“Najwybitniejszy poeta polskiego rocka”
GRZEGORZ CIECHOWSKI BYŁ GOŚCIEM CZATU “30 TON” 23 KWIETNIA 2001 ROKU
Obywatel__pm: |
Czy uda się Wam zagrać w Proximie kawałki, które grane były jeszcze przed “Białą flaga”? Mam na myśli np. “Pornografie”, czy “Witamine X” | |
Grzegorz_Ciechow: |
Dzięki! Z pornografia trochę gorzej. koncert i tak będzie za długi! | |
Obywatel_pm: |
Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek koncert Republiki był ZA długi. | |
Tomek: |
Wszystkie Wasze koncerty są za krótkie! | |
Stasio: |
jednym słowem zgadzacie się z textem ” wszyscy artyści to prostytutki” | |
Grzegorz_Ciechow: |
Nawet prostytutki maja prawo do miłości. | |
bigbizkit: |
Czy chciałby Pan grac w innym zespole niż Republika? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Nie, pewnie że nie | |
bigbizkit: |
kiedy przyjedziecie do Leszna? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Może latem do Boszkowa? |
karol: |
Grzegorz widziałem w TV, że znów masz grzywkę a brzuch też już jest? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Nie ma brzucha | |
baczny: |
Mam pytanie o album “masakra” – ile egzemplarzy się sprzedało ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Prawie 40 tys. | |
Obywatel_pm: |
To chyba nie jest rewelacyjny wynik? (ilość sprzedanych CD Masakry) | |
Grzegorz_Ciechow: |
Dla nas to całkiem nieźle | |
bigbizkit: |
Czy lubicie Limp Bizkit? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Ja uwielbiam. |
Waszka: |
powiedziałeś kiedyś, ze nie masz wpływu na to, czy Stan Strachu wyjdzie na CD. Czy coś się zmieniło? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Pracujemy nad tym. | |
bigbizkit: |
Co sadzicie o Big Brother? | |
Grzegorz_Ciechow: |
U mnie w domu jest zabroniony. | |
karol: |
Podobno masz produkować płytę Moniki Sewillo? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Nie znam | |
Tomek: |
Co myślisz o udziale autorów stron Republiki w konkursie? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Jak widzieliście i na nich znalazł się sposób |
|
bigbizkit: |
kibicujecie Małyszowi i piłkarzom, hokeistom, siatkarzom? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Małyszowi każdy kibicuje, my tez | |
Obywatel_Swiata: |
jaki młody zespól zrobił ostatnio na Tobie wrażenie? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Limp | |
Stasio: |
co sadzisz o yugotonie? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Nie słuchałem |
|
karol: |
Grzegorz a propos…Viagra jak ..dobra? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Jeszcze nie próbowałem, ale wszystko przede mną | |
Johnny_L: |
czy planujesz dalsza współpracę z Kasia Groniec ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Zobaczymy jesienią |
|
baczny: |
Grzegorz, co sadzisz o Arce Noego? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Świetna muzyka dla dzieci | |
baczny: |
czy plan wyartykułowany w “Mamonie” udał się czy nie? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Przycięliśmy trochę na “Mamonie” | |
karol: |
A w ogóle to ile Ty właściwie masz lat? | |
Grzegorz_Ciechow: |
44 | |
Waszka: |
A ja znów o płytach… Podczas trasy Obywatela GC wszystko nagrywaliście, wyszła nawet wersja koncertu w TV. Koncert byl fantastyczny, a najbardziej szkoda wersji “Śmierć w bikini”. Dlaczego nie doczekaliśmy się CD? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Nowsza wersja Bikini (remix) na wznowieniu Nowych Sytuacji juz w maju | |
Obywatel_Swiata: |
czy zgadzasz się z opinia o Fryderykach, do której użyto słów Twojej piosenki “ta impreza jest , robiona dla mamony?” | |
Grzegorz_Ciechow: |
Mamona często jest przyczyną działań |
|
bigbizkit: |
ile zarabiacie za jeden koncert? | |
Grzegorz_Ciechow: |
bez chamskich pytań |
|
karol: |
jakie to chamstwo pytać się o kasę? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Chamstwo podstawowe | |
bigbizkit: |
a ile gracie koncertów miesięcznie? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Ok 5-8 | |
karol: |
pytamy się czy warto zmienić zawód? | |
Grzegorz_Ciechow: |
To nie jest żaden zawód. To pasja, dzięki której żyjesz a zarabiasz mimochodem |
Tomek: |
Czy tendencja “2001” z Białej flagi i Śmierci w bikini zostanie zachowana na nowej płycie? | |
Grzegorz_Ciechow: |
To są tylko remixy a nie tendencja | |
baczny: |
czy słuchasz czasami jeszcze swoich starych płyt, np. “Nowych Sytuacji”? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Ostatnio po zremasterowaniu cały czas | |
Obywatel_Swiata: |
a wykonywałbyś ta pasje gdyby nie było kasy? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Czasem tak właśnie jet | |
Grzegorz_Ciechow: |
Jest | |
Stasio: |
czy nazwanie siebie obywatelem mialo zwiazek z ustrojem jaki wtedy panowal? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Laczylo sie wprost z Republika, ktora mnie wlsnie osierocila\ | |
Johnny_L: |
wybieram sie na koncert do Proximy – mozesz cos wiecej powiedziec na jego temat: czy bedzie dluzszy niz zwykle koncerty, jakies niespodzianki ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Bedzie bardzo dlugi i bedzie polegal na cofaniu czasu. | |
krzysiek: |
czy siodma pieczec bedzie wznowiona nie mozna nigdzie jej kupic | |
Grzegorz_Ciechow: |
Tez nad tym pracujemy. Kochamy Siodma i nie pozwolimy jej zczeznac | |
Johnny_L: |
co sadzisz – jesli slyszales – o wydanej w zeszlym roku przez Zbyszka Holdysa – jego plycie “Holdys.com” ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Glosowalismy na Holdysa we Fryderykach, nie udalo sie |
Tomek: |
Czy myslicie o wydaniu CD z koncertem w Proximie dla fanow (starych), ktorzy nie moga tam byc? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Juz niedlugo bedie koncertowa plyta. Caly czas gromadzimy material. Z Proximy tez | |
baczny: |
Jak oceniasz swojego kolege z zespolu (a dokladniej – basiste) jako producenta? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Bardzo mu sie przygladm, zeby mnie nie wysiudal z mojej roboty | |
Obywatel_Swiata: |
dlaczego taki zespól jak Republika nie ma jeszcze DVD w dyskografii? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Bo tak | |
Obywatel_Swiata: |
czy jakiekolwiek idealy z czasów mlodzienczych przetrwaly? to pytanie, nie zarzut… | |
Grzegorz_Ciechow: |
Wszystkie, co do jednego. A co nie widxzac | |
krzysiek: |
kiedy ukaze sie plyta wiedzmin | |
Grzegorz_Ciechow: |
W tym roku. Z premiera filmu | |
Waszka: |
Co sie dzieje z P. Kuczynskim? Bedzie na koncercie? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Zaprosilismy go. Mamy nadzieje ze sie pojawi | |
baczny: |
No wlasnie – Biolik to chyba jedna z najwiekszych “nowych nadzieji” polskiej produkcji muzycznej… | |
Grzegorz_Ciechow: |
Biolik? Cos podobnego! Siedzi tu obok, jeszcze w to uwierzy! | |
Obywatel_Swiata: |
z produkcji którego albumu jestes najbardziej dumny? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Z plyty Mony Mur jestem dumny najbardziej | |
baczny: |
Grzegorz, czy nadal piszesz muzyke do reklam? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Oj nie |
Obywatel_Swiata: |
czy twoim zdaniem muzycznie w Polsce lepiej bylo w latach osiemdziesiatych czy teraz? | |
Grzegorz_Ciechow: |
W 80-tych bylo fajniej, bo bylismy mlodsi | |
Peter: |
Sorry za pytanie, ale czy nie czujecie sie juz nieco ‘wiekowi’? Tzn. czy granie sprawia Wam jeszcze taka frajde jak kiedys? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Jestesmy starzy jak cholera, myslalem,ze nie dozyje takiego wieku | |
Johnny_L: |
jakiej stacji radiowej sluchasz ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Radiostacji i 3-ki | |
Peter: |
Radiostacji? Czy to znaczy ze lubisz muzyke klubowa? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Lubie kazda dobra M! | |
Johnny_L: |
moglbys wymienic kilku artystów, których twórczosc cenisz najbardziej ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Paul Klee ! Idzcie na ystawe | |
sc: |
Czy plyta 1984 bedzie miala swa CD-reedycje??? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Tez nad tym pracujemy. Ale ile tych plyt mozna wydac w jednym roku? | |
baczny: |
Jak Ci sie ukladaja stosunki artystyczne z gitarzysta – Krolikiem (obecnie m.in. filar Brathanków) | |
Grzegorz_Ciechow: |
Jacek jest bardzo zajety, jak wiesz. Ale kontaktujemy sie i obiecujemy wiele | |
Obywatel_Swiata: |
co zmienilbys w swoim artystycznym zyciu gdybys mógl? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Nic! |
sc: |
czy Nieustanne tango bedzie mialo tez swój remastering w Pomatonie??? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Juz jest remaster przygotowany | |
baczny: |
a z twoja byla podopieczna – Justyna Steczkowska? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Justynka juz tu nie mieszka | |
Konrad_GuanoApes: |
GRZEGORZ !!!! CZY PLANUJECIE KONCERTY ZA GRANICA ?????? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Yes, we do! | |
Robert: |
Grzegorz, to, ze nowa plyta Republiki bedzie nagrywana na Kaszubach to wiemy – moze cos wiecej na temat miejsca (jakie okolice)? 😉 | |
Grzegorz_Ciechow: |
W samym sercu Kaszubskiej dzungli | |
Konrad_GuanoApes: |
Macie strone internetowa REPUBLIKI ??? | |
Obywatel_pm: |
www.republika.art.pl | |
Grzegorz_Ciechow: |
republika.art.pl – zajrzyj tam, bo warto | |
pm: |
Którego z polskich artystów cenisz sobie najwyzej ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Wojciecha Kilara | |
sc: |
czy nie warto by odnalezc nagrania z 1980 roku (balon, wulkany, witamina x) i wydac je????? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Dajcie spokoj z tymi starociami | |
pm: |
Jakie niespodzianki czekaja na wszystkich w Proximie ? | |
Grzegorz_Ciechow: |
Wszystkie mozliwe, z tancami nago wlacznie |
Robert: |
Podobno myslisz nad przeprowadzka do Sopotu – kiedy? ;)) |
Grzegorz_Ciechow: |
Moze kiedys… Sopot jest piekny |
moderator : |
OK Grzegorz na koniec by wybrac laureata konkursu wybierz numer od 1 do 5 wylosujesz zwyciezce |
Grzegorz_Ciechow: |
Wybieram 3!!!!! |
moderator : |
UWAGA |
moderator : |
GOSIA DYCZKOWSKA WYGRALA |
Grzegorz_Ciechow: |
Gratulacje, Gosiu!!! |
moderator : |
a to zalegle pytanie |
raks: |
Wiesz moze co mialo oznaczac w piosence Atrakcyjnego Kazimierza zdanie, ze spiker nie czytal nigdy wiadomosci z Bydgoszczy? Jaki byl Towj stosunek do tego miasta? Bo Kazik zdaje sie niezbyt je lubil… |
Grzegorz_Ciechow: |
Torun pozdrawia Bydgoszcz! |
Grzegorz_Ciechow: |
Wielkie dzieki! Do zobaczenia w Proximie! |
KATARZYNA BIELAS I JACEK SZCZEBRA ROZMAWIAJĄ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
W roku 1982 na łamach tygodnika “Razem” ukazał się wywiad z Grzegorzem Ciechowskim, liderem Republiki, zespołu, który przebojem wdarł się do mediów i szybko stał się w Polsce rockową gwiazdą nr l. Rock był u nas wtedy w fazie eksplozji. Dopiero co debiutował rockowy Manaam, chwilę później heavymetalowe TSA pokazało, że można grać o całe piekło mocniej, a tuż po nich pojawiła się Republika w zupełnie innej, surowej stylistyce nowej fali. Światu te rockowe metamorfozy zajęły kilkanaście lat, nam – kilkanaście miesięcy. Ale rock to była nie tylko muzyka, ale nowy styl bycia i język – prosty, bezpośredni, taki, jakim mówiliśmy do siebie w szkole. Nikt jednak nie potrafił objąć, opisać istoty, przyczyn i konsekwencji zjawiska, jakim był rockowy boom. I wtedy pojawił się Ciechowski. W jego słowach Republika wyrastała na spójną i przemyślaną propozycję artystyczną, a rock w jej wydaniu stawał się nowoczesnym medium, znacznie bardziej komunikatywnym i wiarygodnym dla moich rówieśników niż film czy teatr. Rock nie jest tylko tępym łomotem, ale spójnym systemem wartości – dowodził Ciechowski -jest pytaniem o wolność, o granice samorealizacji, o to czy “być”, czy też “mieć”. To, co inne zespoły robiły instynktownie, dla Ciechowskiego było racjonalnym artystycznym wyborem: i teksty (“Kombinat pracuje, oddycha, buduje…”), i muzyczna surowość, mechaniczne zachowanie muzyków na scenie, czarno-białe pasy jako graficzny symbol zespołu, happeningi (koncert tyłem do publiczności). Wszystko to – jak byśmy dziś powiedzieli – było multimedialnym dziełem sztuki, było Republiką. Ciechowski, student polonistyki, miał łatwość formułowania manifestów, bardzo zresztą inspirujących dla jego fanów. Inna sprawa, że “jajogłowe wywiady” zapewniły mu opinię jak sam dzisiaj przyznaje w niezwykle szczerym wywiadzie, który publikujemy w “Magazynie” – zarozumiałego buca. Po latach może to wszystko brzmi naiwnie, ale wtedy na mnie, nastolatku z Olecka zrobiło to ogromne wrażenie. Ta wizja rocka nie wystarczyła mi na długo – już w Jarocinie ’83 usłyszałem muzykę, która była od Republiki o wiele bardziej radykalna i buntownicza. Ale chociaż na długo Grzegorz Ciechowski zniknął mi z oczu, przeczytałem wszystkie książki vonneguta i Orwella, jakie wpadły mi w ręce, tylko dlatego że wspominał o nich lider czarno-białej Republiki.
Robert LESZCZYŃSKI
– Republikę, przez 20 lat od jej powstania, trudno było pomylić z innym polskim zespołem. Skąd wziął się jej wyrazisty wizerunek?
– Gdy zaczynaliśmy grać w nadchodziła nowa fala – The Stranglers, Patty Smith, Television, Talking Heads. Być podobnymi do nich, znaczyło wyzbyć się wszelkich muzycznych ozdobników – precz ze skalą bluesową, precz z instrumentalnymi popisami! Zespół musiał działać jak maszyna.
Podobała mi się nowa fala, bo najważniejsza w niej była emocja, grać mógł właściwie każdy, wystarczy, że rok, dwa pracował przy instrumencie. Liczyły się tylko pomysły i sposób ich artykułowania.
– Dlaczego Wasze teksty były pisane nowomową?
– Wymuszała je forma muzyczna. To pasowało do siebie jak klocki z tej samej układanki. Republika miała być państwem-metaforą. Miejscem, w którym wszyscy ulegają pewnym mechanizmom, choć o tym zazwyczaj nie wiedzą. Tkwią w uśpieniu, które działa na nich jak hipnoza. Co więcej chcą być w tym letargu. Myślę, że wielu ludzi identyfikowało się z taką formułą opisu naszego świata. Widzieli swoich rodziców, którzy godzili się na ten rodzaj bytu.
Na naszą pierwszą płytę celowo nie trafiły takie hity jak “Biała flaga” i “Telefony”, bo nie pasowały do tej czarno-białej, orwellowskiej opowieści.
– Do tego dochodził jeszcze sceniczny chłód, oszczędność gestów…
– To, jak wyglądaliśmy i jak zachowywaliśmy się na scenie, było ucieleśnieniem mechanistycznego transu. Żadnego kontaktu z publicznością! Niektórzy nasi fanklubowicze twierdzili nawet, że jesteśmy ufoludami.
– Było Wam z tym wygodnie?
– Tak. To było nie do końca wymyślone, to nam odpowiadało. Nikt z zespołu nie był urodzonym showmanem. Byłoby o wiele gorzej, gdybyśmy wpadali na scenę i krzyczeli: – “Hej! Chcecie rocka! Jesteście gotowi? Damy czadu!”. A potem wzywali do wspólnego tańca. Wyszlibyśmy na kompletnych idiotów! Ucieczka w dystans trochę nam jednak ciążyła. W takich sytuacjach publiczność zachowuje się wobec zespołu tak jak turyści zwiedzający pałac Buckingham – podchodzą do stojących na warcie żołnierzy w wielkich czapach i kombinują co zrobić, żeby ci się do oni odezwali. Pamiętam te wykrzywione twarze półtora metra ode mnie, te palce złożone w “fucki”… Czasem nie wytrzymywałem i kogoś tam złapałem za rękę, albo wyrwałem trąbkę, którą trąbił pod samym instrumentem.
– Kto zdecydował, że Republika będzie właśnie taka?
– Rzeczywistość wymuszała na nas szybkie decyzje.
Nie było klawiszowca, więc ja grałem na klawiszach, choć nie byłem do tego specjalnie przygotowany. To moja siostra kończyła z wynikami celującymi szkoły muzyczne. Mnie wywalono po półtora roku – chyba źle trafiałem na nauczycieli, poza tym jako chłopak musiałem zajmować się różnymi sprawami na podwórku. Moje poznawanie harmonii polegało na tym, że rozbierałem w domu pianino, żeby grało głośniej, i grzmociłem godzinami dwa, trzy akordy na krzyż.
Później, gdy miałem lat 16, 17, zacząłem grać na flecie. Byłem absolutnym samoukiem. Na początku studiów grałem w duecie z kolegą, który był niezłym gitarzystą. Zawsze byłem w tej szczęśliwiej sytuacji, że grałem z ludźmi umiejącymi więcej ode mnie.
I oto ten flecista samouk stał się flecistą w zespole, a potem jeszcze klawiszowcem, a ktoś, kto pisuje krótkie wierszyki stał się tekściarzem.
