się nie oparłem, to był Tolkien. Przed komponowaniem muzyki do “Wiedźmina”, przeczytałem Sapkowskiego i jego literatura też mi się spodobała. Potem dostałem scenariusz. Dostawałem też zmontowane sekwencje filmu, ale wiele motywów muzycznych powstawało wcześniej. Na ostatnim etapie – montażu – sporo muzyki odpadło. Mam nadzieję, że zostanie ona wykorzystana podczas pracy nad serialem. Film to jest takie tworzywo, gdzie przez muzykę szuka się emocji bohaterów i trzeba przede wszystkim te emocje wzmacniać. To tworzenie świata, który tak naprawdę nie istnieje. Muzyka też nie może jednoznacznie kojarzyć się z miejscem czy czasem. Powinna być zawieszona pomiędzy epokami i jednocześnie trochę postmodernistyczna – eklektyczna z jednej strony, a z drugiej strony rozpoznawalna.
Cogito 21/2001 (166)
GRZEGORZ BRZOZOWICZ I MACIEJ CHMIEL ROZMAWIAJĄ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
– Punktem wyjścia do powstania Twojej nowej płyty solowej “Obywatel Świata” był film o tym tytule, do którego napisałeś muzykę…
– Tak, film ten zawiera, oprócz muzyki ilustracyjnej, również kilka piosenek. Większość z nich zaśpiewałem sam, w niektórych towarzyszy mi Kayah, a piosenkę “Powoli spadam” wykonuje… Anna Prucnal. Po nagraniu ścieżki dźwiękowej “Obywatela Świata” zająłem się innymi produkcjami. W lutym 1991 r. powstała “Republika 1991”, a latem nagrałem muzykę do serialu “Schloss Pompon Rouge”, emitowanego przez RTL. Ścieżka dźwiękowa z tego filmu została już wydana przez niemiecką firmę ,ZYX’ f-ma. Dopiero więc jesienią zeszłego roku powróciłem do pracy nad nowym “Obywatelem”. Powstały następne kompozycje, a te, które przejąłem w spadku po filmie, opatrzyłem nowymi aranżacjami. Dla mnie jest to bardzo ważna płyta, bodaj najważniejsza. A na pewno najbardziej osobista.
– Do nagrania płyty zaprosiłeś wielu muzyków sesyjnych. Czy realna jest wobec tego trasa Obywatela G.C. promującego swój nowy album?
– To byłoby trudne. Maciek Hrybowicz i Steven Ellery są Anglikami. Kayah, zniechęcona swoim odwiecznym pechem do menażerów, wybiera się do Turcji, Marcin “Samba” Otrębski zagrał na mojej płycie swoje ostatnie polskie solówki i wyemigrował do USA. Na szczęście Republika w nowym składzie ma w swoim repertuarze to wszystko, co wyszło spod znaku “Obywatela”.
– Czy jest to świadome zatarcie granic między Twoimi projektami solowymi a działalnością w zespole?
– Na koncertach dzieje się tak od dawna. W studiu chciałbym jednak, aby zarówno “Obywatel”, jak i Republika zachowali swoją tożsamość. Latem Republika nagra swój nowy album. Obiecuję, że nie dotknę w czasie tej sesji komputera. Zamykamy się we własnym getcie dźwięków i możliwości. Żadnych wypieszczonych produkcji. Wchodzimy, nagrywamy, wydajemy. Nowe sytuacje…
– Ostatnio coraz więcej muzyków rockowych współpracuje z filmowcami – Waglewski, Janerka, Kult, wreszcie Ty sam. Jak sądzisz, czy główną przyczyną jest to, że filmy zaczęła robić młoda generacja reżyserów wychowanych na rocku?
Muzyka filmowa nie polega wyłącznie na wymyślaniu pięknych tematów i umiejętności prowadzenia kontrapunktu. Muzyka w filmie powinna obdarzać bohaterów nowym, dodatkowym ładunkiem emocji, nadawać im wiarygodność. Powinna śmieszyć i wyciskać łzy. Nie ma takiego gatunku muzycznego, dla którego te stany są zarezerwowane. Dlatego młodzi reżyserzy machają na nas, a my wchodzimy do kina.
– Czy podczas powstawania “Obywatela Świata” równie obficie jak przy poprzednich płytach korzystałeś z komputerów?
