“Najwybitniejszy poeta polskiego rocka”
JAN PIASECKI ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
Wszystko albo nic
W krótkim czasie popularność zespołową (“Republika”) zdołał pan zamienić na karierę solową. To wspaniale, ale słuchacze twierdza, ze najpierw zdradził pan “Republikę”, a potem całego rocka. Nie wiadomo dokładnie, z kim. Jedni sądzą, że z teatrem, inni, że z jazzem.
To naturalne, że im większy jest krąg odbiorców tego, co robię, tym łatwiej mi narażać się na wyrok: ON ZDRADZIŁ. Oto krótka historia moich zdrad; w pierwszej fazie istnienia “Republika” odczytana została przez publiczność punk-rockową jako zespół działający w tym nurcie. Kiedy okazało się, że jest inaczej, punkowcy okrzyknęli nas ,,zdrajcami”. Natychmiast podpisali się pod tym, co robiliśmy, bliżej nie określeni “popersi”. Dochodziło nawet do ulicznych bójek między tymi grupami. Potem ,,Republika” “zdradziła” publiczność rockową, bo nie pokazała się na jarocińskim koncercie. Więc na pohybel ,,Republice”! Dalejże palić plakaty, łamać płyty. Później zespół ośmielił się ewoluować w swojej muzyce. W repertuarze pojawiły się utwory wyposażone w jakąś podejrzaną refleksyjność, pojawiły się nowe brzmienia. Zdrada! Dziennikarze syczą: komercja! Później nastąpiło rozwiązanie zespołu: Ciechowski zdradził! Ukradł własne kompozycje, teksty i nagrał płytę z jakimiś jazzmanami. Oj, nieładnie, nieładnie, nieautentycznie poczyna sobie G.C. Potem kolejna płyta. Znowu nagrana nie wiadomo z kim. Stańko? Kto to jest Stańko? Karolak? A w jakim zespole on gra?
To tyle o moich zdradach w skrócie. Słowo to pojawiało się zawsze wtedy, kiedy mnie wydawało się. że stawiam kolejny krok, że podejmuję jakieś artystyczne ryzyko. Kiedy chce się iść swoją drogą, a nie wydeptaną ścieżką, zawsze można usłyszeć zarzuty.
Starsi mówią, że Ciechowski jest teraz skonformizowany i osobiście odpowiedzialny za fakt, że na okładce ostatniej swojej płyty “Tak, tak” wygląda na urzędnika z teczka. Czy sadzi pan, że można pana zaliczyć do nurtu muzyki alternatywnej?
Rzeczywiście, jestem sprzedawczykiem. Pod lewą pachą mam tatuaż ,,Program I”, pod prawą “Program II”, a w miejscu bardziej intymnej części ciała wytatuowano mi wielkimi kulfonami “Lista Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia”. Dałem się przekupić za honoraria, które pobieram za wywiady w TV. Listonosz jest świadkiem mojego upadku moralnego, a nawet mógłbym go nazwać swoim wspólnikiem: kiedy przynosi mi sumę 2 tysiące 500 zł – dostaje końcówkę (to jego dola za milczenie). To prawda, że wyglądam na okładce swojej płyty jak urzędnik z teczką. W spisie płyty podano, że na pomysł swojego nowego wizerunku wpadłem wraz z Małgorzatą Potocką, ale widzę, że trudno pana przechytrzyć! To, że tak wyglądam jest wynikiem odgórnego nakazu. który otrzymałem od bossów wielkiej machiny polskiego showbusinessu. Chciałbym jeszcze spytać, czy tak wyobraża sobie pan zagrożenia czyhające na niezależnego artystę? Tłum krwiożerczych redaktorów, którzy najpierw zapraszają mnie do swoich rezydencji, upijają, bawią się mną. a potem podsuwają do podpisania jakieś cyrografy? Budzę się następnego dnia i jestem zgubiony?! Czy o budowanie takich mitów chodzi? Jestem niezależny. Sam komponuję, piszę teksty, sam również wykonuję swoje piosenki. Nie robię nic na zamówienie (pomijając muzykę filmową, ale i tu godzę się na współpracę tylko przy ciekawych scenariuszach i z reżyserami, których cenię jako twórców). Nie zaliczam tego, co robię, do żadnego nurtu, również do nurtu muzyki alternatywnej. Mam tylko nadzieję, że moje płyty i koncerty to odrębna propozycja.