Ciągle robiliśmy próby. Wymyślaliśmy nowe piosenki – najpierw perkusista, potem ja. To były potworki!
Powstawało coraz więcej dziwacznych tekstów. Poszukiwania wokalisty, który by je zaśpiewał kończyły się tragicznie. W końcu okazało się, że tylko ja jestem do tego zdolny. Tak wykluł się styl Republiki: bardzo rytmiczne śpiewanie, powtarzanie samogłosek, uciekanie od melodii.
– Czy wszystko stawało się ot tak sobie, nie miał Pan jakiegoś planu na siebie?
– Planu nie. Miałem tylko różne pasje. Jestem chyba typem usiłującym zdominować swoje środowisko. Zauważyłem to już w szkole podstawowej, ale wtedy tłumaczyłem to sobie moją uprzywilejowaną sytuacją – jako syn prezesa mleczarni miałem dostęp do nieograniczonej ilości lodów, co pozwalało mi na korumpowanie kolegów. O lodach, jako o źródle swej siły, myślałem aż do momentu, kiedy po kontroli PIH-u, którą ojciec wezwał do mleczarni, lody się skończyły. Mimo to moja pozycja pozostała niezachwiana.
Ciągle działo się coś, czego nie mogłem przewidzieć. Dla mnie, chłopca z Tczewa, sam fakt, że jestem w zespole, w dużym ośrodku akademickim, takim jak Toruń, to już było wejście w inny świat. Do Torunia pojechałem za moją narzeczoną. Ożeniłem się pierwszy raz mając 21 lat. Studiowaliśmy, żyliśmy z tego, co nam dali rodzice i z tego, co sprzedawaliśmy w antykwariatach. To były przeważnie książki, zaraz zresztą kupowaliśmy następne. Wszystko wskazywało na to, że moje studia skończą się sukcesem.. Zacząłem pisać pracę magisterską o haiku, miałem kilka rozdziałów, ale wf z trzeciego roku był nie zaliczony… Krótko mówiąc, mój tytuł naukowy oddalał się ode mnie z każdym koncertem, z każdą trasą koncertową.
Zabiegał Pan o publikację swoich wierszy np. w miesięczniku “Poezja”. Czy gdyby się udało, a Pana tomik odniósł sukces, nie byłoby Grzegorza Ciechowskiego z Republiki?
– Moje losy mogłyby się potoczyć inaczej. Jedno jest pewne – łaziłem z pewną treścią literacką, którą musiałem z siebie wyrzucić. Gdyby nie było Republiki zostałbym chyba piszącym wiersze nauczycielem polskiego.
Zacząłem się jednak spełniać literacko publikując teksty piosenek, a kolejne płyty traktowałem jak tomiki poetyckie.
– Czy zaczynając myśleliście, jak będzie wyglądała Wasza kariera?
– Nie liczyliśmy na sukces, ani nie liczyliśmy się z konsekwencjami sukcesu. Sądziliśmy, że będziemy grywać wieczorami w klubach studenckich. Wszystko co się zdarzało ponadto traktowaliśmy w kategoriach zabawy.
– Kto był Waszym pierwszym menadżerem? W czym Wam pomógł?
– To był Andrzej Ludew, architekt, wtedy prowadził własną pracownię sitodruku. Skontaktował nas z nim Stołeczna Estrada dla której robił plastikowe znaczki z nazwami różnych zespołów. Przyjechałem do Warszawy ze Sławkiem Ciesielskim, z taśmą demo, którą nagraliśmy w studiu studenckim w Toruniu. Warszawa z roku 81, to było dla mnie takie przeżycie, jak dla chłopaka, który przyjeżdża z wycieczką szkolną na Dworzec Centralny, wychodzi i widzi Pałac Kultury.
To miasto mnie przytłaczało, nie wyobrażałem sobie, że będę tu kiedyś mieszkał, że będę stąd wyjeżdżał do większych miast. To nie był kompleks prowincji, czułem się tak, jakbym miał do czynienia z technologią, której nie jestem w stanie ogarnąć.
A więc czekaliśmy na Centralnym i nie potrafiliśmy sobie wyobrazić Ludewa. Przyjechał zagranicznym samochodem, wtedy to było coś. Prowadziła jego żona, tak zasuwała, że o mało nie doprowadziła nas do wymiotów. Puścili naszą taśmę, która zabrzmiała jak w samochodzie diabła. Andrzej przewiózł nas po mieście i powiedział, że się zastanowi. My, że mamy pomysł, żeby Republika to były czarno-białe pasy, i że zrobiliśmy już jeden taki plakat w Toruniu.
– Skąd wziął się ten pomysł?
– To był przypadek. Przeglądałem jakiś podręcznik grafiki, chyba razem ze Zbyszkiem Krzywańskim, i tam był fragment faktury w czarno-białe pasy. Pomyślałem, że to jest mocne, nowofalowe, czyli oszczędne i sugerujące w swojej formie, że jest wyposażone w głębszą myśl. Andrzejowi też się ten pomysł spodobał, zaraz go opracował. Wymyślił tzw. republikarycę, czyli logo Republiki z flagą w czarno-białe pasy.
Andrzej był dla nas kimś z innego świata, spowodował, że o Republice zaczęto mówić w branży, jako o zespole ekskluzywnym. Nawet gdybyśmy się zgadzali na fatalne warunki bytowe podczas tras, to on by się na nie nie zgodził. Był przyzwyczajony do życia na bardzo wysokiej stopie. Był majętny z domu. Szybko zyskał sobie sławę ostrego menedżera. Towarzyszył mu Włodek Sztejnberg, który prowadził sprawy finansowe. Nazywano go “krwiożerczym Sztejnbergiem”.
Andrzej potrafił nas doformować: my mieliśmy pewne przeczucia, on wprowadzał to w życie. My mówiliśmy, że chcemy się ubierać tylko w czarno-białe ciuchy, a on nas wiózł do Rembertowa. Słynny krawat Ciechowskiego pochodził stamtąd, tak samo jak stare koszule z lat 50. i 60., spodnie. To wszystko trzeba było podobierać. Gdy już się ubraliśmy patrzył co z wąsami basisty, brodą gitarzysty, czy nie należy czegoś obciąć, czegoś przyciąć. W końcu zatrudnił porządnego fotografika, świętej pamięci Antka Zdebiaka. Ten idealnie wstrzelił się we frazeologię, którą uprawiałem w tekstach. Odwoływał się np. do trzech portretów: Marks, Engels, Lenin. Aluzyjny socrealizm wprowadzał w zdjęciach we wnętrzach Pałacu Kultury. Wszystko to układało się w jedną opowieść.
– Jak wyglądały Wasze trasy koncertowe?
– Jeździliśmy na tydzień czy dwa, towarzyszyło nam czasem ponad dwadzieścia osób. Alkohol lał się strumieniami, chociaż o wódkę nie było łatwo, trzeba ją było zdobywać po melinach. Nie graliśmy za dużo koncertów – 60 rocznie, Oddział Zamknięty potrafił zagrać 300. Jednak gardło i tak odmawiało mi posłuszeństwa. Paliłem wtedy jak głupi.
Mogliśmy grać wyłącznie na 100 procent. Nie było mowy o jakimś odpuszczaniu. Materiału mieliśmy początkowo co kot napłakał, na 50 minut. Graliśmy to do zemdlenia, pod koniec koncertu padałem. Było tak mocno, tak szybko, z tak mocnymi światłami.
– Wasza pierwsza płyta, która ukazała się dopiero w 1983 r. wydaje się dziś legendarna, sprzedawano ją nawet bez okładek…
– Zrobiliśmy przedtem już kilka nagrań dla Trójki – “Kombinat”, “Białą flagę”, “Sexy doll”, “Telefony” – które jakoś spełniły się antenowo, ale nikt z nas nie wpadł na to, żeby nagrać płytę. Dopiero krytyk muzyczny Tomek Tłuczkiewicz powiedział na jakimś spotkaniu: “Jak chcecie, mogę wam to załatwić”.
Trafiliśmy jak na tamte czasy idealnie, bo wydaliśmy pierwszą płytę w Poltonie. To była tzw. firma polonijna. Sami zaproponowali nam tantiemy wykonawcze, wtedy dla muzyków coś zupełnie abstrakcyjnego. Tantiemy co prawda symboliczne, natomiast z opcją, że przy drugiej płycie będą solidniejsze.
Rzeczywiście wytłoczono więcej płyt niż było okładek. Sprzedawano najpierw same płyty, później trzeba było mieć jakiś kwitek, żeby dostać okładkę. Cena, bodaj 700 zł, wydawała mi się wtedy straszna. Nie kojarzyłem tego, że wysoka cena płyty powoduje, że my więcej zarabiamy i, że jako kompozytor i autor piosenek mogę odłowić kwotę, jak na owe czasy niebotyczną.
Pamiętam, że pojechałem z moją ówczesną żoną na przejażdżkę pod Toruń – właśnie zakupioną, dwuletnią simką , która mi się ciągle psuła – i zobaczyłem wspaniały domek letniskowy. Po dwóch dniach okazało się, że jestem w stanie go kupić! Wydałem połowę pieniędzy. Później zaczęły się walki z fiskusem, bo przekroczyłem wszystkie dozwolone progi. Miałem zwracać tzw. podatek wyrównawczy.
– Co to znaczyło być idolem w Polsce lat 80.?
– Pamiętam, że w jakiejś zachodniej gazecie, chyba w “New Musical Express”, ukazało się nasze zdjęcie z podpisem: ten sepleniący blondyn z cofniętą szczęką jest idolem iluś tam milionów Polaków. Opisywano mnie jako dziwadło z bloku wschodniego.
Był głód idoli, ale mogliśmy go zaspokoić tylko częściowo, bo idol to ktoś, kto powinien być bytem niedostępnym, o wizerunku spreparowanym przez media. Nas jednak rzeczywistość skazywała na zdrową współegzystencję z innymi. Była to dysharmonia, ale też smak tamtych czasów. Śmialiśmy się do łez widząc jak ktoś biegnie za autobusem, którym jedziemy i coś wykrzykuje – śmieszyło nas, że można było traktować nas tak poważnie. Tylko że za chwilę siedzieliśmy w restauracji, w której nie było nic do jedzenia, i gdzie każdy mógł do nas podejść. Gdybyśmy byli dziewczynami na pewno prosiliby nas do tańca.
Mnie prześladowała własna grzywka. Powstawały dowcipy, jak to Ciechowski idzie po pustyni, ledwie zipie, w końcu dochodzi do źródełka, zanurza w nim ręce i… mokrą dłonią poprawia grzywkę.
W końcu ją obciąłem.
– Jak przejawiała się popularność Republiki?
– Przez rok, dwa można było zauważyć naszą obecność we wszystkich liceach. Na naszych koncertach połowa publiczności była ubrana tak jak my. Ludzie malowali pokoje w czarno-białe pasy, doprowadzając rodziców do rozpaczy. W latach 80. ubrać się na czarno można było tylko na pogrzeb. W ogóle czarne rzeczy były do kupienia wyłącznie w sklepach pogrzebowych.
Obserwowaliśmy jak ludzie dorastali przy nas emocjonalnie. Byli tacy, którzy codziennie przysyłali do mnie listy, śledziłem ich losy. Traktowałem to jako rodzaj pamiętnika, wyraz zaufania do mnie. Uważam za bardzo ważne, że mogliśmy być dla kogoś kimś, kto poruszył pierwszy kamień w lawinie. Każdemu z nas się zdarza, że mając lat 14 czy 16 trafia na jakąś książkę, płytę czy osobę, od której wszystko się zaczyna. My podziałaliśmy tak może na 50, 100 osób, ale to i tak jest niesamowita liczba. Znam takie przypadki, że gdy powiedziałem, że Wolna Europa nadaje w odcinkach “1984” Orwella, nasze fanki nagrywały je i spisywały do zeszytów. Potem wymieniały się takimi zeszytami, bo do Orwella nie było wtedy dostępu.
– Jak wyglądały te fanki?
– Miały po 13, 14 lat. Była wśród nich moja obecna żona. Mamy szyły im bluzki w czarno-białe pasy. Nie mogłem ich lekceważyć, bo przyjmowały nasze piosenki z wielką uwagą. Później jednak część z nich przeszła do Lady Pank, bo okazało się, że tamten styl bardziej im odpowiadał, a do nas trafiły tylko dlatego, że pojawiliśmy się o rok wcześniej.
Przyjęliśmy w zespole założenie: nie tykać fanek. Chłopcy, bez wyjątku, stawali na wysokości zadania. A przecież dziewczyny pojawiały się w hotelach, chciały zostawać na noc, nieraz były tak młode, że nie zdawały sobie sprawy, jakimi to grozi konsekwencjami.
Kiedyś na naszą zamkniętą próbę w Toruniu weszła 14-letnia dziewczyna. Staje i patrzy. No więc przerywamy piosenkę – co już oznaczało, że dopuściła się aktu świętokradczego – i pytam o co chodzi. A ona mówi: “No tak. Myślałam, że to właśnie powiesz.” I spogląda na mnie w taki sposób jakbym przez miesiąc był z nią w intymnym związku. W końcu pytam: “A co według ciebie powinienem powiedzieć?”. – “To, co mi mówiłeś wczoraj, trzy i cztery dni temu. I to, co mi mówiłeś cztery miesiące temu, jak się spotkaliśmy. Bo mój drogi, jak się okazało, jestem w ciąży”. Po jej desperacji uznałem, że święcie wierzy w to co mówi. Pytam: “Kiedy zaszłaś ze mną w ciążę?”. – “Kiedy? Dwa miesiące temu”. Szybko sprawdziłem swoje alibi, akurat byliśmy wtedy dość długo za granicą.
Okazało się, że ktoś podobny do mnie poderwał ją “na Ciechowskiego” – miał inny kolor oczu, ale przecież mogłem mieć szkła kontaktowe, jak stwierdziła.
Porozmawialiśmy dłużej, popłakała się, wybiegła, nie spotkałem jej więcej. Nie wiem czy mówiła prawdę, ale to był odprysk czegoś, co mogło się zdarzyć.
– Odbiło Panu kiedyś z powodu popularności?
– Zawsze miałem opinię zarozumiałego buca, nie wiem czy słusznie, ale to fakt, że nie pozwalałem sobie wchodzić na głowę. Tak już jest, że aktualnie popularny szarpidrut jest zawsze narażony na oskarżenia, że mu odbiło.
Moim zdaniem woda sodowa polega na tym, że po pierwszym sukcesie myślimy, że już tak będzie zawsze. To jest rodzaj narkotyku, który na jakiś czas usypia. Ludzie popularni są dobrze sytuowani, dają pracę innym, tworzy się wokół nich jakby dwór, sieć ludzi zależnych od nich, którzy zawsze powiedzą im, że wszystko, co wymyślają jest genialne.
Mnie bardziej napędzają i inspirują zdeklarowani wrogowie, ci, którzy zawsze syczą za moimi plecami, że to, co robię jest niedobre. Tworzą prawdziwe paliwo, to ich chcę do siebie przekonać.
– Często mówiło się o Panu, czasem ironicznie, jako o rockmanie – intelektualiście.
– Rzeczywiście, udzieliłem paru, jak na rockmana, jajogłowych wywiadów, co od razu sprawiło, że przypięto mi łatkę wymądrzającego się. To było dobre i złe. Dobre, bo mogłem opatrywać komentarzem to, co robiłem. Posyłałem tropy interpretacyjne, komunikaty zamknięte jak list w butelce.
Złe, bo czasem pewnie coś przegadałem.
– Jak przyjmowaliście tę ogromną popularność?
– Ze zdziwieniem, ale i z radością. Ale też działy się rzeczy dziwne. Pamiętam moje zdumienie – wchodzę do garderoby i widzę dwóch chłopaków mniej więcej mojego wzrostu, z takimi samymi fryzurami, koszulami, krawatami w czarno-białe pasy. Rozmawiamy, ale jestem pełen niepokoju, myślę: co ja w ogóle tutaj wyprawiam? Co to jest?
Po chwili okazuje się, że dla nich jestem popersem, że ja, chłop 26-letni, jestem przyczyną sporów między punkami i popersami w Nowej Hucie. Wyszło też na to, że jestem wrogiem zespołu Lady Pank…
Zrozumiałem, że sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy jest już nie do opanowania. Wtedy postanowiliśmy zrobić kilka ostrych ruchów, które byłyby egzaminami dla naszych fanów, pozwoliłyby zrobić wśród nich selekcję. Chodziło nam wręcz o odsiew.
Posłużyliśmy się mediami. Razem z moim przyjacielem, Zbigniewem Ostrowskim, dziennikarzem z radiowej Trójki, który robił korespondencje z Torunia nagraliśmy interwencyjny reportaż. Było to bodaj pod koniec 1983 roku. Dziennikarz mówił, że doszły go słuchy z ulicy Karola Młota 11, że mieszkaniec tamtego bloku, niejaki Grzegorz Ciechowski, ogranicza mieszkańcom możliwość wejścia i wyjścia z klatki. Dziennikarz postanawia sprawdzić to na miejscu. Rozmawia z kobitką, która tam czeka. Udawała ją – zdaje się -żona dziennikarza. Dzieciaki w tle płakały podszczypywane. Ja grałem rolę kompletnie zmanierowanego debila estradowego, gwiazdy w warunkach realnego socjalizmu.
Co robi gwiazda? Instaluje w bloku fotokomórkę i ustala godziny wyjścia i wejścia mieszkańców, podane w tym reportażu dwukrotnie: ludzie pracy wychodzą o 6.30, młodzież szkolna o 7.30, ludzie wolnych zawodów, a takich nie ma w jego klatce, ale o nich również pomyślał, o 11. Wszyscy wracają o 16. W tych godzinach klatka jest otwierana. Gwiazda bierze też dwóch goryli – jeden chodzi za nim, drugi pilnuje przy drzwiach.
Padało przy tym mnóstwo sformułowań świadczących, że albo jestem chory psychicznie, albo jestem w partii, kto wie czy nie w Komunistycznej Partii Sowieckowo Sojuza.
Wierzcie mi, mnóstwo ludzi w to uwierzyło! Narobiłem sobie wrogów. Im to wszystko pasowało: no tak, odbiło mu, taki jest Ciechowski! Uwierzyli też, że to można przeprowadzić, że to jest technicznie wykonalne!