– Bez komputerów nie ma życia na ziemi, ale bez żywej muzyki nie ma życia na płycie. Najpierw więc wszystko zaprogramowałem, a potem zapraszałem muzyków i wymieniałem sekwencje komputerowe na to, co oni zostawiali na taśmach. To bardzo wygodna metoda i zawsze pełna niespodzianek. Jedna rzecz udała mi się na pewno: zgromadziłem na tej płycie wspaniałych muzyków. Leszek Kamiński – realizator dźwięku – dopełnił reszty.
– Powrót Republiki i wspólną jej trasę z Obywatelem G.C. trudno zaliczyć do udanych…
– Naprawdę? Czy dlatego właśnie każdy koncert kończyliśmy kilkoma bisami? Czy w roku 1991 odbyło się w Polsce sto takich tras i na tym tle wypadliśmy blado? Nie przypominam sobie ani jednego przedsięwzięcia o takim formacie. Organizatorzy drżą o sprzedaż biletów na jeden koncert sprowadzając zachodnie gwiazdy. Na koncert w Hali Gwardii “Rock for Aids” zjechało z całego kraju piętnaście popularnych zespołów, bilety niedrogie, reklama wszechobecna, frekwencja… słaba. Czy w związku z tym trzeba rezygnować? Wszystko nam mówiło, że trasę trzeba odwołać, tak jak to robili inni. Postanowiliśmy odwołać tylko niektóre koncerty, zainwestowaliśmy własną pracę i pieniądze, które mieliśmy zarobić. Powtarzaliśmy sobie do znudzenia, że tylko z tych miejsc, do których dotarliśmy teraz, może się zacząć prawdziwy ogień. To fakt, że zimą trudniej o pożar, ale przynajmniej nie zamarzamy.
19 SIERPNIA 2001 ROKU NA STRONACH “ONET.PL”, ODBYŁ SIĘ CZAT Z REPUBLIKĄ
PONIŻEJ PREZENTUJEMY WAM JEGO PRZEBIEG
moderator: Witamy Republikę i zaczynamy.
~gostek: POZDROWIENIA Z ŁODZI
~Yasiu: zimnie pozrowienia
Agent happy: DLA REPUBLIKI (CIEPLE)
~gostek: W ŁODZI TAKŻE UPAŁ
~Tabaka: i we wrocku
~Emmanuelle: Specjalne pozdrowienie od MEFISTO – brata Emmanuelli – dla przesympatycznego gitarzysty basowego Leszka Biolika :))))))))0
~Szalona: Pozdrowionka, w Krakowie ponad 30 stopni………..
Republika: A u nas niebo zachmurzone, przyjemny chłodek od morza, i też jest pięknie.
~gostek: jak powstał zespół?
Republika: 21 lat temu włóczyliśmy się po toruńskich klubach studenckich… Mam mówić dalej?
Brytanik: Skąd nazwa Republika? Jakies zwiazki z mitologia rzymska?
~gostek: skąd wzieła się nazwa zespołu?
Republika: Początek lat 80 tych to czas aluzji, a Republika była aluzją do Respubliki, w której ponoć wtedy mieszkaliśmy.
~Szalona: dziwna nazwa……..
Agent happy: fajna nazwa
~Emmanuelle: W JEDNYM Z WYWIADOW POWIEDZIALES O “REP. MARZEN” – wielka wpadka- DLACZEGO ????PRZECIEZ TO CALKIEM NIEZLA PLYTKA, A ZWLASZCZA “SYNONIMY” I “JOZEF K” ?
Republika: Teraz już też myślę, że to jest całkiem niezła płyta.
~Rodzynka: tekst piosenki “Mamona” daje do myslenia: czy naprawde spiewacie piosenke dla mamony czy jest to tylko i wylacznie ironia?
Republika: To jest oczyszczająca autoironia. Rozbrajająca w swojej prawdziwości, poczułem ulgę, kiedy to napisałem.
~step: jaka będzie nowa płyta?
~Torino: kiedy dokladnie ukaze sie wasza nowa płyta?
Republika: W połowie listopada, nagrane są już wszystkie instrumenty, zostało mi do napisania jeszcze kilka tekstów.
~Gdanszczanin: Kiedy bedzie mozna uslyszec w radio utwor z nowej plyty zapowiadanej na listopad? Czy wiadomo juz co to bedzie za utwor?