Niedawno stwierdził pan publicznie, że nie jest przywiązany do zawodu muzyka. Czy nie jest niemoralne wyrzucanie na śmietnik korzeni dzisiejszej popularności? A może po prostu jest pan jednym z wielu wykonujących nie swoją pracę…?
Gdy wypełniam formularze w jakimś urzędzie i dochodzę do rubryki ,,zawód”, zawsze czuję się zakłopotany. Bo niby, co mam tam napisać? Kompozytor? Owszem. to brzmi dumnie, ale kompozytor to przecież wyfraczony facet z wielką partyturą pod pachą, poważny twórca, nie, to do mnie nie pasuje. Autor, literat? Też nie, musiałbym mieć jakiś dom w leśnym zaciszu, uprawiać długie spacery z psem i pisać, pisać. To nie ja. Piosenkarz? Nie jestem piosenkarzem. Muzyk rockowy? Dobrze, załóżmy, że wpisuję w rubrykę ,,Muzyk rockowy”. Od razu słyszę pytanie: ,,A więc jest pan muzykiem rockowym?”. Odpowiadam: “Tak!” Następne pytanie: “Dobrze, teraz jest pan muzykiem rockowym, ale w końcu chyba weźmie się pan za jakąś porządną robotę?” Odpowiadam: “Nie, będę do końca życia szarpidrutem”. Nikt mi w to nie uwierzy! Jak to? 50-letni rockman? 60-letni? Fe! To już jakaś perwersja. Na rynkach zachodnich takie pytania jak: “Co pan będzie robił później, kiedy się już pan wyprztyka z estradowych sztuczek?”, padają o wiele rzadziej. Sukces ma tam formę bardzo wymierną, sprawdzalną w banku. W Polsce, kiedy muzyk rockowy przekracza trzydziestkę wszystkich ogarnia jakiś niepokój. Patrzcie go! Taki stary, a jeszcze podskakuje z tą gitarą! Hej, uważaj, bo się przedźwigniesz! Młodych można jeszcze zrozumieć, wiadomo, muszą się wyszumieć. Ale ten stary koń? Chodźcie, zapytajmy go, co też ma zamiar robić za kilka lat? Zobaczymy, jaką będzie miał minę!
Starość to rzeczywiście przykra sprawa. Wróćmy do pana wizerunku scenicznego. Można otóż odnieść wrażenie, ze na scenie jest pan zupełnym egoistą. Młodzież krzyczy, “Grzesiu, Grzesiu” i po pewnym czasie staje się śmieszna, bo z pana strony nie ma reakcji…
Przecież koncert to nie spotkanie autorskie. Czy uważa pan, że powinienem w takich momentach przerywać grany właśnie utwór i odpowiadać uprzejmie: Słucham? O co chodzi? Proszę o pytania. Starałem się zawsze, aby moimi koncertami rządziła konwencja teatralna i o takie środki chciałem je wzbogacać. Nie chcę i nie potrafię kokietować publiczności. Fakt, że nie reaguję na takie zawołania nie może świadczyć o tym, że lekceważę swoich fanów. Kiedy słyszę, jak tłum skanduje moje imię, nie wypełnia mnie uczucie samouwielbienia. Wiem, że jest to tylko hasło skandowane przez ludzi, którzy w ten sposób nawiązują ze sobą kontakt, nawołują się nawzajem i przy okazji informują mnie, że to, co robię, jest przez nich akceptowane.
Wróćmy do pana scenicznego emploi. Interesuje pana wyłącznie status pomnikowy. Pozycja analogiczna do Ewy Demarczyk. Słucha pan wyłącznie opinii salonów na temat swojej sztuki?