W Trójce zaraz wyjaśniono, że to była kreacja, ale część ludzi chyba wcześniej wyłączała radia.
– Jakie były reakcje?
– W Toruniu natychmiast zawiązał się komitet emerytów, którzy usiłowali mnie wyrzucić z tego bloku. Zebrali kilkaset podpisów, ale okazało się, że nie ma adresu Karola Młota 11. Do Trójki dzwoniło mnóstwo oburzonych ludzi.
Najlepsze jest to, że już w latach 90. mój kolega puścił ten sam materiał w komercyjnej rozgłośni toruńskiej i ludzie znów uwierzyli!
Następnego dnia po emisji w Trójce byłem w Warszawie, i, jak to było umówione, poszedłem do Marka Niedźwieckiego. Rzuciłem w eter kilka poważnych pytań: co się z nami dzieje, że wierzymy w takie historie? Dlaczego jesteśmy w stanie w nie uwierzyć? Mówiłem też, że mieszkam w takiej klatce, i może przydaliby się tam goryle, bo dzieciaki stale piszą na ścianach: “Ciechoś, powieś sobie firanki”, albo “Dlaczego nie otwierasz drzwi?”, albo “Kochamy cię”.
W końcu paru wysoko postawionych oficerów w Toruniu tak się na mnie wściekło, że postanowili mnie nauczyć właściwych manier. Wiedzieli, że kończę studia, i grozi mi wojsko, z którego oczywiście usiłowałem się wymigać – w latach 1984-1985 poznawałem świat dziennych i zamkniętych oddziałów psychiatrycznych. Udało mi nawet dostać na własne konto coś co się nazywa zespołem dezadaptacyjno – depresyjnym, ale mimo to usłyszałem od psychiatry okręgowego: “Jaja masz, będziesz służył”. To był wyrok.
– Poddał się Pan?
– Nie od razu. Miałem wezwanie na czwartego, a piątego demonstracyjnie grałem koncert tam, gdzie mnie wzywano – w Elblągu. Rychło jednak żarty się skończyły. Któregoś pięknego dnia w maju wracam do domu, oglądam Wyścig Pokoju, a tu dzwonek do drzwi. Patrzę przez judasz, panowie w białych otokach, WSW. Przywarłem do ziemi, udałem, że mnie nie ma. Ewakuowałem się piwnicami, bo oni czekali na zewnątrz. Do malucha i pędem do Warszawy.
Stamtąd rozpaczliwe telefony, co się dzieje. Okazało się, że wszczęto sprawę o uchylanie się od służby wojskowej, mieli mnie aresztować. Szef WSW sugeruje, żebym przyjechał z nim pogadać. Wróciłem. Czekała mnie niespodzianka – córka szefa WSW była fanką Republiki, a on znał cały repertuar. Wybronił mnie.
Niestety, siły zła zostały uśpione tylko na jakiś czas. Po roku, gdy mój ukochany pułkownik trafił do sanatorium, WKU sobie o mnie przypomniało. Osaczyli mnie ze wszystkich stron, mogłem się tylko położyć do szpitala wojskowego, więc powiedziałem sobie, że idę do wojska i koniec.
Stało się to w momencie, kiedy Republika miała załatwione tournée promocyjne płyty, która w 1984 r. ukazała się w Anglii. Nie sądzę, żeby coś z tego wyszło, ale mieliśmy jeździć po całej Europie. Moje wojsko oznaczało, że wszystko leży w gruzach.
– Jak Pan zniósł to wojsko?
– To było ostre przeżycie. Na szczęście nie traktowałem tego jak pokrzywdzony artysta, który został wepchnięty do tiurmy i będzie wypluwał płuca. Powiedziałem sobie: dobra, jak już jestem w tej zimnej wodzie, do której bałem się wleźć, to niech mnie ten nurt poniesie.
To była artyleria w Toruniu. Poddawałem się rytuałowi, który traktowałem jak fenomen. Oto po raz pierwszy od lat jestem w komfortowej sytuacji – nie muszę podejmować żadnych decyzji. Pomyślano za mnie co będę robił za 20 sekund, za pięć minut, i informuje się mnie o tym na bieżąco. Po miesiącu, dwóch zacząłem sobie to chwalić. Ale gdy wyszedłem na jeden dzień na przepustkę, dotykałem w mieszkaniu foteli i innych przedmiotów, doceniając, że są puszyste, miękkie, kolorowe, że nie są tymi cholernymi kocami wojskowymi.
– Nie składano Panu jakichś propozycji lepszego traktowania, w zamian za coś?
– Oczywiście. Wystarczyło, żebym zgodził się wystąpić w Kołobrzegu. Mówiono: “Jesteś z Torunia, więc nie musisz mieszkać w jednostce. Będziesz mieszkał w domu i tylko wpadał na próby”. Gdy odpowiedziałem, że przecież przyszedłem się szkolić na artylerzystę podeszli mnie z innej mańki. Przysłali faceta z kontrwywiadu. Wypytywał mnie, z kim się spotykałem wyjeżdżając na koncerty za granicę. Zaczął mnie werbować. W końcu machnął ręką mówiąc, że jak będę tak pyskował to wyjadę do Żagania czy Żarów, gdzie zobaczę takie rakiety, że już nigdy nie wyjadę. Powiedziałem: “No trudno, zobaczę”.
Byłem taki mądry, bo wiedziałem, że nadchodzi pomoc. Przed moim wojskiem próbowaliśmy w Teatrze Wielkim w Łodzi spektakl wg “Wyludniacza” Becketta, przygotowywany przez Ewę Wycichowską. Dyrektor Estrady użył swoich wpływów i po czterech miesiącach przeniesiono mnie do Łodzi, do politruków. Moje wojsko się właściwie skończyło, od tej pory cały czas siedziałem w bibliotece.
Nigdy nie zapomnę wieczoru, kiedy przenosili mnie do Łodzi. Dostałem przepustkę, przebrałem się w cywilki, kupiłem dziesięć butelek wódki i wróciłem z nimi do chłopaków.
Było już po capstrzyku, zrobiłem im zbiórkę. Dałem 20 sekund na przygotowanie się. Stanęli wygoleni na zapałeczki, w takich samych pidżamach, buty i onuce wystawione w korytarzu. Zrobiłem im baczność, spocznij, w lewo zwrot, do sali takiej a takiej. Sala była niebylejaka, mnóstwo gablot, miniaturki poligonów, małe czołgi. Od chłopaków z wartowni udało się skołować wzmacniacz. Podłączyliśmy go i graliśmy na okrągło “Smooth Operator” Shade.
Popiliśmy się po pierwszej setce – jak ktoś długo nie pije to tak ma, i tańczyliśmy ze sobą. Dwudziestu chłopa, poprzytulanych, stęsknionych za kobietami. Skończyło się to wielkim wyzwoleniem – ktoś zbił nogą butelkę z czerwoną pastą do podłóg, ktoś inny znalazł cały arsenał tej pasty i rozpętała się totalna wojna pastowa. Zniszczyliśmy tę salę, wszystkie gabloty poszły. Nie wiem, jak oni to potem doprowadzili do użytku, pewnie skrobali podłogę do rana.
Ja poszedłem do domu, wyspałem się, a następnego dnia do Łodzi.
– Jak na początku lat 80. dawało pogodzić się działalność sceny rockowej z realnym socjalizmem?
– Dla mnie to był fenomen, że wbrew temu, co się działo w polityce, a wprowadzono przecież stan wojenny, po raz pierwszy powstawały w showbiznesie struktury oderwane od powiązań z estradami, ze związkami zawodowymi, które działy dotąd na zasadzie – my was będziemy bawić, a wy będziecie kupować bilety. Oczywiście byli wcześniej świetni wykonawcy, świetne zespoły, ale oni, chcąc nie chcąc, byli w ten system wplątani. Pamiętam występy w Tczewie Czerwonych Gitar, Czesława Niemena. Mieli przydzielonego konferansjera, który przez cały czas uspokajał chuliganów, a na takich koncertach byli oczywiście sami chuligani…
Fenomenem było też to, że wraz z wieloma innymi zespołami byliśmy w stanie się utrzymać, mimo że robiono wszystko, żeby to nie było możliwe. Płacili nam według jakiegoś zapisu ministerialnego numer 34, czy 38, kazali nam zdawać jakieś weryfikacje, których myśmy zdawać nie chcieli.
Cały czas trwała walka nowego ze starym. W latach 80. właściwie po raz pierwszy muzyka rockowa zaczęła funkcjonować niezależnie, nikt tego nie wymyślał, nie programował popularności poszczególnych zespołów, bo nie sposób było niczego przewidzieć.
– Tamten boom rockowy jest jednak do dziś obciążony podejrzeniem czy nie było to zjawisko sterowane przez władzę? Czy festiwale rockowe, Lista Przebojów Programu Trzeciego, nie miały odwrócić uwagi młodzieży od polityki?
– Od lat próbujemy sobie odpowiedzieć na pytanie – jakim mechanizmom byliśmy wtedy poddani. One na pewno działały, ale ja bym nie przeceniał umiejętności ówczesnych inżynierów dusz. To co miało być skanalizowane, stało się w pewnym momencie niewygodne. Ale niedobrze jest też jak ludzie, którzy tworzyli tamte zespoły przyjmują dziś pozycję nie docenionych opozycjonistów.
Ja nawet miałem na przełomie liceum i studiów taki opozycyjny epizod. W Toruniu powstała pewna organizacja – totalna amatorka, Filomaci i Filareci byli przy tym super zorganizowani. Biegaliśmy z ulotkami po Toruniu, robiliśmy napisy na murach, potem się cieszyliśmy, gdy przyjeżdżała ekipa i brała próbki farby. Mało tego, ktoś z naszej grupy wpadł, miał rozmowy na SB…
Później kierowałem się raczej zmysłem estetycznym. Nie odpowiadała mi np. telewizja, z tym co oferowała. Wywiadu telewizyjnego udzieliliśmy dopiero w 86 r. Jacek Sylwin zadawał nam pytania, a myśmy, zgodnie z umową, ostentacyjnie milczeli. Gdy gitarzysta zaczął coś mówić reszta zespołu kopniakami wyrzuciła go ze studia.
– Nie mieliście nigdy do czynienia z aparatczykiem z KC do spraw młodzieży – Waldemarem Świrgoniem?
– Świrgoń buszował w środowisku rockowym, ale do nas nigdy nie dotarł. Według mnie on się raczej snobował na znajomość z tym, czy owym, a dziś tamta wzajemna wymiana uprzejmości jest pojmowana jako misterne zabiegi manipulatora. Wiem, że Świrgoń proponował niektórym wyjazd do Moskwy, dobre pieniądze, jakieś instrumenty. Mówił: “Mam możliwości, chłopaki, dlaczego nie?!”.
Ale gdy cały mechanizm się nie sprawdził cenzura zabroniła nam śpiewać połowę tekstów.
– Kto chodził do cenzury?
– Repertuar zgłaszał do cenzury organizator imprezy. Cenzor przychodził na próby.
Wiosną 1982 r. przepadła większość naszych tekstów. “Telefony” okazały się niecenzuralne, choć powstały rok wcześniej, gdy nikt nie myślał jeszcze o wyłączaniu telefonów. Przepadł “Biała flaga” ze słowami “Co to za pan, w tych kulturalnych okularach?” – bo była to rzekomo piosenka o Jaruzelskim, choć przecież nie była. Okazało się, że mamy 15 piosenek, a osiem jest zdjętych. To co mieliśmy grać na koncertach?! No to graliśmy te piosenki i nikt nie reagował. Czasem pojawiały się sygnały: dzisiaj może przyjechać cenzor. Ale nie przyjeżdżał.
Większą siłę mieli podczas nagrywania płyt. Wydawca musiał zgłaszać teksty. Mogli nawet zatrzymać sesję. W moim przypadku zastrzeżenia zdarzały się regularnie i traktowałem to jako dopust Boży. Na początku nie wiedziałem, że mam dwa tygodnie na odwołanie i zawaliłem wszystkie terminy.
Cenzor był normalnym człowiekiem. Mówił: “Niech pan zrozumie, pan przekroczył terminy, muszą być jakieś zmiany, żebym mógł to puścić”. Nie chodziło mu nawet o zmiany merytoryczne, chociaż – żeby piosenka poszła w radio, zdanie “w tych kulturalnych okularach”, musiałem zmienić na “tak kulturalnie opowiada”.
– Zgodził się Pan bez protestu?
– Nie walczyłem o to, bo to naprawdę nie była piosenka o generale Jaruzelskim.
I tu może paść pytanie: gdzie jest granica ustępowania? Republika zaczynała w środowisku klubów nowofalowych grając kilka koncertów z zespołami, które, jak twierdzą, wycofały się w odpowiednim momencie. My się nie wycofaliśmy, nagraliśmy płyty. Może więc powinienem powiedzieć – broń Boże, nie mogę zmienić “co to za pan w tych kulturalnych okularach”, na pana, który tak kulturalnie opowiada, bo to by oznaczało całkowitą zmianę mojego światopoglądu, stałbym się inną osobą? Ale to nieprawda.
Wiele razy zastanawiałem się czy myśmy dotowali jakąś rzeszę zdegradowanych myślowo fanów, którzy od tej pory zaczęli myśleć tak jak tego chcieli inżynierowie dusz? Czy wygenerowaliśmy swoimi zachowaniami ludzi bardziej skłonnych do życiowych kompromisów do wstępowania w szeregi socjalistycznych związków młodzieżowych? I myślę, że na te pytania spokojnie mogę odpowiedzieć – nie.
Na pewno nie byliśmy kukiełkami. Ale i tak dochodzi przecież do tego, że odczuwam coś w rodzaju potrzeby tłumaczenia się, że akurat w tamtym czasie przyszło nam zaczynać.
– Nie poniósł Pan więc wielkich strat z powodu działalności urzędu na Mysiej?
– Wspominam to raczej jako wydarzenia śmieszne. Szedłem tam trzymając pod pachą Apolinaire’a czy Majakowskiego, żeby wytłumaczyć, że sformułowań podobnych do moich można się uczyć w szkołach. Że jeżeli mówię “kocham cię Moskwo”, to nie robię sobie jaj ze Związku Radzieckiego. To akurat dotyczyło Obywatela G.C., w 1986 r. Musiałem przerwać nagrania na dwa tygodnie, bo wpadł redaktor i wstrzymał je, jakbym nadawał na żywo jakąś solidarnościową audycję.
W “Piosence kata” na płycie “Tak, tak” było że “cenzor swoją gilotyną ścina słowa tak jak skazańcowi głowę ścina kat” i on mi to skreślił. Więc ja mu mówię, że on właśnie robi to, co mi skreślił: “To fenomen, pan usuwa w niebyt zdania opisujące to co pan robi, a przecież pan istnieje, pan tu siedzi”. No i on to puścił. To był już rok 88.
Z cenzorami można było więcej wskórać niż w tzw. kontaktach redaktorskich. Tam mówiono – “Znosimy z anteny” i koniec. A jak się o coś pytaliśmy odpowiadali “Nie wiem kto, nie ma odwołania, nie ma rozmowy”.
– Było się w ogóle do kogo odwołać?
– To, że ciężko się było bronić pokazuje przykład Maanamu. Wieść niosła wówczas, że oni zobowiązali się zagrać koncert dla konsomolców, którzy przyjeżdżają ze Związku Radzieckiego. To była nieprawda, oni odmówili i obrazili tym chłopaków z KC. Postanowiono pokazać Maanamowi, gdzie jest ich miejsce: żadnych koncertów, żadnych wyjazdów, żadnego puszczania piosenek, a akurat kilka było w Trójce “w ruchu”, z bardzo udanej płyty “Nocny patrol”.
W liście przebojów Marek Niedźwiecki przez wiele tygodni grał wyłącznie charakterystyczny wstęp do piosenki “To tylko tango” i mówił np. że jest ona na miejscu drugim. Puszczał w ten sposób oko, że całości grać mu nie wolno. Na tym polegał dziwaczny format Programu Trzeciego. Tam byli ludzie, którzy dawali do zrozumienia, że wszystko kumają, a jednoczesnie byli uwikłani. Nie mogli wtedy puszczać Maanamu a kiedy indziej kilku naszych piosenek. Historia z Maanamem potrwała dobrych parę miesięcy. Władza nacieszyła się trzymaniem ich tak, jak się trzyma muchę pod szklanką.
Ale żeby był konflikt tak zapiekły, musiał być jakiś kontakt, choćby polegający na odmowie. Nam się udawało go unikać. Trudno mi w tej chwili przewidzieć jak bym się zachował, gdyby np. tow. Świrgoń zaprosił mnie do siebie na rozmowę.
– Czy pisząc teksty myślał Pan, jak obronić się przed cenzurą?
– W wielu tekstach jak zapaśnik smarowałem się tłuszczem, żeby nie mogli mnie złapać. Można było oczywiście stanąć po drugiej stronie barykady i formułować proste komunikaty. Braliśmy udział w koncertach, szczególnie przed stanem wojennym, gdzie przyjeżdżały zespoły punkrockowe, które śpiewały po prostu: “Związek Radziecki to chuje”. Bez względu na to, czy się wtedy z tym zgadzałem, czy nie, to nie były komunikaty, które chętnie bym wygłaszał.
Mogło oczywiście istnieć podejrzenie, że ja posługuję się frazeologią nowomowy sugerującą, że walczę po dobrej stronie barykady, ale tak naprawdę to o nic mi nie chodzi, opowiadam banalne historyjki miłosne i tyle. Moje intencje najlepiej jednak pokazać na konkretnych przykładach: piosenka “Poranna wiadomość” opisuje dokładnie, wręcz z intymnymi szczegółami, jak się obudziłem 13 grudnia w swoim domu, ze swoją żoną i co się wtedy działo. Stąd właśnie brała się dla wielu ludzi, – bo nie dla wszystkich – wiarygodność zespołu.
Ja mogę tylko ubolewać, że dziennikarze pisząc o rockowym boomie lat 80. często ładują wszystkie zespoły do jednego gara, bez względu na to, czy one same sobie pisały teksty, czy były obsługiwane przez zawodowych tekściarzy, czy wręcz miały teksty z nadania, ktoś z estrady im pisał, musieli to śpiewać, bo inaczej nie mieliby koncertów.
Mówi się boom, a przecież każdy zespół to była wtedy osobna kraina znaczeń.