Republika: Jeszcze nie wiadomo, ale początek października to data wydania pierwszego singla.
~rafcik: Jak wspominacie jarocin 85?
Republika: Jak Bitwę Pod Grunwaldem. Ale nie byliśmy Krzyżakami! 🙂
~step: kochana republiko czy ta readycja nowych sytuacji była naprawdę aż tak potrzebna? – według mnie to chyba za dużo
Republika: Jak to za dużo?! To, że nareszcie została porządnie zremasterowana to za dużo?
~Emmanuelle: Grzegorz, czemu tak rzadko na koncertach gracie piosenki z plyty “Siodma Pieczec” (chyba mojej ulubionej), poza “w ogrodzie Luizy” nie slyszala jeszcze nic …. czekam z niecierpliwoscia zwlaszcza na “Prosba do nastepcy”, Podroz do Indii” ….. i oczywiscie na “Obejmij mnie Czeczenio” ???????
Republika: Zdarza nam się wracać do “Siódmej Pieczeci”. Też lubimy tę płytę. Obiecujemy więcej.
~monika-i-kasia: czy mozna wiedziec kto dzis reprezentuje Was na czacie?czy tylko pan GC?
~CZARNY KRECIK: NIE PAN TYLKO OBYWATEL
Republika: Mamy też świeżo upieczonego czterdziestolatka – Zbyszka Krzywańskiego.
SCREAM : syskiego najlepsieshego huhuh
closernin: wszystkiego najlepszego 40 lat minęło…
~monika-i-kasia: Wszystkiego Najlepszego!Sto lat.,Sto lat,…
~ZeroCool : Gdzie będą koncertować ?
likasz180: Jestem mieszkańcem Białej Podlaskiej czy przewidujecie trase koncertowa w najblizszym czasie?
~step: czy republika planuje jakąś trasę koncertową tak jak w 1991 i 1993r.
~QuaTro: kiedy bedzieci koncertowac w jeleniej górze?
Republika: Planujemy trasę promocyjną nowej płyty. Zaproście nas, przyjedziemy do was!
~maro: kiedy konkretnie odbędzie się jubileuszowy koncert w Toruniu
Republika: Wszystko wskazuje na to, że 21 września.
~Emmanuelle: Jakiego typu koncerty sprawiaja wam wieksza przyjemnosc; male, kameralne w klubacz czy duze, plenerowe ??????
Republika: Każde mają swoje plusy i minusy. Lubimy i małe i duże.
~White: Fajnie,że tworzycie coś nowego. po tym co obecnie dzieje się w polskim rocku warto wiedzieć,że “stara gwardia” wciąż trzyma poziom
~QuaTro: Jak sądzicie dużo sie zmieniła muzyka w przeciągu tych 20 lat/
Republika: Ciągle najważniejsze pozostaje to, żeby opowiadać o sobie prawdę.
~Emmanuelle: dzieki wam z seminarium magisterskiego w indeksie mam “5” – bo przeprowadzilam dwugodzinna prezentacje o Twoich tekstach 🙂
~Emmanuelle: W tym roku wybieram temat pracy magisterskiej – i chyba bedzie to (jesli promotor nie zmieni zdania) “erotyzm w tekstach Grzegorza Ciechowskiego” – co Ty na to ???
Republika: Zapraszam Cię na konsultacje 🙂
~GUERNICA: co uważacie za swoje największe osiągnięcie?
Republika: To że ze sobą wytrzymujemy i że nie musimy się do tego zmuszać. I że jesteśmy najlepszym zespołem w Polsce 🙂 plus Czechy i Litwa.
~step: lubią was też na białorusi -i to bardzo
~radiosud: chcialbym was zaprosic do studia radia sud w kępnie, nie wiem czy wiecie gdzie to jest ale chcialbym z Wami zrobic wywiad, taki prawdziwy-radiowy. czy zgodzilibyscie sie, jesli bylibyscie w okolicy Kępna? Michal
~Emmanuelle: to kiedy i gdzie ??????
Republika: Na wywiady się oczywiście godzimy, Emanuelle – oczywiście żartowałem, ale chętnie zapoznam się z głównymi założeniami Twojej pracy.