Bardzo trudno jest nakłonić salony do wyrażenia szczerej opinii. Muszę przyznać, że jestem w bardzo wygodnej sytuacji, bo właściwie mogę śledzić na bieżąco to, w jaki sposób publiczność odbiera moje propozycje. Odbyłem tournee po największych halach widowiskowych w kraju. Wielotysięczna publiczność nigdy nie kłamie, nie idzie na kompromisy. Jeżeli odrzuca wykonawcę, robi to z siłą kolosa i po takim ciosie trudno się podnieść. Myślę, że jeszcze bardziej nieobliczalna w skutkach mogła być moja decyzja dotycząca występu w Sopocie. Podejmuję takie ryzyka. Wszystko albo nic. Ale niebezpieczeństwo nie zostało zażegnane. Mam wiele doświadczeń jeszcze z okresu szalonej popularności ,,Republiki”. Wtedy było podobnie. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli coś się udaje, i to udaje na wielką skalę – już po chwili taki sukces jest wystawiony na szybką erozję.
Jeszcze teraz czuję smak zajadłych ataków na “Republikę”, a już zaczynam słyszeć, jak w wielu gardłach dojrzewa wściekły bulgot. Obecnie jestem w o tyle lepszej sytuacji, że tamte ataki były dla mnie jak szczepionka przeciwko wściekliźnie. Czuję się więc o wiele bezpieczniej.
Znakomita jest wizualna strona pana koncertów, interesujące aranżacje, ciekawy gitarzysta, ciekawe nastrojowe chórki Małgorzaty Potockiej. Najmniej oryginalna wydaje się linia melodyczna utworów. Słusznie wrócił pan do śpiewania udanej piosenki “Telefony”…
Ja również bardzo lubię “Telefony”. To tak prosta piosenka, że trafia nawet do tych słuchaczy, którzy są nieco mniej wyrobieni w swoich gustach…
Mówił pan wcześniej o jazzmanach towarzyszących panu na ostatniej płycie. Przy pomocy doborowej orkiestry zabrał pan scyzoryki wszystkim krytykom. To sukces taktyczny i organizatorski. Czy nie zagraża panu w przyszłości posada dyrektora w zupełnie innej branży, a może nawet w zupełnie innym świecie?
Gdybym został dyrektorem jakiejkolwiek firmy, musiałaby ulec likwidacji już po kilku tygodniach. Jeżeli czasami zdarza mi się być dobrym taktykiem, to na pewno nie mam umiejętności organizatorskich. Inna branża? Nie, to nie dla mnie. Natychmiast zostałbym wykiwany. Wydaje mi się. że pyta pan też o to, czy zamierzam wyjechać? Nie zamierzam wyjechać. Zamierzam wyjeżdżać. To normalna kolej rzeczy. Mam przed sobą mnóstwo roboty, lata zdobywania kolejnych doświadczeń. Być może wiele rzeczy będę musiał zacząć od początku. Być może, teraz dopiero będę się musiał mierzyć z prawdziwymi pokusami i zacząć walkę o zachowanie swojej niezależności. Mam nadzieje, że to wszystko zacznie się dziać. To loteria, w której chcę wziąć udział i właśnie wypełniam wszystkie potrzebne kupony.
Szczerze życzę szczęścia w losowaniu.
KRZYSZTOF MASŁOŃ ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(“Razem”)
Spore zmiany zaszły w twoim tyciu w ciągu minionego roku. REPUBLIKA nie istnieje, ty zamieszkałeś w Warszawie…
Rzeczywiście, zdarzyło się wiele rzeczy, które spowodowały taki, a nie inny obrót spraw. Moje przenosiny do Warszawy uważam za krok, który musiał nastąpić. Jeśli nie jest się np. pisarzem-samotnikiem, który chce ukryć się przed wszystkimi i w spokoju pisać powieści, a muzykiem potrzebującym kontaktu z innymi muzykami, z całą branżą, to trzeba być w centrum, bo inaczej wszystko oparte będzie na przypadku. Dlatego mieszkam obecnie w Warszawie, co nie znaczy jednak, że za pół roku nie będę w Londynie, a za rok w Nowym Jorku. Cały czas szuka się bowiem takich bodźców, które stymulują nas do nowych działań. Cały czas trzeba być w przodzie, nie można czekać na to, co nastąpi, ani być pewnym, że to, co się urodzi, będzie wartością samą w sobie. Trzeba przewidywać pewne ruchy, które mogą nastąpić. Tak jak w szachach.
Nie przewidywałeś chyba jednak, że zamiast trzeciego longplaya REPUBLIKI nagrasz pierwszą samodzielną płytę?