– Ekipa, która wprowadziła stan wojenny przez całe lata 80. grała na nucie patriotycznej, mówiła o ocaleniu substancji narodowej, itp. Dość dwuznacznie zabrzmiała więc w 1987 r. Pana piosenka “Nie pytaj o Polskę”, co by o niej nie mówić, zdecydowanie propaństwowa – dałaby się streścić w słowach: jaka by nie była ta Polska, to jest moja.
– Z tej piosenki wiele osób mnie rozlicza. Pamiętam, że gdy wydawałem w 1988 r. płytę “Tak, tak” to dyrektor Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych, tzw. ZPR-ów, znając moje ówczesne trudności, bo akurat przeniosłem się do Warszawy, powiedział: “No, no, za taką piosenkę to koledzy z komitetu powinni panu pójść na rękę”. Pomyślałem: “Chwileczkę, czy ta piosenka jest naprawdę taka?”.
Podstawowym pytaniem, jakie sobie zadawałem w roku 87 było – wyjechać, czy zostać? Wtedy wszyscy wyjeżdżali, okazało się, że z naszych klas zostało po kilka osób. To był ostatni moment, by podjąć decyzję. Cała płyta “Tak, tak” jest pytaniem o te rzeczy – “Podróż do ciepłych krajów”, “Nie pytaj o Polskę”, “Piosenka kata”. Odpowiedziałem sobie nimi, że zostaję. “Nie pytaj o Polskę” gramy do dzisiaj. Na koncertach dla Polonii brzmi jak wyrzut sumienia, oni tak ją odbierają.
Dla mnie jest ważne to, że wszystkie płyty są zaszyfrowanym zapisem moich stanów wewnętrznych. Nie ma znaczenia co się wtedy działo na rynku muzycznym.
– Czy łatwo przychodzi Panu napisanie tekstu?
– O ile skomponowanie melodii przychodzi mi łatwo, to sam tekst piszę z wielkim trudem. Dawniej napisawszy muzykę przepadałem z nią gdzieś na długo – słuchawki na uszach, brulion… Teraz też siedzę całe wieczory, choć główna myśl zawsze przychodzi rano.
Są takie frazy, którym po prostu trzeba się poddać, one muszą brzmieć tak, a nie inaczej. Według mnie teksty się odkrywa. One są w melodii, zaklęte we frazach, i tylko te tam odkryte brzmią naturalnie…
Często mam tylko kilka słów, do których dopisuję resztę. Tak było np. właśnie z “Nie pytaj o Polskę”. Miałem kawałek muzyki ze wstrętną dyskotekową aranżacją, jakby zapowiedzią disco polo, do której czułem jednak jakiś perwersyjny pociąg. I była jedna fraza, która mi pasowała – “nie pytaj mnie”. Spędziłem nad tym kilka tygodni.
– Nie wiedział Pan, o co ma chodzić w piosence, o co “nie pytaj”?
– Nie miałem pojęcia. Pisanie nie odbywa się u mnie tak, że siadam i mówię: dzisiaj napiszę o emigracji Tunezyjczyków do Dolnej Bawarii. Przy “Nie pytaj o Polskę” był np. wariant o kobiecie. Dlaczego jestem z nią, itd. Mimo że to podmiot liryczny stoi za tekstem, a nie ja, wydawało mi się to jednak zbyt bezpośrednie. Ale cały czas szukałem czegoś, co obroni tę dyskotekową aranżację, która mi się tak podobała.
Zawsze piszę do gotowej melodii. Tak samo było z piosenkami dla Justyny Steczkowskiej. Podczas prób, gdy jeszcze nie ma tekstu, śpiewa się zwykle, jak to się mówi żargonowo, “po norwesku” – czyli podkładając pod melodię jakieś angielskie słowa, np. “walking down the street…”lub inne głupoty.
To, co podkładała Justyna, ja nazywałem śpiewaniem po flamandzku. Używała innych słów, przy jednym kawałku powtarzała wciąż “rivanol”, i tak zresztą roboczo nazywaliśmy tę piosenkę. Pamiętam, że zbliżał się termin nagrania, a ja nie miałem tekstu, byłem dalej z tym “rivanolem”. W ostatniej chwili zamienił się na “znikając”.
– Justyna Steczkowska, Krzysztof Antkowiak, teraz Katarzyna Groniec… Dlaczego został Pan producentem?
– To jest fajna praca, w której obie strony coś sobie dają. Dzięki tej wspólnej robocie ktoś wchodzi na rynek. Ja uprawiam oczywiście rodzaj energetycznego wampiryzmu, karmię się młodą krwią. Ale też całkowicie się takim projektom oddaję, zachowuję się tak samo jakbym nagrywał własną płytę – zależy mi, w kółko tego słucham, itd. Potem przez dwa miesiące mam ucztę, mogę się tym napawać, do czego uczciwie się przyznaję. Dla mnie jest to bardzo dobre, bo publiczność odpoczywa od Republiki, od Obywatela GC.
Zdaję sobie sprawę, że formuła, którą dysponuje jeden artysta, jest bardzo ograniczona, że ludzie szybko się nasycają i za którymś razem, choćby proponować im najwspanialsze perły, nikt się po nie nie schyli. Bo ludzie już mają tego dosyć, bo to nuda, co on może nam jeszcze powiedzieć… Rzadko zdarzają się olśnienia jak nasza “Mamona”, skądinąd tekst dla wielu niezrozumiały. Słowa “ta piosenka jest pisana dla pieniędzy” przyjmowano wprost – że ja tu przedstawiam jakiś haniebny proceder, któremu się właśnie oddaję.
– Ma Pan wiele propozycji, tylko nieliczne wybiera. Jaki musi być artysta, z którym decyduje się Pan pracować?
– To jest trochę tak jak, z uprawianiem miłości, to bardzo intymna czynność. Oprócz tego, że się jej poddajemy, to trzeba jeszcze umieć się z godnością obudzić i spojrzeć sobie w oczy.
Producent często przychodzi do studia i mówi: -“No dobra, dołożymy do tego Hammonda, damy innego gitarzystę, zgramy. O.K., jest w porządku, następna płyta.”
Ja się do tego nie nadaję, nie przechodzę tak sobie z płyty na płytę, chociaż mógłbym. Praca to dla mnie mozół i najwyższy rodzaj zaufania, szczególnie gdy w grę wchodzi pisanie tekstów.
– Mówił Pan, że ma Pan skłonności przywódcze. Jako producent lubi Pan decydować?
– Bycie producentem nie polega na szarogęsieniu się i mówieniu, że ma się rację i koniec. Bo to nie jest “i koniec”, to jest początek. Nie ma nic gorszego niż niezadowolony artysta, który wychodzi ze studia i pierwsze co mówi to to, że to nie jest płyta jego marzeń i że może następna będzie fajna. Oznacza to, że cały wysiłek poszedł na marne.
Tu jest jak z zupą – bez względu na to, czy wyjdzie dobra czy zła, to tak samo się trzeba narobić.
– Co to był za zły przypadek?
– Płyta Krzysztofa Antkowiaka. To jest naprawdę zdolny chłopak, ale kompletnie pozbawiony wiary w to, co robi. Za ciężki materiał mu założyłem na plecy. Myślę, że to był ewidentnie mój błąd. Liczyłem, że może to się uda, ale się nie udało, na wstępie się wszystko rozkraczyło. To był zupełnie chybiony wysiłek.
– Jaka jest Pana sytuacja jako producenta?
– Jestem wolnym strzelcem. Produkcja jest droga. Jeśli wytwórnia ma ochotę na jakiegoś artystę to musi mieć producenta, który gwarantuje, że ze studia wyjdzie z gotowym nagraniem. Czasem ma też stworzyć czyjś repertuar. Często jest z tym kiepsko, piosenki mają np. dobre refreny, ale beznadziejne zwrotki, itd. Trzeba coś wymyślać, zmieniać, redagować.
Dostaję dużo taśm demo. Właściwie gdzie się nie pojawię ktoś mi coś daje, słucham tego skrupulatnie. Cieszy mnie, że młodzi traktują mnie jako partnera, który może ocenić ich pracę. Zawsze dobra jest współobecność kogoś kto ma dystans, może mnie też by się ktoś taki przydał.
Często ludzie błędnie rozumieją moją rolę – ja nie zajmuję się promocją, dystrybucją.
– Czy Republika mogłaby teraz osiągnąć taki sam sukces jak na początku lat 80.?
– Pewnie, że by mogła! Ale musiałaby być kompletnie zmodyfikowana, okrojona tekstowo, wręcz sprowadzona do kilku słów na piosenkę. Dwie, trzy osoby, wszystko połączone z projekcjami psychodelicznych obrazów…
My byliśmy ukryci za sztafażem nowej fali, teraz wszystko jest przykryte technologią. Republika dziś to byłoby techno i to skrajne, a jednocześnie komunikatywne. Republika swój byt promowała tylko na koncertach, wydanie płyty było rzeczą wtórną. Teraz jest to jeszcze bardziej wtórne, bo młodzi ludzie funkcjonują głównie na swoich stronach internetowych. To są zamknięte obiegi. Do normalnego obiegu przebijają się takie zespoły jak Prodigy czy Chemical Brothers, ale są zespoły i to niezłe, które tego przełożenia nie potrafią znaleźć. Republika teraz musiałaby być właśnie taka.
– A jak by wyglądała?
– W tej chwili wygląd ma mniejsze znaczenie. Muzycy skryci za technologią siedzą w jeansach i podkoszulkach, i manipulują przy jakimś ustrojstwie. Ich wizerunki cielesne są mniej istotne od tego, jakie generują obrazy.
– Jak Pan ocenia naszą obecną scenę rockową w porównaniu z epoką, kiedy startowała Republika?
– W latach 80. zespoły wiedziały przede wszystkim co chcą powiedzieć. W latach 90. najpierw wiedziały, że chcą odnieść sukces i jaki kontrakt mają podpisać, a dopiero potem – wyjąwszy Kazika, który korzeniami tkwi w latach 80. – zastanawiały się nad sformułowaniem jakiegoś komunikatu.
Taka postawa leży u podstaw powszechnej u nas wtórności.
Z chłopakami z zespołu bawimy się w sprowadzanie polskich piosenek do ich form początkowych, pierwowzorów – zwrotkę wzięto stąd, refren stamtąd. Jesteśmy w stanie rozłożyć tak prawie wszystkich.
Dziś się kalkuluje, dokonuje się wyboru stylistycznego. Tarapaty zaczynają się, gdy trzeba po polsku napisać teksty. Tu jest kiepsko ze ściąganiem.
Najbardziej niezwykłe jest dla mnie to, że tej wtórności towarzyszy zupełny brak zażenowania samych twórców. Publiczność i dziennikarze też nie reagują.
– Jak Pan widzi siebie na tym tle?
– To co robię jest niemal niszowe. Nie liczę, że nagle wywalę hit na miarę Budki Suflera, wiem, że to jest niemożliwe. Nie mam umiejętności komunikowania się z tak szeroką publicznością. Z tym trzeba się raz na zawsze pogodzić i traktować to jako specyfikę swojej pracy.
GRZEGORZ CIECHOWSKI
Kaseta magnetofonowa to już praktycznie przeżytek. Dla muzyka nie jest ona szczególnie użyteczna – zastępują ją nośniki cyfrowe. Jeszcze dwa lata temu znaczna część nagrań demo przygotowywana była na kasetach, teraz wszyscy przysyłają kompakty. Ale kasety jeszcze przez wiele lat nie znikną – będą wykorzystywane dopóty, dopóki ludzie będą mieli w domach czy samochodach sprzęt do ich odtwarzania.
Na naszych oczach muzyka przenosi się do Internetu. Republika ma bardzo rozbudowaną witrynę (www.republika.art.pl), na której zamieszczamy też nagrania w postaci MP3. Staramy się tak je dobierać, by nie zmniejszać zainteresowania wydawanymi przez nas albumami. Internet ułatwia kontakt z fanami. W sieci prezentujemy zarejestrowane kamerą cyfrową fragmenty naszych koncertów, a nawet nigdy nie opublikowane utwory. Moim zdaniem, MP3 nie oferuje jednak dostatecznej jakości dźwięku, choć niektórym może to wystarczać. Główny wysiłek koncentruje się teraz na tym, jak dystrybuować muzykę przez Internet, egzekwując prawa autorskie.
Każdy, kto profesjonalnie zajmuje się tworzeniem muzyki, wykorzystuje komputer. Taki przełom nastąpił dwa lata temu. Swego czasu marzeniem muzyków byt wielośladowy magnetofon. Teraz komputer stał się domowym studiem nagrań. Powstaje w nim 60-70 proc. utworu. W profesjonalnych studiach dodaje się na przykład orkiestrę czy perkusję. Natomiast artyści, którzy nie mogą liczyć na promocję, przygotowują całe albumy na komputerze i rozpowszechniają przez Internet.
Już dziś odczuwamy straty finansowe z powodu łatwego dostępu do przegrywarek. Coraz częściej osoba, która kupiła album, kopiuje go znajomym. Rzadko kto jednak -także w mediach – przychyla się do propozycji na przykład ujęcia w cenie czystych CD praw autorskich artystów. Przecież kupowane są one między innymi po to, by kopiować utwory. Wiem, że to półśrodek, ale jest jakimś wyjściem z tej sytuacji. Często próby egzekwowania przez twórców swoich praw są odbierane jako przejaw arogancji.
Wywiady na zamówienie
Panorama telewizyjna, nr 46/2000
Grzegorz Ciechowski podjął się trudnego i ambitnego zadania. Ma skomponować muzykę do filmu “Wiedźmin”. Jeszcze przed rozpoczęciem
zdjęć fani twórczości Andrzeja Sapkowskiego, zaprotestowali przeciwko ekranizacji jego sagi. Zdaniem Ciechowskiego ich obawy są
bezpodstawne.
– Skąd czerpie pan pomysły na muzykę do tego filmu?
– Z siebie, właściwie dopiero co rozpocząłem pracę nad nią. To ogromne przedsięwzięcie, wręcz życiowe wyzwanie. Długo zastanawiałem się
razem ze scenarzystą, jaka to ma być muzyka, i w jakim stylu. W końcu doszliśmy do wniosku, że musi być poza wszelkim stylem. Powinna być na
tyle dystynktywna i rozpoznawalna, aby określała tamtą rzeczywistość i jednoznacznie kojarzyła się z “Wiedźminem”.
– Wcześniej znał pan prozę Andrzeja Sapkowskiego i fascynował się przygodami Geralta?
– Książki Sapkowskiego zacząłem czytać, kiedy Michał Szczerbic rozpoczął pisanie scenariusza filmu i poprosił mnie o opinię na temat
swojej pracy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o tym, że to ja będę pisał muzykę do jego filmu. Od tego się zaczęło i tak wybrałem się w tę dziwną
krainę fantasy. Potem sam byłem ciekaw, jak scenariusz będzie się miał do źródła. Jestem polonistą z wykszałcenia, sporo przeczytałem i muszę
powiedzieć, że nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką prozą.
– Spodobała się panu?
– Oczywiście! Kiedyś byłem fanem twórczości Tolkiena. Proza Sapkowskiego trafiła więc na podatny grunt. Nie chcę tego porównywać,
ponieważ nie da się tego zrobić. Obaj pisarze mają swoich fanów, którzy zaciekle bronią granic autonomii ich twórczości. Ten film jest olbrzymim
wyzwaniem dla jego twórców. Ja jestem w najlepszej sytuacji, ponieważ wyobrażenia na temat muzyki są najmniej określone.
– Słyszał pan o tym, że w Internecie toczy się gorąca dyskusja na temat tego filmu?
– Śledzę ją na bieżąco. Myślę, że wszystkie obawy, dotyczące głównie powierzenia głównej roli Michałowi Żebrowskiemu, są bezpodstawne. Na początku mieli je chyba wszyscy, łącznie z producentami filmu, ale zdjęcia, które już widziałem, rozwiały moje niepokoje.
– Wyobraźnia ludzka jest zawsze silniejsza niż obraz telewizyjny, czy filmowy. Nie boi się pan rozczarowania wśród widzów?
– To jest odwieczne pytanie. Pamiętam swoje wielkie rozczarowanie, kiedy w dzieciństwie obejrzałem film “Winnetou”. Chyba od drugiej klasy szkoły podstawowej byłem zagorzałym czytelnikiem książek Karola Maya. Musiałem obejrzeć ten film i było to rozczarowanie mego życia. Film zawsze jest skazany na porównywanie go z książką, ale to zupełnie inna płaszczyzna doświadczeń artystycznych. To źródło dla każdego z czytelników smakuje inaczej i nie ma jednego wspólnego mianownika, do którego można je sprowadzić. Zawsze znajdą się niezadowoleni i zachwyceni.
– Powiedział pan na konferencji prasowej, że prace nad muzyką do “Wiedźmina” potrwają rok. Czy w tym czasie będzie pan jeszcze nad czymś pracował?
– Koncertuję z “Republiką” i to dużo. Zbieramy też materiały do nowej płyty, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że na pewno nie powstanie ona przez kilka najbliższych miesięcy. Jestem zajęty pracą nad muzyką do “Wiedźmina” i na razie tylko magazynujemy “republikańskie” pomysły.
– A co z pomysłami “nierepublikańskimi”. Ostatnio dużą popularnością cieszy się muzyka etniczna i ludowa?
– Na pewno nie będzie powrotu Grzegorza z Ciechowa, przynajmniej na razie. Praca nad muzyką filmową jest dla mnie zupełnie czymś nowym i to wyzwanie zupełnie mi wystarcza.
MACIEJ PAROWSKI I BARTEK ŚWIDERSKI ROZMAWIAJĄ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(“Nowa Fantastyka”, nr 11 (218))
Maciej Parowski: – Przeszedł Pan podobną drogę, co polska fantastyka – gdy powstawały socjotechniczne
antyutopie, Pan skandował w nowomowie
do mechanicznej muzyki kawałki wywiedzione z doświadczeń PRL (“Kombinat”) albo prozy Vonneguta (“Równy bądź”). Potem gdy wybuchła u
nas fantasy. Pan zajął się “muzyką źródeł”.
Grzegorz Ciechowski: – To znak czasu. Powoli dezaktualizuje się i zaciera znaczenie komunikatów, zakamuflowanych w tamtych utworach.
Dziś Orwella, Vonneguta, Zajdla czytamy “bezinteresownie”.