~Dave: jak oceniasz projekty w stylu Kayah-Bregowicz?
paichiwo: co sadzicie o zanizeniu sie gustow muzycznych w kraju (podobno ich troje sprzedalo ponad 400tys plyt) ?
Republika: W obliczu tych sukcesów wolimy sprzedać 40 tyś. W naszym przypadku nie możemy liczyć na więcej.
~testt: Czesc chlopaki pozdrawiam was bardzo serdecznie i zycze dalszych sukcesow. Grzegorz czy czytalas SAPKOWSKIEGO??? Skad plyta i ty i wiedzmin???
~CZARNY KRECIK: PANIE GRZEGOZRU !!!!!!!!!!!!!!! GRATULUJE MUZYKI DO “WIEDZMINA”
Republika: Muzyka jeszcze nie skończona. Sapkowskiego czytałem, czeka mnie jeszcze miesiąc ciężkiej roboty nad Wiedźminem.
~Szalona: Czego słuchacie prywatnie?
~madzia: a na codzień jakiej muzyki słuchacie?
Republika: Ostatnio kupiłem Tickiego, niezła płyta. Zbyszek niezmiennie słucha King Crimson, Zappy, Davisa.
~Emmanuelle: na stronie internetowej byl plebiscyt na najlepsze wasze piosenki, a Wy jezeli mielibyscie wybrac 3 wasze ulubione to co by to bylo?
Republika: Zbyszek odmawia wyboru. Jeżeli mnie zmuszasz to wybieram – “Moja krew”, “Biała Flaga”, “Piosenka Dla Weroniki”.
~Mike13: Daldczego w Polsce w ciagu ostatnich kilku lat nie powstal zaden zespol, ktory mialby jakikolwiek sens ( muzyczny ) i ktory wpisalby sie na dluzej w polska muzyke? Pytam sie Ciebie, Grzegorz jako producenta …….
Republika: Nie wiem, nie jestem w stanie nikogo zarażać wiarygodnością.
~Gdanszczanin: Kiedy wrócą na strony www Wasze utwory w mp3? Co ze starymi utworami, dotąd nigdzie nie opublikowanymi – będą (chociaż na Waszej oficjalnej stronie internetowej)?
~Emmanuelle: jak wam sie podoba Wasza oficjalna strona internetowa ???
Republika: I tu właśnie mamy niespodziankę. Na nowej płycie oprócz zupełnie nowego materiału nagraliśmy 3 prehistoryczne kompozycje Sławka Ciesielskiego – Noc Wampira, Witamina X, Zielone Usta. Wyszły super i niewiele się zmieniły. Mp3 zniknęły z powodów technicznych, ale zaraz powrócą.
pikander: co z Obywatelem GC
pikander: a co z Grzegorzem z Ciechowa?
Republika: Odwieszeni do szafy. Na razie ich zwolniłem.
~dominik: Czy łączy Was coś (oprócz organizacji wczorajszego koncertu) z radiową Trójką?
Republika: Oczywiście. Dozgonna miłość i osiemnaście nr 1 na trójkowej liście.
~głuptaska: czy zawsze jestescie powazni???Czy zostalo z Was troche mlodzienczego animuszu ,spontanicznosci?? ciagle tylko odpowiadacie na pytania super powazne,,,a ja chcialabym wiedziec czy Wam tez dzisiaj tak goraco….
~Gdanszczanin: Pytanie do Zbyszka Krzywańskiego: czy zupa fasolowo-pomidorowa na ostro, to wciąż Twoja ulubiona zupa? 😉
SCREAM : Jejq,nie mash po tej zoopie niestrawnosci?:)
Republika: Jedna z ulubionych zup 🙂 Dopiero teraz jesteśmy dowcipni, kiedyś byliśmy śmiertelnie nadęci i poważni.
paichiwo: czy aby zostac slawnym (wibic sie, wydac plyte) trzeba miec talent, czy wystarczy szczescie, ciezka praca, co decyduje o osiagnieciu sukcesu w branzy ?
Republika: Sława jest skutkiem ubocznym, którego nigdy nie powinno się oczekiwać.
~QuaTro: Czy macie jakies propozycje wspópracy z innymi artystami z Polski lub zagranicy?