MP: – Bo już nie kopią nikogo w naszym imieniu…
GC: – A my nie kopiemy się pod stołem z porozumiewawczym uśmieszkiem.
Bartek Świderski: – Łatwo było się przestawić?
GC: – Przede wszystkim przesunąłem akcent na muzykę. We wczesnych kompozycjach najważniejsze byty słowa, literacka kreacja pewnej
rzeczywistości. Teraz muzyka ilustracyjna, na przykład do “Wiedźmina”, będzie okrojona ze znaczeń, dźwiękami dopowie klimaty świata
zarysowanego w filmie.
BŚ: – Ma Pan już sprecyzowana koncepcję?
GC: – Rytmy będą mocne, etniczne, sięgające do plemiennych korzeni, grane na afrykańskich bębnach. Połączę je ze śpiewem operowym.
Dopełnieniem będzie chór, najprawdopodobniej lubelski “Kairos” Borysa Somerschafa.
MP: – Skąd ten pomysł?
GC: – Od dawna odgrażałem się, że chcę coś zrobić ze śpiewem
operowym, były najdziwniejsze projekty, na przykład “Grzegorz w operze”. Z Alicją Węgorzewską – piękną i młodą, a przede wszystkim utalentowaną wokalistką – przesłuchaliśmy wiele zachodnich płyt pop-operowych. Niestety, te produkcje polegają najczęściej na wsypywaniu kilogramów cukru do muzyki operowej, co owocuje śpiewaniem operowo-mydlanym, aż bańki lecą nosem. Dopiero “Wiedźmin” podpowiedział mi sposób, który pozwoli ułożyć wszystko w sensowną całość. Proza łącząca wiele epok i znaczeń, odsyłająca czytelnika do wielu baśni i mitów, wprost prosi o muzykę równie eklektyczną i odjechaną. Układam czasową i muzyczną ciuciubabkę – zakręcimy motywami, które słuchacz natychmiast rozpozna, ale nie znajdzie do nich jednego konkretnego punktu odniesienia.
BŚ: – Kiedy zetknął się Pan z prozą Sapkowskiego?
GC: – Sięgnąłem po niego z ciekawości, gdy mój przyjaciel Michał Szczerbic zaczął pisać scenariusz. “Wiedźmin” od razu skojarzył mi się z Tolkienem, bo Sapkowski także uwięził mnie w swoim świecie w stopniu graniczącym z transem. Nie sądziłem, że odnajdę u współczesnego polskiego autora tak bogatą i urokliwą krainę literacką.
MP: – I zaproponował Pan Szczerbicowi swój udział?
GC: – Nie potrafię być przebojowy, nachalny. Zacząłem od skontaktowania go z Jackiem Wysockim, mistrzem Aikido. W polskim kinie jest wielu speców od szermierki, ale technika Wiedźmina kojarzyła mi się
ze wschodnimi sztukami walk, a tu Jacek nie ma sobie równych. Dopiero gdy się poznali i przypadli sobie do gustu, padło pytanie, jak wyobrażam sobie muzyczną oprawę “Wiedźmina”. Przedstawiłem więc Michałowi moją koncepcję muzycznego never-never landu, a potem nagrałem przykładowy utwór. Spodobało mu się, potem zaakceptowała to reszta ekipy.
MP: – Literackie gry, aluzje Sapkowskiego stawiają opór sztuce
obrazu. Nie przenoszą się na filmowe ujęcie konkretnych zamków, lasów, pól. Muzyka, o jakiej Pan opowiada, rzeczywiście może dać temu filmowi tajemnice i wieloznaczność.
GC: – To był klucz i punkt wyjścia. Nie ograniczam się do pisania nut, poprzez muzyczne efekty buduję tamten świat w warstwie dźwiękowej. Na przykład: jedzie rycerz w pejzażu kieleckim, trawa jest po Bożemu zielona, droga brązowa. Ale domyślamy się, że czająca się w krzakach fauna jest już inna. Bo skoro wyłazi stamtąd dziesięciometrowy potwór, to możemy zakładać, że świerszcze są wielkości psa. Pytanie – jak gra taki świerszcz?
MP: – Myśli Pan o swojej robocie w kategorii modnych na świecie soundtracków?
GC: – Zwykle filmom fantastycznym towarzyszą mocne aranżacje orkiestrowe. Ale od tego są lepsi, na przykład mój idol Wojciech Kilar, który stworzył świetną muzykę do “Draculi” i “Dziewiątych Wrót”. Ja do
takiej muzyki nie mam kompetencji ani serca. Na szczęście, udało mi się znaleźć rozwiązanie, które łączy moje zainteresowania i oczekiwania realizatorów. Chciałbym stworzyć motyw, który byłby natychmiast
identyfikowany z “Wiedźminem”, jak czołówka “Gwiezdnych Wojen”.
BŚ: – Co sądzi Pan o protestach fanów przeciw ekranizacji “Wiedźmina”?
GC: – Zawsze znajdą się fanatycy, usiłujący kontrolować twórcę. Po pierwszej płycie Republiki fani stali się moimi cenzorami, dyktującymi, co mam dalej grać, i obrażali się, gdy nie bytem posłuszny, i potem po koncercie znajdowaliśmy w garderobie stos wrzuconych przez okno cegieł… Czytelnicy Sapkowskiego podświadomie pragną chyba należeć do elitarnego klubu, nie chcą dzielić radości z masowym odbiorcą. Nie chcą też, aby ktoś sprowadził ich wyobrażenia do jednego mianownika, choćby obsadzając konkretnych aktorów. Rozumiem ich – sam bytem w dzieciństwie fanem powieści Karola Maya i z rozgoryczeniem przyjmowałem jugosłowiańsko-niemieckie ekranizacje. Ale przecież wyobrażonego świata, który noszą w sobie, nikt im nie wyrwie. A na ten największy polski serial czeka telewizja, niedopromowane książki i – przede wszystkim – widzowie, którzy Sapkowskiego jeszcze nie znają.
MP: – Nawiasem mówiąc, uważam, że Żebrowski jest lepszy do tej roli od Costnera i Dafoe’a.
GC: -I wygląda świetnie…
MP: – Widziałem w Kazuniu, że dodatkowo jest rzetelnie wkurzony pytaniami wymagających fanów szczególantów. Bardzo mi się to, z punktu widzenia emocjonalnych perspektyw całego przedsięwzięcia, podobało.
GC: – Fakt, wściekłość data mu napęd, ekipa wręcz boi się o jego zdrowie, tak ostro idzie. Docenia to nawet Jacek Wysocki, który miał już tysiące uczniów. Podobno rzeczy, zajmujące innym pół roku, Żebrowski przyswaja w ciągu godziny.
BŚ: – Czyli filmowcom grozić może zawrót głowy od sukcesów. Pan zna ten stan. Czy w okresie świetności Republiki nie niepokoiły Pana zastępy fanów, traktujących Pana jak wyrocznię?
GC: – Owszem. Nieoczekiwanie straciłem kontrolę nad swoim wizerunkiem, stawałem oko w oko z ludźmi identycznie uczesanymi i ubranymi. To było szokujące. W dodatku te moje uwolnione wizerunki przeżywały przygody, które przypisywano mnie. Poznałem na przykład ciężarną dziewczynę, którą mój sobowtór poderwał “na Ciechowskiego”. Dochodziły mnie plotki, że punki obcięty mi grzywkę…
MP: – Niczym Dalila Samsonowi…
GC: – Tak, to byt symbol tzw. popersostwa, które niecnie mi przy- pisano. Ale gdy miałem 26 lat, żeby obciąć mi grzywkę, musieliby mnie najpierw zabić.
BŚ: – Jak wygląda dziś pański warsztat pracy?
GC: – Ostatnio zredukowałem swój sprzęt, zostawiłem tylko parę najlepszych, “oswojonych” urządzeń. A i tak co pół roku muszę czytać 500-stronicową instrukcję obsługi nowego programu operacyjnego. Z tymi nowoczesnymi zabawkami łatwo zginąć w gąszczu możliwości. Dlatego liczą się pierwsze, szybkie decyzje. Zresztą, umówmy się – dobra piosenka wybroni się także na fortepianie.
MP: – Brakowało Panu wykształcenia muzycznego?
GC: – Oczywiście. Ale zawsze starałem się uczynić z tego atut. Niedokształcenie daje odwagę, poza tym, jak ktoś zna cztery akordy, to łatwiej staje się rozpoznawalny. Jest charakterystyczny, czy tego chce,
czy nie (śmiech).
MP: – Zdjąłem z pawlacza adapter i “asfaltową” płytę “Nowe sytuacje”. W tamtej prostocie była metoda. Działa zresztą do dziś.
GC: – Kiedy słucham starych nagrań, żenuje mnie wiele rzeczy, ale odczuwam też zaklętą w nich siłę. W ich monotonii, uporczywości. Popełniałem sporo błędów, choć jak na samouka radziłem sobie nieźle. Wstydząc się za różne niedociągnięcia, jestem gotów bronić każdego etapu mojej twórczości i udowodnić, że dziś widzę już wyraźnie kamienie, o które się potykałem. Po latach można mówić o profesjonalizacji, ale
tamtego prymitywizmu nie potrafiłbym powtórzyć. Zresztą, byłaby to potworna perfidia.
BŚ: – Czy o tej perfidii śpiewał Pan później w “Mamonie”?
GC: – To piosenka autoironiczna, ale też kpina ze wszystkich rockmanów. Chcielibyśmy, żeby nasze płyty zachowały niszowość, eksperymentalność, ale żeby nakłady wynosiły minimum pół miliona. Ideałem byłaby dla nas awangarda z sukcesem komercyjnym. Gdy powiedziałem to sobie otwarcie, patrząc w lustro, poczułem się lżejszy. Wyzwoliłem się, nazywając problem po imieniu. Już wcześniej Republika
miała takie zakręty, nasze spory dopiero teraz stają się dla mnie czytelne. Ale zupełnie świadomie nagrywaliśmy też płyty niszowe, na przykład “Siódmą Pieczęć”. W sumie mogliśmy więc zaśpiewać “Mamonę”, wielu innych kolegów ryzykowało takim utworem już zbyt wiele. Bo totalnie by się obnażyli, byliby jak panienki stojące przy drodze w pomarańczowych spódnicach. Myślę głównie o wykonawcach, którzy doszli do głosu w latach dziewięćdziesiątych.
MP: – Dla Pana generacji rock był wypowiedzią, krzykiem, skargą.
GC: – Tak mogło być i teraz. Ale nie wyszło. Oczekiwałbym więcej od całego dziesięciolecia niż jeden Hey. Bo przecież Kazik korzeniami tkwi w poprzedniej dekadzie.
MP: – W dzisiejszej fantastyce tez dominują debiutanci z lat osiemdziesiątych.
GC: – To jest niesamowite, że ci ludzie cały czas wracają i wcale nie wyglądają na dinozaurów. Młodszym, przysyłającym mi regularnie taśmy demo, powtarzam do znudzenia: “Najpierw powinieneś wiedzieć, co chcesz zaśpiewać, a potem śpiewać”. A oni śpiewają po angielsku, czyli po żadnemu. Posługują się samą ekspresją, uciekając przed przekazem. A to przekaz jest istotą rocka.
MP: – Zaczęliśmy od Orwella i Zajdla, ale w języku fantastyki kodowało się różne treści. Na przykład Pański “Mój imperializm” wykorzystywał poetykę – retorykę science fiction socjologicznej do opowieści o zaborczym kochanku.
GC: – Nie tylko z polityki składał się nasz świat. Jestem dumny z metafory w piosence “Obcy Astronom”.
W niekonwencjonalny sposób opisała dość konwencjonalną sytuację, wziętą zresztą z życia.
MP: – Bo każdy mody człowiek najpierw wybraną kobietę namierza, “astronomuje”, a potem na niej ląduje.
GC: – Ładnie powiedziane.
PAWEŁ GZYL ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM, liderem zespołu Republika, autorem muzyki do filmu “Moja Angelika” Stanisława Kuźnika
“Tygodnik AWS”: – Dlaczego zdecydował się Pan napisać muzykę do filmu “Moja Angelika”?
Grzegorz Ciechowski: – Pomysł napisania muzyki do jakiegoś filmu zapada wtedy, kiedy nasza wiedza o powstającym dziele jest bardzo ograniczona. Dlatego jest to zawsze decyzja w ciemno. Przyznam otwarcie, że scenariusz “Mojej Angeliki” zainteresował mnie, spotkałem się więc z reżyserem Stanisławem Kuźnikiem i omówiliśmy jego motywacje. Ciekawy byłem, dlaczego skierował swoją propozycję akurat do mnie. Okazało się, że Republika jest dla niego jednym z najważniejszych polskich zespołów rockowych. Z tego, co powiedział wynikało, że nie ma wobec mnie żadnych oczekiwań, które wykraczałyby poza zasięg tego, co robię. Przyjąłem więc jego propozycję, tym bardziej że nie po raz pierwszy pisałem muzykę do filmu i za każdym razem była to dla mnie ciekawa przygoda.
– Na jakim etapie produkcji filmu komponował Pan ilustrację muzyczną?
– Najpierw napisałem tytułową piosenkę, którą wykonuję z kolegami z zespołu Republika. Z tą piosenką wyjechałem na wakacje z rodzinš na Kaszuby. Tam dotarła do mnie kaseta ze zmontowanym filmem. Ponieważ wziąłem ze sobą prawie całe studio, mogłem się oddać pracy nad innymi kompozycjami do filmu. Od czasu do czasu dojeżdżali do mnie inni muzycy. W ten sposób powstała prawie całość muzyki do filmu. Po powrocie z wakacji weszliśmy jeszcze do studia, by dokonać niezbędnych poprawek technologicznych. Nagraliśmy piosenkę i na początku września ubiegłego roku soundtrack był gotowy.
– Do jakich innych filmów pisał Pan muzykę?
– Do czterech polskich: “Stan strachu”, “Obywatel świata”, “The Magic Brothers”, “Zero życia” – oraz do niemieckiego serialu telewizyjnego “Schloss Pompon Rouge”. To były bardzo pozytywne doświadczenia. Bardzo lubię komponować dla potrzeb kina.
– Jaka jest różnica między komponowaniem muzyki do filmu a komponowaniem dla siebie czy dla zespołu?
– Podstawowa różnica polega na tym, że w tym pierwszym przypadku najważniejszy jest film. Muzyka ma tak się układać, by pomagać fabule i bohaterom. Mniej liczy się wówczas mój autorski zamysł, a bardziej funkcjonalność kompozycji, jej ilustracyjny charakter.
– Na ścieżce dźwiękowej do “Mojej Angeliki” obok utworów – tak jak Pan powiedział – ilustracyjnych – znalazły się także nagrania utrzymane w nowoczesnej stylistyce drum and bass i techno. Czy to świadectwo zmian Pana muzycznych zainteresowań?
– Nie, na pewno nie będę uprawiał drum and bass. Techno jest niezwykle “pożywną” formułą dla wszystkich gatunków muzycznych. Czy chcemy tego, czy nie – będziemy w przyszłości korzystać z tego rodzaju estetyki. Tym bardziej, że technologicznie jest to wszystko bardzo dostępne, wręcz na wyciągnięcie ręki. W filmie utwory utrzymane w rytmie techno czy drum and bass towarzyszą sensacyjnym wątkom opowieści – ucieczce i pościgowi. Starałem się w ten sposób podkreślić dynamikę przedstawianych wydarzeń.
– Ostatnia Pana solowa płyta – “Oj dana, dana” Grzegorza z Ciechowa – również zawierała nawiązania do współczesnej elektronicznej muzyki tanecznej – techno i house.
– Trochę tak. Niektóre nagrania z Justyną Steczkowską także szły w tym kierunku. Już od pewnego czasu wykazuję zainteresowanie tymi nowymi kierunkami, ale z drugiej strony, dbam o to, by podążać własną drogą artystyczną. Takie przerzucanie się na nowe gatunki muzyczne wydaje mi się nieco ryzykowne – przynajmniej w moim przypadku.
– Wśród kompozycji do filmu Stanisława Kuźnika dominuje jednak tradycyjne brzmienie gitary i instrumentów klawiszowych. Ostatnia płyta Republiki – “Masakra” – również potwierdza Pana przywiązanie do rockowej tradycji.
– Tak, to prawda. W przypadku filmu – takie było zamówienie. Reżyser zwracając się do mnie oczekiwał konkretnego brzmienia, takiego, jakie kojarzy się z moją osobą. Na pewno nie spodziewał się takiej oprawy muzycznej, jaką zapewniłoby mu zaangażowanie kogo? takiego, jak Zbigniew Preisner czy Wojciech Kilar. Moja muzyka filmowa brzmi zupełnie inaczej – bardziej rockowo, choć zachowuje swój ilustracyjny charakter.
– Nad czym Pan obecnie pracuje?
– Kończę produkcję płyty Katarzyny Groniec. Zapowiada się ciekawe wydarzenie muzyczne. To będzie bardzo literacka płyta. Sięgnęliśmy po kilka interesujących tekstów poetyckich. Kasia ma ten szczególny rodzaj charyzmy piosenkarskiej, który pozwala jej na wiarygodne śpiewanie tekstów poetyckich i zachowanie własnej tożsamości. To duża umiejętność. Nie każdy by sobie poradził z poetyką śpiewanych tekstów.
– Kiedy pojawi się nowa płyta Republiki?
– W tym roku. Trudno mi jeszcze mówić, jaka ona będzie. Mam świadomość, że nie mamy wyjścia. Bylibyśmy idiotami, gdybyśmy rezygnowali z własnego, rozpoznawalnego stylu, który wypracowaliśmy przez kilkanaście minionych lat. Z drugiej strony, nie możemy się skazywać na “muzealny byt” za życia. Nie możemy konserwować się w tym samym stylu, musimy się rozwijać. Chcemy zachować komunikatywność, a jednocześnie szukać nowych brzmień.
– Co Pan sądzi o współczesnej polskiej muzyce rockowej? Czy zauważa Pan jakieś ciekawe zjawiska, nowych, interesujących artystów, ważne płyty?
– Nie mam dobrego zdania o polskim rocku, ale nie mam też dobrego zdania o tych, którzy negatywnie się o nim wypowiadają. Prawdę mówiąc nie słyszałem ostatnio żadnej płyty ani nie oglądałem żadnego koncertu, który zwróciłby moją uwagę. Myślę, że wiele rzeczy dzieje się podskórnie i ja nie mam o nich pojęcia.
– Coraz głośniej jest o scenie alternatywnej. Kiedy? Republika była takim właśnie zespołem…
– Myślę, że nowe zespoły prędzej czy później się przebiją. Te, które promują się tradycyjną drogą radiową są, niestety, mało przekonujące. Być może więcej ciekawego można usłyszeć w Internecie.
– No właśnie: czy Grzegorz Ciechowski i Republika także zaistnieją w Internecie?
– Wielki fan Republiki założył niedawno naszą stronę internetową. Zrobił to bardzo ciekawie. Ponieważ weszliśmy z nim w bliższy kontakt, chcemy zamieścić na niej sporo nagrań, które zainteresują naszych najwierniejszych fanów. Będą to różne archiwalne nagrania koncertowe i studyjne, takie, które już nigdy nie zostaną wydane na płytach. Mamy ich dosyć sporo. Nie chcemy ich prezentować na płytach i liczyć na jakiekolwiek zyski – to byłoby przesadą. Pragniemy się jednak podzielić nimi z naszymi fanami, bo uważamy, że mają pewną historyczną wartość.
Grzegorz Ciechowski czatował po raz pierwszy w życiu. Szybko znalazł się w sytuacji. Miło było – po prostu! Zresztą sami się przekonajcie.
O żonie i dzieciach: Moja żona to najpiękniejsza kobieta w Polsce. Nie kupuję żonie seksownej bielizny. Wolę być zaskakiwany. Zdjęcia dzieci noszę w breloczku. Bruno chyba odziedziczył talent muzyczny po dziadku Omerniku, a Wera świetnie śpiewa.
O “Wiedźminie”: Najgorzej opowiada się o muzyce… Sapkowskiego zacząłem czytać, kiedy dowiedziałem się, że powstaje scenariusz do filmu. Bardzo wierzę w to, że “Wiedźmin” będzie dobrym filmem.
O Republice: Prace nad nową płytą Republiki już się rozpoczęły. Liczymy na to, że premiera będzie na wiosnę. Decyzja o rozstaniu z zespołem nie była błędem. Tym bardziej, że mogliśmy do siebie wrócić. Rozstanie z Republiką w 86 roku to była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Planowaliśmy koncert z okazji dwudziestolecia zespołu. Okazało się jednak, że nie ma zespołu bez jubileuszu i wszyscy obchodzą “ileśtamlecia”. Pozostaniemy oryginalni – 20 lat minęło i co z tego? Swój krawat w biało-czarne pasy zgubiłem…
O sporcie i rozrywkach umysłowych: Nie palę od 4 lat, narkotyków próbowałem, czasem popijam z kolegami. Mam w domu maszynę do ćwiczeń, jako wyrzut sumienia. Czasem do niej siadam. Lubie grać z żoną w szachy. Po ostatnich repasażach wygrywam dwa jeden.
Czat z Grzegorzem Ciechowskim – pełny przebieg
> Grzegorz_Ciechowski: Witajcie na czacie, to mój pierwszy raz
> 23_Skidoo: Witam serdecznie.
> tay: Cześć.
> pawel: Witam.
> Moderator: Czekamy na ciekawe pytania.
> webmaster: Kiedy nowa płyta Republiki ?
> Qrczak: Kiedy ukaże się nowa płyta GC lub Republiki?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster i Qrczak: Robotę już zaczęliśmy, marzymy o wiosnie przyszłego roku.
> 23_Skidoo: Panie Grzegorzu, co z płytą, która miała się ukazać w tym roku???
> Grzegorz_Ciechowski: _Skidoo: Ukaże się płyta Kasi Groniec.
> Grzegorz_Ciechowsi: To mnie tak przytrzymało.
> nie: Czy podoba Ci się Twoja oficjalna strona w internecie?
> Grzegorz_Ciechowski: Pewnie, że mi się podoba.
> nie: Jesteś za legalnymi mp3?
> Grzegorz_Ciechowski: nie: Za legalnymi tak
> masta_sciasta: Napster bad?
> stefanka: Jak się czujesz? Jakiś taki czerwony jesteś
> Grzegorz_Ciechowski: stefanka: Pokój jest czerwony, staram się dostosować.
> nie: Bo w czerwonym pomieszczeniu – tak pod kolor.
> Grzegorz_Ciechowski: masta_sciasta: Napster jest dla nas jeszcze niegroźny, ale dla innych bardzo.
> stefanka: Chciałbyś z nami pracować w Ahoju?
> Grzegorz_Ciechowski: stefanka: To propozycja?
> GWIDo: Opowiedz kilka słów na temat przygody z tworzeniem muzyki do Wiedźmina
> Grzegorz_Ciechowskiego: GWIdo: Najgorzej opowiadać o muzyce
> GWIDo: Czy czytałeś wcześniej Sapkowskiego?
> Grzegorz_Ciechowski: GWIDo: Zacząłem kiedy się dowiedziałem, że powstaje scenariusz na podstawie jego powieści
> webmaster: Płyta Kasi Groniec w jakim stylu muzycznym, czy jakieś republikańskie piętno ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Jak na wszystkim co robię
> tay: To zaśpiewaj 🙂
> 23_Skidoo: Kto będzie następny po Kasi Groniec ?
> Grzegorz_Ciechowski: tay: lalalala
> tay: Pięknie…
> Grzegorz_Ciechowski: 23_Skidoo: Wiedźmin
> GWIDo: Podobno na konferencji prasowej puszczano urywki Twojej muzyki do Wiedźmina. czy można to gdzieś usłyszeć teraz? Np. na mp3?
> Grzegorz_Ciechowski: GWIDo: Można, zajrzyj na naszą strone republika.art.pl
> 7up: Czemu jeździcie jako Republika na masowe festyny, na tzw. chałturki. Czy nie tracicie w ten sposób na swojej wartości?
> Grzegorz_Ciechowski: 7up: Republika nigdy nie gra żadnych chałturek
> pawel: Jak się udał pobyt w USA?
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: W tym roku jeszcze się nie udał
> 1: Ogladałeś “Klase na obcasach” M.Potockiej
> Grzegorz_Ciechowski: 1: Nie oglądałem
> 23_Skidoo: Dlaczego na koncertach gracie tak rzadko piosenki z drugiego albumu, czyli “Nieustannego tanga” (dla mnie nr 1 !!!). takich kawałków jak ‘Fant ognia’, ‘Hibernatus’, czy ‘Kurtyna’ jeszcze nigdy nie słyszałem na koncercie zespołu! Natomiast ‘Psy Pawłowa’ może raz… jest to kawałek, który pownien stanowić ‘fundament’ każdego koncertu
> Grzegorz_Ciechowski: 23_Skidoo: To się ciągle zmienia, być może w przyszłym roku je usłyszysz
> 23_Skidoo: Kiedy zawitacie do Lublina ? fani czekają!
> Grzegorz_Ciechowski: 23_Skidoo: Nic prostszego, zaproś nas
> NutaPL: Czy muzyka do Wiedźmina będzie bardziej w stylu Hornera czy Elfmana?
> Grzegorz_Ciechowski: NutaPL: Nie znam
> Johnny_L: Czy będzie Pan jednym z gości na urodzinowym koncercie Lady Pank ?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnyy_L: Janek mnie zapraszał i jest to bardzo miłe, ale Republika występuje tylko jako Republika
> tay: Moja żona mówi że nigdy nie śpiewasz a’capella a tu jednak zaśpiewałeś
> janek: A ten facet obok Ciebie to Twój ochroniarz?
> Grzegorz_Ciechowski: janek: Tak
> Grzegorz_Ciechowski: janek: Wygląda niepozornie, ale jest mistrzem wschodnich sztuk
> pawel: Czy Republika zagra na koncercie z okazji 1000 wydania listy PR III
> Grzegorz_Ciechowski: janek: … plastycznych
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Chyba nas zaprosi Marek
> nie: Wygląda jakby miał aureole nad głową!
> pawel: Pozdrowienia dla Jurka Tolaka – siedzi schowany za Tobą jakby smutny
> Grzegorz_Ciechowski: nie: to jego siła psi
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Dzięki Paweł, on nie jest smutny, on musiał zaparkować obok Ahoja
> GWIDo: Jaki tytuł nosi ta piosenka do filmu o Wiedźminie?
> GWIDo: Bo nie mogę znaleźć…
> Grzegorz_Ciechowski: GWIDo: Skontaktuj się z webmasterem tytuł zdaje się “Pierwsza krew kompozytora”
> Johnny_L: Dlaczego w momencie, gdy Republika była u szczytu sławy zdecydował się Pan na solową karierę jako Obywatel G.C. (nota bene – “Tak, tak ..”, i “Nie pytaj o Polskę” to moim zdaniem Pańskie najlepsze utwory) ?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnny_L: To na pewno nie był błąd, tym bardziej że mogliśmy do siebie wrócić
> 7up: Czy współpracujesz dalej ze Steczkowską? Jeśli tak, to w jakim kierunku?
> 1: Dlaczego skończyła się współpraca z Justyną Steczkowską?
> Grzegorz_Ciechowski: 7up: Z Justyną się rozstałem po płycie “Naga” mój ochroniarz zrobił to parę miesięcy wcześniej i przestał być jej menadżerem
> 23_Skidoo: Dlaczego potrzebujesz ochrony ? Boisz sie czegoś ?
> Grzegorz_Ciechowski: 23_Skidoo: komarów
> janek: Czy to prawda ze Steczkowskiej odbiło?
> Grzegorz_Ciechowski: janek: Zapytaj ją o to, w Ahoju na pewno będziesz miał okazję
> zuza: Myślałeś o wydaniu tomiku poezji jako Ewa?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Ewa wydała swoje dwa tomiki “Dziewczynę szamana” i “Nagą”
> zuza: Jak sobie radzisz z programami do komputerowej obróbki muzyki? Sam to robisz, czy ktoś robi to za ciebie?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Sam, pewnie, że sam
> pawel: Czy planujesz wydanie kolejnego tomiku poezji?
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Bardzo bym chciał.
> webmaster: Grzegorz, czego teraz słuchasz – wykonawca, płyta?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Wczoraj słuchałem starego Moloko “I’m not a doctor” super!
> Johnny_L: co Pan sądzi (jeśli Pan słuchał oczywiście) o najnowszej płycie Zbyszka Hołdysa ?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnny_L: Nie słuchałem ale Leszek Kamiński, który przy tym pracował mówi że prawdziwa i mocna
> NutaPL: Czy Ciechowski też narzeka na piractwo fonograficzne i obwinia internet i mp3?
> masta_sciasta: Hołdys sucks bigtime
> Grzegorz_Ciechowski: NutaPL: A co? Nie wypada mi?
> geralt: na kogo będzie Pan głosował?
> zimniak: Cze Republika > NutaPL: Tylko pytam 🙂
> Grzegorz_Ciechowski: geralt: Zbyt intymne pytanie
> zuza: Której stacji radiowej słuchasz, jeśli w ogóle słuchasz?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: tok FM
> Grzegorz_Ciechowski: i trójki
> zuza: Wystąpiłeś kiedyś w tok-szole?
> geralt: o cholera.. przepraszam
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Zdarzało się, choć teraz trudno mnie tam zaciągnąć
> rudy: Skąd pomysł by współpracować z Kasią Groniec
> Grzegorz_Ciechowski: rudy: Od niej
> zimniak: Ma pan jeszcze krawat w biało czarne pasy – bo ja tak – z głębokiego dzieciństwa
> Grzegorz_Ciechowski: zimniak: Mój zaginął
> 7up: Czy utrzymujesz jeszcze kontakt z Małgorzatą Potocką?
> Grzegorz_Ciechowski: 7up: Co za pytanie!
> webmaster: Ulubiona literatura – nazwiska, tytuły ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Instrukcje obsługi protools wersja 5.1
> kuzynka: Najpiękniejsza kobieta w Polsce, to…
> Grzegorz_Ciechowski: kuzynka: Oczywiście moja żonka
> zuza: Pijesz? Palisz? Próbowałeś narkotyków?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Nie palę od 4 lat, narkotyków próbowałem, popijam nieraz z kolegami
> rudy: Czy protools zastąpi prawdziwe śpiewnie, a beztalencia będą dominować?
> Grzegorz_Ciechowski: rudy: To nam nie grozi, protools nie napisze tekstów
> webmaster: Dużo oglądasz telewizji ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Niedużo
> zimniak: Nosisz zdjęcie żony w portfelu?
> Grzegorz_Ciechowski: zimniak: Mam dzieciaki w breloczku
> pawel: Czy planujecie w jakiś szczególny sposób uczcić jubileusz powstania Republiki – specjalny koncert itp.
> elaire: Ale wirtualne koncerty spokojnie mogą sobie wyobrazić.
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Planowaliśmy, ale okazało się że nie ma zespołu bez jubileuszy i wszyscy obchodzą ilestamlecia , pozostaniemy oryginalni, 20 lat minęło i co z tego?
> rafo: Co sądzisz o legalizacji lekkich narkotyków?
> Grzegorz_Ciechowski: rafo: Jestem przeciwny
> zuza: Co czujesz kiedy słyszysz dzieci śpiewające twoje piosenki przy ognisku?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Nie słyszałem
> KK: Czy pseudonim artystyczny (Ewa Omernik bodajże) pod którym pisałeś teksty dla Justyny Steczkowskiej był tajemnicą w środowisku, i kto pierwszy odkrył, że Ewa to TY?
> superkot: GC, kól gość przeto jesteś
> Grzegorz_Ciechowski: KK: Wiedziało tylko kilka osób, ale i tak wiadomość zaczęła przeciekać, wolałem się przyznać
> pawel: Zawsze w pewien sposób szedłeś pod prąd – trzymaj tak dalej!
> zuza: Czy zgodziłbyś się wziąć udział w programie a la Big Brother – kamera obserwuje gwiazdy w ich domach, a internauci gapią się na to w sieci?
> superkot: KOCHAM GC!
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Pewnie, że nie, chociaż wiele osób bez takiego programu poddaje się tego rodzaju zabiegom w brukowcach
> KK: Przy okazji gratulacje za teksty na pierwszej płycie Justyny, są Super!
> viola: Czy korzystasz na co dzień z internetu?
> Grzegorz_Ciechowski: viola: Jasne
> superkot: GC na prezydenta
> webmaster: Lubisz udzielać wywiadów ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: To mój żywioł
> zimniak: Lubisz otaczać się ładnymi przedmiotami
> Grzegorz_Ciechowski: zimniak: Uwielbiam, właśnie kupiłem sobie nowy zegarek
> zimniak: Nasza republika potrzebuje takiego prezydenta -hough
> zuza: Pierwszy raz bierzesz udział w czacie?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Tak tak, pierwszy raz
> KK: Czy w czasach największej popularności Republiki występowało już zjawisko tzw. “gruppies” i jak sobie z tym radziliście?
> zimniak: Co to są gruppies
> Grzegorz_Ciechowski: KK: Nie traktowaliśmy grouppies jak kobiety, a raczej jak dzieci powierzone naszej opiece
> elaire: Miewałeś jakieś filozoficzne pomysły na życie? Zen? Wegetarianizm? Inna – bardziej wyrafinowana jazda?
> Grzegorz_Ciechowski: elaire: Sporo czytałem krisznamurti i takie sprawy, pomagały…
> 1: Wierzysz głęboko?
> Grzegorz_Ciechowski: 1: Nie lubię publicznych deklaracji wiary
> webmaster: Z muzyka stajesz się pomału kompozytorem – czy to tak musi być?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Odległość jeszcze większa między autorem a kompozytorem – i tak się dzieje
> masta_sciasta: Kto jest twoim guru?
> Grzegorz_Ciechowski: masta_ciasta: Nie mam guru, a szkoda, wtedy wszystko jest prostsze
> 1: Jaki kawałek Republiki na koncertach sprawia Ci najwięcej radości
> Grzegorz_Ciechowski: 1: Jeżeli już muszę to niech ci będzie: “Biała flaga”
> elaire: Guru to za dużo, ale autorytet. Niekoniecznie muzyczny. Ponoć cierpimy na ich brak.
> zimniak: Ja tam najbardziej “Śmierć w Bikini”
> Grzegorz_Ciechowski: elaire: Mam wiele autorytetów, wielu ludzi, książek na których się wychowałem
> webmaster: Najtrudniejsza decyzja życiowa?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Rozstanie z Republika w 86
> Johnny_L: Czy, kiedy nie gra Pan przez dłuższy czas żadnego koncertu, czuje Pan, że czegoś brakuje ?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnny_L: Głód pojawia się w czwartek, w sobotę czuję się nieswojo kiedy nie gram
> pawel: Który z dotychczas odbytych koncertów oceniasz najwyżej ( w sposób szczególny )
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Koncert z Jarocina w 85 roku
> janek: Jakim jeździsz samochodem i co myślisz o jeździe 50 km/h
> Grzegorz_Ciechowski: janek: No dobra powiem: Mercury Sable kombi szybki jak cholera ale każdy ma samochód który może jechać powyżej 50 km/h w Warszawie jeżdżą prawie sami wariaci, nie dziwie się, że podejmowane są próby ich powstrzymania, ale czy będą skuteczne?
> pawel: Masz na myśli, nieprawdopodobne okoliczności i emocje ?
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Jasne, chociaż mogło się to skończyć dla nas fatalnie
> Ponytail: Czy jesteś obecnie szczęśliwy ?
> Grzegorz_Ciechowski: Ponytail: Bardzo
> zuza: Masz jakieś kompleksy?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Mnóstwo > zuza: Czy na początku kariery nie zniechęcano cię do śpiewania z powodu złej dykcji?
> zuza: Chodziłeś kiedyś do logopedy?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Do logopedy nie chodziłem, dykcja jakoś mi się poprawiła, a trochę ludzie się przyzwyczaili
> Jarek69: Jestem z Żar: nie myśleliście o koncercie na Woodstocku?
> Grzegorz_Ciechowski: Jarek69: Nie dostąpiliśmy zaszczytu zaproszenia
> Johnny_L: Czy uważasz, że polska muzyka rockowa najlepsze lata ma już za sobą?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnny_L: Myśle, że nie ma czegoś takiego jak polska muzyka rockowa, są pojedynczy wykonawcy i myślę, ale każdy z nich ma coś jeszcze do powiedzenia
> webmaster: Masz wielu przyjaciół wśród muzyków, artystów ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Niewielu, ale w ogóle nie jestem zbyt towarzyski
> zuza: Czytasz “Nie”?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: No wiesz!