~Mike13: Czy Republika zagosci po dugiej stronie oceanu? Atlantyckiego oczywiscie……
~2Maia: polonia tez was slucha…
Republika: Właśnie wróciliśmy z NY i Chicago. Z takim dziwolągiem, jak Republika, nikt nie chce współpracować.
~głuptaska: jesli to prawda opowiedzcie prosze jakas smieszna anegdote
Republika: To za długie opowieści, a tu za mało miejsca. Piszcie do nas przez www.republika.art.pl, tam opowiemy.
~step: jaka jest na dzisiejszy dzień atmosfera w zespole . Kiedys wspominaliście że wszyscy zajęliście się swoimi prywatnymi projektami muzycznymi. Co się z nimi dzieje?
~QuaTro: czy ty i twoi koledzy z zespolu nie macie saiebie dosc?
Republika: Nie mamy siebie dość. W lipcu pracowaliśmy na Kaszubach nad płytą i było nam jak na koloniach w podstawówce, ale można było palić i pić. I nie trzeba było myć nóg.
~isola: jakie są nadzieje muzyczne na rynku światowym/polskim???
~jerzy parolek: czy sa jakies polskie zespoły których słuchacie ?
Republika: Ja dostaję mnóstwo płyt od młodych zespołów i wyobraź sobie, że niektóre są na prawdę niezłe. Np. nowa płyta zespołu “Pogodno” jest super. Polecam. Ukaże się pewno w tym roku.
~-paula: JAK SIĘ CZUJECIE, GDY DOWIADUJECIE SIĘ, ŻE JEDNA Z WASZYCH PIOSENEK ODMIENIŁA ŻYCIE FANA?
Republika: Wtedy czuję, że warto żyć. I mam gdzieś sukcesy komercyjne.
~apodemus: W jakim kierunku podaza wasza nowa plyta?
~Obywatel MM: Czy będziecie podążać za modą (Flaga2001) czy udowadniać tradycjonalizm?
Republika: To jest czysta Republika, ale nie wymagaj od nas żebyśmy grali tak jak w roku ’81. Nie możemy się już doczekać, kiedy będziemy to grać na koncertach. Jeszcze tylko te cholerne teksty. 🙂
~Dave: Jaką książkę ostatnio czytałeś?
~głuptaska: a poezja lubicie poezje??????
Republika: Poezja jest dla mnie tym samym czym Eukanuba dla moich psów.
~Tabaka: Co Was inspiruje?
~White: Skąd czerpiecie natchnienie do tworzenia takich genialnych piosenek?
Republika: W tym pytaniu jest pochwała, za którą dziękujemy. Wszystko jest inspiracją, tak jak wszystko może być poezją.
~jazaki: jestem kamil bartosiak (spertusiak) i chcialem bardzo pozdrowic bardzo serdecznie mojego wujka
Republika: Dziękuję bardzo, ucałuj mamę.
~Rodzynka: Jakie masz psy 🙂 ?
~Gdanszczanin: Kochamy pieski – jakie macie? 🙂
Republika: Dwie suki, -5cio letnią dorzycę de Bordeaux, półroczną pitbullkę.
closernin: piękne psy trzeba przyznać
SCREAM : Dobra przjedzmy do sedna——:co sądzicie o płytach pirackich
Republika: A co sądzicie o złodziejach samochodów?
~głuptaska: SCREAM jakie sedno…to pytanie naiwne jak to ,czy lubisz okradany
~Kraków: Czy najpierw piszesz tekst do piosenki czy dopasowujesz muzykę do słów?
~Kraków: Czy nie chciałbyś zinterpretować kilku cudzych wierszy? Myślę, że zanalazło by się kilka wierszy, do których pasuje wasza muza?
Republika: Problem polega na tym, że piszę do gotowej muzyki, wręcz do zaśpiewanych fraz. W języku, który nie istnieje. Trudno znaleźć wiersze, które potrafiłyby “umościć” się w takim środowisku.
~Dave: Jak podoba Ci się działalność Maćka Maleńczuka?
Republika: O, właśnie, zapomnieliśmy o Maćku. To jasny punkt na naszym firmamencie.
~Torino: Cy będzie gdzieś transmisja z Waszego koncertu w Sopocie?
Republika: Nie będzie. Szkoda, bo koncert był niezły.