> Johnny_L: Czy ogląda Pan igrzyska w Sydney ?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnny_L: Ile się da!
> elaire: Czego nie tolerujesz do zabicia?
> Grzegorz_Ciechowski: elaire: Do zabicia to niczego
> Johnny_L: I jak tam na razie nasi na olimpiadzie ?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnny_L: Jest w porządku
> Jarek69: Czy zaśpiewacie jeszcze kiedyś “Balon” w starej wersji tekstowej?
> Grzegorz_Ciechowski: Jarek69: Tekst na 91 jest taki sam jak w starej wersji, pomyliło ci się z “Zawrotami głowy”
> pawel: Już dwa razy udało ci się wspiąć na sam szczyt – Republika, potem GC czy uda się kolejny raz ? Czy chciałbyś ?
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Im starsze góry tym niższe szczyty, wędruje sobie teraz po Sudetach
> monika: Czy uprawiasz jakiś sport nieźle wyglądasz
> Grzegorz_Ciechowski: monika: Mam w domu maszynę do ćwiczeń jako wyrzut sumienia, nieraz do niej siadam
> zuza: Oglądasz czasem filmy porno?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Kiedy tylko się da
> zmaziu: Właśnie, chodzisz na masaże, do kosmetyczki czy siłownia?
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu: Żadnych masaży, żadnych kosmetyczek, siłownia – czemu nie?
> elaire: Masz tatuaż?
> Grzegorz_Ciechowski: elaire: Jako jedyny na moim osiedlu nie mam
> webmaster: Grałeś w filmie Seszele, czy chciałbyś być aktorem?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Nigdy w życiu
> webmaster: Republika teraz jest bardziej elitarna niż popularna – brakuje Ci tego ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Elitarna była zawsze – popularna – przez przypadek i nie brakuje mi tego
> KK: Czy w pierwszej połowie lat 80-tych czuliście w jakiś sposób rywalizację z Lady Pank?
> Grzegorz_Ciechowski: KK: Rywalizacje nie, ale było śmiesznie
> elaire: Elita ma być jak modelka – szczupła.
> zmaziu: Co cię najbardziej podnieca w kobietach?
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu: To co mogą wyszeptać
> zuza: Kupujesz żonie seksowną bieliznę?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Zaczyna się… wole być zaskakiwany
> zmaziu: A dajesz im szanse?
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu: Jestem emerytowanym komandosem
> webmaster: Czy po 1989 roku muzykowi rockowemu żyje się lepiej ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Trochę lepiej
> webmaster: Wiedźmin będzie dobrym filmem ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Ja w to bardzo wierze
> zmaziu: Skakałeś kiedyś ze spadochronem?
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu: Mam zonę i dzieci
> elaire: W pewnym sensie byłeś jednym z tych, którzy zajęli się motywami folkowymi używając ich do własnej muzyki. wtedy Pospieszalscy podnieśli krzyk czujesz się teraz usatysfakcjonowany. Lub prekursorem?
> Grzegorz_Ciechowski: elaire: Mimo wszystko myślę Ze “Oj dadana” ma niewiele wspólnego z tym, co dzieje się teraz na rynku
> Ponytail: Co powiedziałbyś ludziom, którzy chcą wydać płyte i zaistnieć na rynku: trzy krótkie rady.
> Grzegorz_Ciechowski: Ponytail: Po pierwsze: wiedzieć, co się chce powiedzieć, po drugie: powiedzieć, po trzecie: nie oczekiwać sukcesu
> zuza: Miałeś kiedyś taki moment, że chciałeś skończyć karierę i zająć się czymś zupełnie innym?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Cały czas mam taki moment
> zmaziu: Co robisz w wolnym czasie?
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu: Ostatnio gramy z żona w szachy, dobre co?
> zuza: Jaki miałeś stopień z wuefu?
> Grzegorz_Ciechowski: zuza: Najwyższy, mam rekord życiowy w skoku wzwyż 185
> Qrczak: Grywasz w tysiąca?
> Grzegorz_Ciechowski: Qrczak: I w pokera z Republiką
> adasko: Jak parzysz kawe? (w nocy się fajniej tworzy… ?)
> Grzegorz_Ciechowski: adasko: Normalna rozpuszczalna
> webmaster: Szachy, kto wygrywa ?
> elaire: Gracie o honoraria?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Dwa jeden dla mnie, po wczorajszych repasażach
> Grzegorz_Ciechowski: elaire: Nie o kopy w tyłek
> KK: Gdybyś miał możliwość stworzyć idealny zespół (4-5 osób) spośród wszystkich muzyków na świecie to kogo byś wybrał?
> Grzegorz_Ciechowski: KK: Ciesielski, Krzywański, Biolik, Ciechowski
> elaire: Dostać od bębniarza to jest ból dopiero!
> Qrczak: Patrząc na kobietę (przyjęcie, chodnik,…) na co pierwszego zwracasz uwagę?
> Grzegorz_Ciechowski: Qrczak: Na tyłek i na biust
> zmaziu: Czy jesteś smakoszem?
> adasko: Knajpka gdzie czasami wpadasz coś zjeść?
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu i adasko: Tokio tylko nikomu nie mówcie
> KK: Przyznaj , że nie chciało Ci się wymyślać innego składu…
> zmaziu: Co sądzisz o nowej ustawie antynarkotykowej?
> Grzegorz_Ciechowski: KK: Przyznaje się
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu: Mam nadzieję że sądy będą wiedziały, jak postępować
> zmaziu: Ideał Dupiastej i cycatej w takim razie
> Omega: WITAM PANA GRZESKA 🙂
> Johnny_L: Jakie piwo lubisz najbardziej ?
> Grzegorz_Ciechow: zmaziu: Jenifer Lopez oczywiście
> webmaster: Czy dziś wyjechałbyś za granice – pracować i mieszkać?
> Grzegorz_Ciechowski: Johnny_L: Frekwencyjnie Żywiec
> zmaziu: Ale skucha!
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Za chwile zagranica przyjedzie do nas, będziemy w Europie
> zmaziu: Wypij Grinbergena
> Omega: Panie Grzegorzu, gdyby Pan został Prezydentem to jaki byłby Pana program ?
> Grzegorz_Ciechowski: Omega: Antyrepublikanski
> webmaster: Piszesz dużo tekstów o miłości – czy miłość to dla Ciebie motor działania ?
> natalcia: Jeju tylko nie polityka :(((((
> webmaster: Pozdrowienia dla dziewczyny, która wklepuje Twoje wypowiedzi
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Wyłączny
> webmaster: Własny tekst, z którego jesteś dumny
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: “Moja krew”
> webmaster: Pawel Kuczynski – co robi, utrzymujecie kontakt
> Omega: Smakuje kawa ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Kontakty sporadyczne Paweł pracuje w Toruniu pozostał w branży muzycznej
> zmaziu: Czy nie masz kompleksu filologa?
> Grzegorz_Ciechowski: Omega: Smakuje, smakuje
> Grzegorz_Ciechowski: zmaziu: Mam bo nic ze studiów już nie pamiętam
> Moderator: Czekamy na ostatnie pytania – zostało nam 5 minut!
> zmaziu: To tak jak ja
> monika: Gdybyś dziś miał wybierać jaki kierunek studiów byś wybrał
> Grzegorz_Ciechowski: monika: Filologie polską
> elaire: Miałeś jakąś ksywe kiedyś?
> Grzegorz_Ciechowski: elaire: Tak ale bardzo się za nią obrażałem
> webmaster: Wymarzone miejsce na spędzenie starości
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Nowa Zelandia
> webmaster: Czy będzie kiedyś płyta koncertowa Republiki, najlepiej 2CD
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Uprzedzasz nasze myśli 🙂
> elaire: Czy Twoje dzieci już się wgapiają w komputer? Pewno chciałbyś, aby czytały książki?
> Grzegorz_Ciechowski: eleire: Książki im czytamy do snu, a przed komputerem oczywiście przesiadują
> webmaster: Moje też, mogę ci pomóc mam tam rodzinę !!!!!
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Może być tez górny Sopot, masz tam rodzinę?
> webmaster: Czy talenty muzyczne po dziadku Omerniku mają Twoje dzieci ?
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Bruno chyba ma , Wera świetnie śpiewa
> monika: Jak Twoja żona znosi to że jesteś adorowany przez kobiety
> Grzegorz_Ciechowski: monika: Przecież nie jestem
> pawel: Czy jesteś zadowolony z pozycji jaką zajmujesz na polskim rynku muzycznym?
> Grzegorz_Ciechowski: pawel: Sam się na niej posadziłem
> dziadek: Czy nadal mieszkasz sobie spokojnie w Kazimierzu? Z kim?
> Grzegorz_Ciechowski: dziadek: Już dawno nie, mieszkam z rodziną w Warszawie
> webmaster: Jednym słowem – Grzegorz Ciechowski to …
> Grzegorz_Ciechowski: webmaster: Niezły cwaniak 🙂
> Moderator: Dziękujemy Wam bardzo za spotkanie – było świetnie!
> Grzegorz_Ciechowski: Jak na pierwszy raz mam nadzieję że jakoś mi poszło, dzięki i pozdrawiam!
Monika Król, ahoj.pl, 23 września 2000
– Koncert Republiki w Jarocinie w 1985 roku? Do dzisiaj włosy mi się jeżą, kiedy sobie pomyślę, co się mogło wtedy stać. Z dzisiejszej perspektywy trochę rozumiem ten gniew. Bycie fanem Republiki w roku 1984 czy 1985 nie było proste – to był stan nieustannej walki z innymi formacjami. Kiedy ówcześnie zapuszczałem grzywkę, nie przypuszczałem nawet, ze naśladujący mnie fani kojarzeni będą z tzw. popersami. Na nasz zapowiadany w 1984 r. koncert do Jarocina przyjechało mnóstwo fanów Republiki z grzywkami. Mieli z ich powody mnóstwo przykrości, a w dodatku – koncert nie z naszej winy został odwołany. Rok później, gdy w końcu weszliśmy na estradę, byli więc wyjątkowo wściekli. Nienawidzili nas tez reszta rockowej publiczności, bo radio prezentowało upupiony obraz Republiki, nadając tylko nasze najgrzeczniejsze piosenki. O tym, co naprawdę graliśmy, mogli zaś wiedzieć tylko ci, którzy chodzili na nasze koncerty. Pierwsza rzecz, jaka usłyszeliśmy wtedy po wyjściu na scenę, to gigantyczny gwizd. I potem poleciał na nas deszcz maślanek i pomidorów. Kiedy się trochę uspokoiło, zapytałem przez mikrofon: “Czy znajdzie się wśród was jakaś szmata do wytarcia instrumentów?” i po chwili rzeczywiście ktoś we mnie rzucił szmata. Zagraliśmy koncert z wściekłości za te niezasłużoną krzywdę. Chcieliśmy pokazać, ze nie jesteśmy chłopaczkami, których można przepłoszyć jednym tupnięciem. I wygraliśmy. Pamiętam, ze koncert zakończyliśmy “Moja krwią”, której wysłuchano w absolutnej ciszy. Potem były oklaski, śpiewy “Sto lat” i prośby o bis, ale ja uznałem, że ta publiczność nie zasługuje na bis.
EWA PIASECKA ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
Grzegorz Ciechowski przyznaje, że był inny w każdym ze swoich trzech ważnych związków z kobietami. Dziwi się tym,którzy sprzedają intymne przeżycia. I mężczyznom, którzy nie chcą uczestniczyć przy porodach własnych dzieci.
PANI: Jest Pan ojcem trojga dzieci: 13-letniej Weroniki, 6-letniej Helenki i czteroipółletniego Bruna. Zacznijmy więc od nich. Co Pan myśli o bezstresowym wychowywaniu dzieci?
Grzegorz Clechowsk: Nastąpiła pokoleniowa zmiana. Dzieci nie są traktowane jak meble, które można przestawiać i robić z nimi, co się chce. To pełnoprawni członkowie rodziny, którzy mają prawo do decydowania o wielu sprawach. Oczywiście w miarę możliwości, na miarę swojego wieku. Czują to, wiedzą i dzięki temu nie są tak zahukane, jak my kiedyś, odważniejsze, pewniejsze siebie. Myślę, że na mój stosunek do Helenki i Bruna wpłynął fakt uczestniczenia przy ich porodach. Bruno urodził się w domu, czego proszę nie traktować jako braku odpowiedzialności. Oczywiście był lekarz, siedział sobie na dole, czytał gazetę i czekał. Byłem pierwszą osobą, która widziała główkę mojego syna pojawiającą się na świecie i muszę przyznać, że to największe przeżycie w moim życiu. Dziwię się facetom, którzy rezygnują z czegoś tak niezwykłego. Może boją się brać udział w tak intymnym misterium? Nie rozumiem tego.
Jakie było Pana dzieciństwo?
– Idylla. Tak to przynajmniej wspominam. Pewno dlatego Tczew, gdzie się urodziłem w 1957 roku, widzę zalany majowym słońcem. Spokój, wszyscy się znają… To były lata 60., kiedy jeszcze dzieci mogły chodzić bezpiecznie do przedszkola, nawet jeśli nie było ono tak blisko. Mój ojciec był prezesem mleczarni. Dzięki temu ja i moja siostra mogliśmy zapraszać dzieciaki na podwórko wewnątrz zakładu mleczarskiego – na podwórko niezwykłe. Wystarczy powiedzieć – doceniają to zwłaszcza chłopcy – że w chowanego można się było bawić w cysternach służących do przewozu mleka. A od maja do początku października wynosiłem dzieciakom lody, olbrzymie ilości lodów na wielkich płachtach z papierowych worków. Myślę, że dzięki takiemu “argumentowi” udawało mi się być centrum towarzystwa.
Czyli od dziecka chciat Pan być w centrum uwagi?
– To prawda. W wieku 16, 17 lat zacząłem dawać krótkie, ekstrawaganckie recitale. Rozkładałem niemal całkowicie pianino, żeby dźwięk był głośniejszy, i grałem improwizacje na temat rockowych angielskich przebojów. Moje nie poparte żadnymi szkołami popisy przyjmowane były bardzo życzliwie.
O Ile wiem, długo jednak opierał się Pan muzyce. Z przekory?
– Nie chciałem chodzić do szkoły muzycznej, bo miałem to swoje podwórko. Faktem jest, że cała rodzina ze strony mamy zajmowała się muzykowaniem, niektórzy nawet zawodowo, a rodzinne uroczystości nie mogły się obyć bez koncertowania. Prawie dorównywaliśmy Pospieszalskim. W takiej sytuacji wydawałoby się naturalne, że powinienem chodzić do szkoły muzycznej. Życie przyprawia nam kolejne twarze i teraz znowu wydawałoby się dziwne, gdybym zerwał z muzyką i zajął się np. wyłącznie pisaniem scenariuszy (nawiasem mówiąc, ciągnie mnie do tego). Powiedziano by: “Niech już lepiej Ciechowski zajmie się znowu pisaniem muzyki, to nie było takie złe”. A kiedy zająłem się właśnie muzyką, a skończyłem polonistykę, słyszałem: “Przecież nie będziesz muzykiem, wylądujesz w szkole i będziesz belfrem. Jak już piszesz te wiersze, to może spróbuj je opublikować…”. Coś przychodzi w pewnym momencie, udaje mu się zawładnąć mną silnie, pozwala osiągnąć sukces. Komponuję, gram, śpiewam, piszę teksty, jestem producentem, ale postrzegany jestem przede wszystkim jako muzyk. Tak czy owak, nie jestem jednak łatwy do sportretowania jedną kreską.
Co wynika z Pana słonecznego dzieciństwa? Co ono Panu dało?
– Wewnętrzną równowagę. Wiedziałem, że jest tata i mama, że w domu zawsze kogoś zastanę, że wszystko jest stabilne… Dzieciństwo obdarzyło mnie na całe życie pewnością. Dzięki niemu jestem może nie optymistą, bo to kojarzy mi się za bardzo z wesołkowatością, ale na pewno jestem facetem, który nie poddaje się, nie załamuje, kiedy nic nie wychodzi. Mam też przeświadczenie, że teraz istnieje połączenie między moim domem z dzieciństwa a moim własnym domem.
To symptomatyczne, że spotykamy się drugi raz i drugi raz nie na mieście, a u Pana. Na moment pojawił się Bruno przebrany za pirata, zajrzała żona, kilka innych sygnałów zaświadczyło o tym, że wszystko tu działa normalnie, a mężczyzna po przejściach ma wymarzony dom. Udało się po trzech małżeństwach?
– Formalnie rzecz biorąc, to moje drugie małżeństwo, bo z Małgosią Potocką nie byliśmy związani małżeństwem. Ale oczywiście był to jeden z trzech moich ważnych związków. I prawda, że wreszcie jestem zadowolony.
Bliżej Panu do Don Giovanniego czy do moralisty szukającego udanego związku na lata?
– Żadna z odpowiedzi nie zostałaby odebrana jako wiarygodna. Na początku uczyłem się bycia w związku z kobietą. Pierwsze małżeństwo zawarłem w czasie studiów, w wieku zaledwie 21 lat. Przetrwało do moich 31 lat, czyli jak na całe życie, nie trwało długo, ale jeśli brać pod uwagę jego nadwątlenie dokonane przez te 10 lat, wystarczająco długo. W każdym razie kasacja związku przyniosła mi wielką ulgę. Podobnie było w drugim związku, z którego z ulgą wyszedłem, jak to mówią – “goły, ale wesoły”, co nie znaczy, że nie przeżyłem wielu trudnych chwil przed i po. Oczywiście w określonym czasie i na określonym etapie każdy ze związków był dla mnie związkiem najważniejszym i miałem przeświadczenie, że nie będzie nic dalej, nic ponadto. Z tym że teraz mam nareszcie to, o co mi chodziło: spokój, jak w domu rodzinnym, i – przede wszystkim – pewność, że moje dzieciaki będą podobnie postrzegać dzieciństwo, jak ja swoje. Weronika, moja starsza córka z poprzedniego związku, też bardzo dobrze się w tym domu czuje, spędza tu dużo czasu. To bardzo ważne dla mnie, bądź co bądź walczyłem o prawo do córki. Trzeba jeszcze powiedzieć, że w każdym z tych związków byłem w stosunku do swojej partnerki innym człowiekiem. Każdy z nich różnił się od następnego i tego, w którym jestem teraz. Nic dziwnego, codziennie czerpiemy przecież jakieś nauki i oczywiście dotyczy to także naszych związków, zwłaszcza tych trwających dłużej. Dużo się nauczyłem. Być może moje obecne małżeństwo ma się tek dobrze i dlatego.
Czy w Pana tekstach można znaleźć bezpośrednie odniesienia do Pana, Pana przeżyć?
– Są w nich zaszyfrowane pewne emocje, które jestem w stanie odtworzyć i odnieść do pewnych osób. Im bardziej mi się to udaje, tym bardziej te teksty lubię. Zdarza się też czasem, że to, co piszę, niejako zapowiada stan, którego potem doświadczam. Gdy powołano mnie do wojska i przez walkmana słuchałem swoich “Psów Pawiowa”, czułem się dokładnie tak, jak to opisałem wcześniej.
W jednej z piosenek śpiewał Pan o tym, jak trudno doczekać się, kiedy dziewczyna wyjdzie spod prysznica. To zdaje się Pana metoda: zamiast opisywać skomplikowany stan uczuć i wchodzić w abstrakcję, opisuje Pan sytuację?
– Opisywanie samych stanów wydaje mi się takim procederem, który zakłada, że czytelnik musi uwierzyć w nasze intencje. Ja wolę pisać, co dzieje się np. w momencie próby opuszczenia mnie, niż wyznawać, że moja miłość jest wielka, nieskończona itp. Poprzez opisanie jakiejś konkretnej sytuacji, wydarzenia, można, moim zdaniem, więcej powiedzieć o zakochaniu, niż opisując ten stan w sposób abstrakcyjny. Ważny jest pomysł, potem wysiaduję tekst. To niełatwe, nie tylko z powodu ograniczenia, jakim jest muzyka.
Łatwiej napisać tekst piosenki niż muzykę do niej?
– Wydobycie dźwięku z fletu wymaga nauki, słowo jest do wzięcia od razu, dlatego napisanie tekstu wydaje się czymś prostszym. Warsztat tekstowy wymaga takich samych ćwiczeń, jak gra na instrumencie muzycznym. Mam świadomość, że i ja, niestety, systematycznie popełniam w tym zakresie grzech zaniedbania – odciąga mnie muzyka. Poza tym tekst musi być czytelny na wielu poziomach, zarówno na tym pierwszym, kiedy ktoś prawie nie słucha, ale czytelna jest intencja – jak i na tym ostatnim, gdy ktoś dokładnie obraca każde słowo dookoła. Moja “Mamona” w pierwszym zetknięciu informowała w sposób jasny i prosty, że ten tekst napisany został dla pieniędzy.
A propos pieniędzy. Dużo Pan wydaje?
– Dużo. Przede wszystkim na sprzęt do roboty – to studnia bez dna. Poza tym lubię kupować drogie, markowe rzeczy. Jestem specyficznym snobem, bo nie cierpię chwalenia się firmami i nie o to mi chodzi, ale po prostu łatwiej mnie nakłonić do kupna rzeczy drogiej niż taniej. Nie wiem, czy wypada tak mówić, ale ja w ogóle nie umiem “przyoszczędzić”. Nie mam oporów przed wydawaniem pieniędzy, jako że nie mam katastroficznego podejścia do rzeczywistości, sprowadzającego się do konieczności posiadania forsy na koncie, bo coś może się stać.
Docenia Pan swoją wysoką pozycję, osiągnięcia, popularność?
– Zajmuję się fascynującą robotą, łączącą się w moim przypadku z pasją, tak więc oczywiście mogę powiedzieć, że znajduję się w bardzo dobrej dla siebie sytuacji. Z drugiej jednak strony taka praca, pozycja lidera zespołu, sukcesy, popularność skazują nas na demoralizujący tryb życia, zwłaszcza jeśli kolejnymi sukcesami potwierdzamy naszą pozycję. Myślę przede wszystkim o tym, że wokół nas, liderów, nawet jeśli wulkan akurat nie wybucha, nawet nie bulgocze, tworzy się mniejszy lub większy dwór złożony z osób, które nas adorują. Dopóki odnosimy sukcesy, nie ma mowy, by przeniósł się on gdzie indziej, a o zlikwidowaniu go nie ma co mówić, bo przecież to my sami niejako go napędzamy – czym większa nasza aktywność i lepsze efekty, tym dwór większy. Pozostaje więc balansowanie na linie tak, by nie być posądzonym o kabotyństwo.
l co z tym balansowaniem?
– Mam wrażenie, że z czasem wyrobiłem w sobie pewien rodzaj odporności na pochlebstwa, stać też mnie na coraz większy dystans, nie przyczyniam się do rozbudowywania dworu. W ogóle robota, którą wykonuję, wymaga nieustającej uwagi – zdawania sobie sprawy z tego, co się z nami dzieje, na jakim jesteśmy etapie. Zaglądania w głąb siebie. Także i z tego powodu, że nie można nigdy być pewnym, czy nie wymagamy zbyt dużo od ludzi, a dla siebie nie jesteśmy zbyt tolerancyjni. Może zresztą to, że lubię kontrolować swoje stany, wynika z egocentryzmu? Narzuca go rola, jaką przyjmujemy. Moja pycha żywi się przecież i tym, że mnie, a nie Kowalskiego, wypytuje pani o różne sprawy. W sposób demaskacyjny pycha pojawia się, gdy znani ludzie z pełną świadomością otwierają swoje szafy przed pismami brukowymi i wystawiają w nich na pokaz własne dzieci itp. Przekonani o swojej, absolutnie nieuzasadnionej, wyjątkowości, o tym, że ich fizjologiczne stany są stanami fenomenalnymi. To mnie śmieszy. Patrzę na to jak na komedie, którą ktoś serwuje mi za darmo, odkrywając nieopatrznie swoje słabe strony, narażając podbrzusze na ciosy.
W czasach swojego związku z Małgorzatą Potocką Pan także sprzedawał w ten sposób prywatność.
– To była totalna głupota. Może mnie tylko tłumaczyć to, że nie było jeszcze wtedy pism brukowych, one się dopiero wykluwały. Teraz pewne zabiegi, stosowane przez niektóre pisma, są już dla nas bardziej czytelne. Zresztą zapłaciłem – zostałem srodze ukarany za wspólnie wygłaszane wtedy różne deklaracje. Tego typu materiały są bardzo mściwe i do tej pory wycieka z nich jad.
Republika. Obywatel GC, Grzegorz z Ciechowa. Te kreacje to po części zasłanianie twarzy?
– Czy można sądzić, że Republika, która od 20 lat wydaje średnio co dwa lata płytę, może liczyć na dobre przyjęcie z tej racji, że tak długo występuje i musi z czegoś żyć? Żeby nas chcieli, musimy się zmieniać. Żeby na nowo stawać na nogi, potrzebujemy narzędzia, sposobu. “Kreacje” to sposób na przetrwanie. Mój wizerunek sceniczny był zawsze konsekwentny i wyraźny, nigdy jednak nie był czymś odległym ode mnie, nienaturalnym. Jeśli nie noszę krawata na co dzień, nie noszę go na scenie. Nawet sobie ostatnio dwa krawaty kupiłem, ale nie umiem ich wiązać, więc leżą. Myślałem, żeby znaleźć w Internecie, jak sobie poradzić z tym wiązaniem.
Jaki rodzaj męskiej elegancji Panu odpowiada? Były rankingi, więc może jakieś nazwisko?
– Doceniam wagę ubioru, ale rozmowa na ten temat fetyszyzuje sprawę, co już jest niemęskie.
O siłowni mężczyźni rozmawiają chętniej. Pan też? Wiem, że dba pan o ciało.
– I raz na rok, w marcu, dość solidnie poszczę 3, 4 tygodnie. W ten sposób też dbam o niezmienność podstawowych parametrów, które pozwalają zachować taki mój wizerunek, do jakiego wszyscy się przyzwyczaili. Koledzy, a zwłaszcza koleżanki, którym się to nie udało, narażeni byli na okropne komentarze.
Szczęście w życiu prywatnym, sukcesy w zawodowym. Jak z biegiem lat postrzega Pan sukces?
– Na początku im większy był sukces, tym więcej się nim karmiłem. Potem coraz wyraźniej dostrzegałem, jak szybko i bezkarnie znika, gimnastykowałem się, by znów przyszedł, i z pewnym żalem zauważyłem, że jak wielkiej roboty bym nie wykonywał, by wprowadzić się w słodki stan sukcesu, to jednak nie oszołomi mnie on już nigdy tak, jak w latach 80., w początkach Republiki. To coś takiego, jak z niestałą miłością, która odchodzi, potem znów wraca, a my – wiedząc, że ona lubi chodzić na boki – przyjmujemy ją z dystansem. Uczą też tego porażki i gorycz, która im towarzyszy. Z czasem łapie się równowagę pomiędzy tym, co w sukcesie zewnętrzne, czym jedynie się karmimy, a tym, co w środku. Oczywiście, jeśli dysponujemy jakimś dorobkiem, łatwiej nasze pomysły realizować i wszyscy chętniej się nimi interesują.
Na koniec pytanie: o czym Pan myśli inaczej niż kiedyś?
– Kiedyś deklarowałem, że gdybym mógł tak zagrać “Love for Sale” jak Charlie Parker, oddałbym 15 lat życia. Teraz, gdyby jakiś bies zaglądał mi przez ramię i usiłowałby wyrwać duszę, nie miałby szans, bo wiem, że ten świat jest piękny, ale inny, trudny. Praca – fascynująca, ale jednak praca. Patrzę na muzykę jak warsztatowiec, analitycznie, chociaż staram się czasem, słuchając starych nagrań, spojrzeć na nią jak dawniej.
Jeszcze jedno: o czym Pan przestał myśleć?
– O zdobywaniu kobiet. Nie wysyłam w ogóle takich sygnałów i to chyba jest tak czytelne, że nie widzę tabunów, które musiałbym odganiać. Nie ma więc w ogóle problemu.
RZEGORZ CIECHOWSKI BYŁ GOŚCIEM CZATU “30 TON” 18 PAŹDZIERNIKA 2000 ROKU:
sc: | Czy 1984 wyjdzie kiedyś na kompakcie? |
Grzegorz Ciechowski: | Będzie z tym troche problemów: właścicielem praw do 1984 jest ni e ik |
Cichy: | Jak praca nad muzyką do “Wiedźmina”, Grzesiek? |
Grzegorz Ciechowski: | Cichy – postepuje. Jutro na planie Jaskier bedzie spiewal moja piosenke. Jaskier to Zbyszek Zamachowski |
Cichy: | Zbyszek spiewa na rockowo? |
Grzegorz Ciechowski: | Cichy – nie, on spiewa na Jaskrowo – to bard fantastyczny |
sc: | czy teledyski Republiki wyjdą na kasecie video? |
Grzegorz Ciechowski: | sc- Moze na DVD- tak bym wolal |
Maciek_K: | Co sadzisz o mp3? |
Grzegorz Ciechowski: | Maciek K – MP3 to przydatny format – wysylam nim materialy do kolegow, a n stronie Republiki jest tego sporo |
Cichy: | A republika teraz leniuchuje? |
Grzegorz Ciechowski: | Cichy – Republika nie leniuchuje – zajrzyj na strone republika.art.pl – sporo sie dowiesz |
piotrek: | a co sadzisz w takim razie o napsterze |
Grzegorz Ciechowski: | Piotrek- Napster to nieuregulowana forma potrzebnego bytu |
Grzegorz Ciechowski: | MP3 naprawde daje sie sluchac, nie mam nic przeciwko formatowi – ale wole normalny zapis |
Cichy: | Czy Grzegorz Z Ciechowa to juz przeszlosc? |
Grzegorz Ciechowski: | Cichy – z Ciechowa sie wyprowadzilem na stałe |
Henio: | Grzesiek a może bys coś na winylu wydał… to zawsze ładnie brzmiało :-)) |
Grzegorz Ciechowski: | Winyl tak, tylko kto ma jeszcze adapter? Ja nie mam! |
Obywatel__PM: | Ja też mam winyl i słucham na nim “1984”!!! |
Grzegorz Ciechowski: | OK pomysle o winylu i sam tez bym chcial miec znowu gramofon! |
Obywatel__PM: | Grzegorz, jak oceniasz obecną scenę rockową w Polsce. Czy w ogóle istnieje coś takiego? |
Grzegorz Ciechowski: | Obywatel_PM – scena rockowa tworzy sie na nowo caly czas. Musimy sie przyzwyczaic, ze rocka nie trzeba grac wylacznie na gitarach |
Cichy: | Dlaczego na plycie Kasi Groniec nie jestes juz Ewą Omernik? |
Grzegorz Ciechowski: | Cichy – bo i tak bys sie domyslil, ze to ja! |
Cichy: | Czy zaiksy za Ewe Omernik dostaje Twoja mama? |
Grzegorz Ciechowski: | Moja mama i tak ma wszystko to co mam ja |
Cichy: | Na jakim koncercie (nie swoim) byles ostatnio? |
Grzegorz Ciechowski: | Nie pamietam, nie chodze ostatnio na koncerty |
sc: | czy Republika mogłaby grać troche więcej koncertów? |
Grzegorz Ciechowski: | zagramy wszedzie gdzie nas zaprosisz! |
KOLEGA: | jak dzis patrzysz na slynny koncert z ekscesami z Jarocina? |
Grzegorz Ciechowski: | Jarocin to przeszlosc i lubie wspominac ten nasz koncert, ale nie wybieram sie… |
Wojteck: | Czy gdybys mogl jeszcze raz wybierac to tez zostalbys muzykiem? |
pb: | jak prace nad nowa plyta Republiki ? |
sc: | jaka będzie nowa płyta, czy kontynuacją Masakry? |
Grzegorz Ciechowski: | Idziemy dalej droga MASAKRY, czyli twardo i republikansko. A gdybym mial wybierac tzw zawod – wybralbym ten sam |
KOLEGA: | Czyja plyte ostatnio kupiles? |
Grzegorz Ciechowski: | Mirwais – producent ostetniej Madonny |
Obywatel__PM: | Grzegorz, lubisz komiksy, np. “Kaiko i Kokosz”? |
Grzegorz Ciechowski: | Na Kaiko i Kokosza jestem z lekka za stary, ale znam i lubie to |
WG: | pozdrowienia z Gdanska – i pytanie co z rocznicowym koncertem, czy moze uda sie zaprosic chociaz czesc muzykow, ktorzy z Toba pracowali w ciagu 20 lat? |
Grzegorz Ciechowski: | Gdansku – moja milosci badz pozdrowiona! |
KOLEGA: | Co myslisz o Mobym? Sory ze o niego pytam, ale chyba Cie pociaga taka elektronika, co? |
Grzegorz Ciechowski: | Lubie Moby’ego, a rocznice narazie chcemy sobie darowac! |
Marcin: | Kiedy “Poranna wiadomość” i “Uśpić psa” na koncercie?? |
Grzegorz Ciechowski: | Poranna wiadomosc ma spore szanse na koncert |
Wojteck: | O ile dobrze pamietam, to kiedys lubiles Yello. Czy pamietasz ich jeszcze? |
Grzegorz Ciechowski: | Yello pamietam i mysle, ze przezywaja teraz swoj renesans |
sc: | czy wybierasz się do kina na Stop Making Sense Talking Heads? |
Grzegorz Ciechowski: | Znam to na pamiec |
SGT_KAZIK: | CO SĄDZISZ O KAZIKU STASZEWSKIM I JEGO TEXTACH? |
Grzegorz Ciechowski: | Lubie teksty Kazika |
pb: | czytasz Tylko rock i Machine? |
Grzegorz Ciechowski: | Machine odpuszczam sobie, Tylko rock – czytam |
Marcin: | No to jeszcze raz – dawno nie słyszałem “Mojej krwi” (live oczywiście) |
gbh: | jeszcze raz czy 1984 wyjdzie na CD |
sc: | może by tak wydać jakiś koncert OB. GC na płycie? |
Grzegorz Ciechowski: | Planujemy dolaczenie plyty koncertowej do nowej |
Grzegorz Ciechowski: | Koncert Obywatela? Teraz jest Republika – Obywatel wisi w szafie z naftalina |
Marcin: | A kiedy płyta (tylko tak na 99%) |
Grzegorz Ciechowski: | Pierwszy single na wiosne! Plyta najpozniej latem |
Obywatel_PM: | Jaka będzie ta NOWA płyta? |
Grzegorz Ciechowski: | Nowa Republika ma byc jeszcze ostrzejsza. Niczego sie juz nie boimy |
sc: | czy dalej Republika ma kontrakt z Pomatonem? |
Grzegorz Ciechowski: | Z POMATONEM nie rozstalismy sie |
WG: | Co do kwestii OB a REPUBLIKA – mysle, ze niektore pomysly muzyczne bylyby dobre i dzisiaj: Paryz-Moskwa, Oto on, Piosenka kata. Co Ty na to |
Grzegorz Ciechowski: | Zgadzam sie, czemu nie? |
sc: | czy Pomaton dobrze promuje REPUBLIKĘ??? |
Grzegorz Ciechowski: | Republika jest juz dawno wypromowana i wyzej tego nie podskoczy |
Obywatel_PM: | Grzegorz, jak tam wrażenia po wyborach prezydenckich? |
Grzegorz Ciechowski: | Mieszane |
MCButelka: | podobno plyty coraz gorzej sie sprzedaja – jak nagracie czad to moze byc slabo… |
Grzegorz Ciechowski: | A co mamy nagrac – piosenki taneczne? |
WG: | Wybory!?!?!?! – Przeciez dawno wiadomo, ze nie ma wyboru – swiat jest BIALO-CZARNY |
Tomek: | wygral inny kolor |
Grzegorz Ciechowski: | Wbrew pozorom, nie glosowalem na Lecha, mimo ze zakosil nam haslo |
Obywatel_PM: | Grzegorz, czy Bruno już gra i śpiewa jak jego tatuś? |
Grzegorz Ciechowski: | Bruno to moj klon |
Grzegorz Ciechowski: | Dzieki wszystki! Do nastepnego razu!PA!!! |