SCREAM : Czy zdarza Wam sie przeklinac?:P:)
~step: jak odnosicie sie do hip-hopu
Republika: W piosenkach raczej nie przeklinamy. W życiu jak jasna cholera 🙂
SczS: no co z tym hip hopem bo to ciekawe pytanie
Republika: Jak do każdej muzyki. Dobry hip hop jest ok. Dla Zbyszka hip hop jest za daleko od King Crimson :-).
~GUERNICA: a co myślicie o takich imprezach jak Jarocin czy Woodstock, popieracie czy raczej nie, bo nie wszyscy chcą na takich imprezach grać?
Republika: Bez względu na imprezę, my zawsze zachowujemy osobność. Jedni nas za to lubią, inni nie, ale trudno.
~White: Skąd wziął się “republikański” image?
Republika: Z przypadku, który był później konsekwentnie przestrzegany.
~głuptaska: w naszych czasach wiele znanych osob angazuje sie w dzialalnosc charytatywna……zdaje sobie sprawe ,ze to jest teraz na “topie” ….. powiedzcie uczciwie jaki jest Wasz stosunek do tego typu dzialan
~White: Niech żyje ten przypadek!!
Republika: Uczciwie? O wiele więcej razy się sparzyliśmy na filantropii, niż byliśmy w stanie odczuwać jej bezpośredni rezultat. Zawsze znajdzie się ktoś kto podważy najlepsze nawet intencje. I wtedy to my wychodzimy na głupa.
~Gdanszczanin: Czy lubicie (słuchacie) muzyki klasycznej?
~Emmanuelle: podziwiam Wasza cierpliwosc- odpowiadacie po setki razy na te same pytania : nazwa , image, poczatki grupy 🙂
Republika: Muzyka jest jedna.
~apodemus: Jaka plyte King Crimson Zbyszek ceni najbardziej i co mysli o The Construction of Light~White: Nawet nie wiecie jaka to przyjemność pogadać z członkami kapeli, która odmieniła moje postrzeganie świata dookoła.
Republika: Płyta znakomita! Dla Grzegorza najlepsza “Red”. moderator: I ostatnie pytanie. closernin: Jak reagujecie jeżeli jakiś młody zespól zcoveruje jedną z waszych piosenek? tzn co czujecie wtedy? Republika: To wielka rzadkość, ale ja zawsze czuję się dobrze w takiej sytuacji. moderator: Serdecznie dziękujemy za spotkanie. Do zobaczenia na koncertach :). Republika: Wielki dzięki. ~White: Czesc, Wrocław pozdrawia REPUBLIKĘ!!!! ~Mike13: Pozdrowienia dla Republiki z Ameryki 🙂 coolwaldi: Dla Zbyszka-POZDROWIENIA Z DRAWSKA ~White: Przyjedźcie do Wrocka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ~Tabaka: Do Wrocka przyjezdzcie ~Torino: Zapraszamy WAS do KONINA ~głuptaska: ojejku znowu jestem tylu,,,,,teraz wszyscy Wam kadza:-))) a ja wciaz kocham “telefony” echhhhh..zakochalam sie wtedy …. ~radiosud: bardzo przepraszam, ale musze juz skonczyc, w kazdym razie, mam nadzieje, ze moje wymarzone spotkanie w radiu dojdzie do skutku, bo w tej pracy najbardziej mnie kreci kontakt z takimi ludzmi jak Wy! Mimo, ze mam 18 lat, pracowalem juz w 3 stacjach i za kazdym razem jest coraz lepiej.:) zycze powodzenia i oby tak dalej. ps.gratuluje piosenki “nie pojde do szkoly” jest…no co tu sie oszukiwac…zaj…ista;) ~dorka: ~głuptaska: Republika ahoj …pozdrowiam Was ja i moje terriery ~Gdanszczanin: Zapraszamy ponownie do Trójmiasta! 🙂 SCREAM : Ave ~step: dzięki ~monika-i-kasia: idziemy na stachurskiego… closernin: dziękujemy za rozmowę, trzymajcię sie ciepło N3verMind: no to ~Emmanuelle: pa pa do zobaczenia w SZCZECINIE na koncercie pewnie dopiero zima- ale warto poczekac 🙂 ~magdzik: dla najelpszej grupy pod słońcem N3verMind: do zoabczenia: ) ~apodemus: narazie N3verMind: huehue……….to i ja pozdrawiam |