Zespół rozszedł się ze sobą, a ja z towarzyszeniem innych muzyków nagrałem ten sam materiał, ubrany w nową i – mam nadzieję – o wiele bardziej nowoczesną szatę, zarówno jeśli idzie o myślenie muzyczne, jak ekspresję i wiele innych spraw.
Najpierw jednak było rozstanie, nie pozbawione – sadzać po tym, co “mówiło się na mieście” – akcentów dramatycznych. Czy mógłbyś je skomentować?
Ten zespół istniał 5-lat – oficjalnie, a naprawdę nawet nieco dłużej. Powiedziałem już to gdzie indziej: dochodzi się po pewnym czasie do takiego punktu, w którym wzajemne relacje ludzi ze sobą pracujących nie są takie, jakie być powinny, nie powodują tego rodzaju napięć, o jakie by chodziło. Nie wywołują tego jedynego, niepowtarzalnego parcia do przodu; nowe rozwiązania wymagają jakby dłuższego ślęczenia nad nimi i w efekcie trzeba rezygnować z wielu wspaniałych spraw na rzecz wspólnego grania, zrezygnować z pewnych wartości tylko po to; żeby utrzymać skład personalny. Okazuje się, ze kiedy dochodzi do takiego rozstania, to obie strony, bo mam nadzieję, że i zespół też. znajdują odbicie od tej sytuacji i ma miejsce postęp. Postęp, który w tamtej konfiguracji osób dokonałby się powoli i żmudnie, a tu zdarzył się podczas jednej sesji. A co do dramatycznych okoliczności rozejścia się zespołu, nie chcę zasiewać żadnych intryg, bo jest ich już i tak wystarczająco dużo.
Co sądzisz o nowych poczynaniach twoich kolegów z REPUBLIKI?
Na razie, prawdę mówiąc, nic nie sądzę. Nie wiem nawet, czy formacja OUT OF CONTROL z udziałem Burnella jest przedsięwzięciem przewidzianym na dłuższą metę, czy tylko jednorazowym wydarzeniem towarzyskim.
A jak zapatrujesz na poczynania KOBRANOCKI?
A skąd się w ogóle bierze to pytanie?
Po pierwsze: na perkusji w tym zespole gra Sławek Ciesielski, a po drugie: słyszy się zdanie, że KOBRANOCKA jest w jakiejś mierze kontynuacją REPUBLIKI.
Jedynym przejawem kontynuacji REPUBLIKI jest to, że część naszych byłych fanów podpisała deklarację lojalności wobec tego zespołu. Ja nie mam nic przeciwko temu, bo KOBRANOCKA to naprawdę sympatyczna grupa… ale może nie przesadzajmy, dobrze?
O.K. Na twojej płycie znalazły się jednak utwory, które wcześniej grałeś już, nie za często wprawdzie, z Republiką. Np. “Paryż-Moskwa 17.15” i “Spoza linii świata” słyszałem jeszcze na ubiegłorocznym Rockowisku.
Tak, ale jeśli chodzi o sprawy aranżacyjne, to zmieniło się prawie wszystko. Jedynie perkusja została zaprogramowana na podstawie tego, co na koncertach grał Sławek. A sam robiłem wszystko, by muzycy biorący udział w nagraniu nie sugerowali się wykonaniami koncertowymi.
Płytę firmuje już nie Grzegorz Ciechowski, ale Obywatel G.C. Dlaczego?
Kiedy parę lat temu pytano mnie o sens nazwy zespołu – REPUBLIKA, próbowałem kwestię wyjaśnić w sposób bardzo literacki. Teraz chciałbym tego uniknąć, bo jak powiem o swojej motywacji tej nazwy, zostanie ona przyjęta i traktowana jako kanon, który będzie powtarzał się wszędzie. Obywatel G.C. to jestem ja, po prostu.
Tego to się akurat domyślałem…
To dodam jeszcze, że miałem już serdecznie dość, gdy mówiono o mnie “Grzesiek z Republiki”…
Albo “Grzesiu”…
Tak, i dlatego wolę już, żeby mówiono do mnie per “obywatelu”, A mówiąc bardziej serio – chciałem zachować w swoim pseudonimie coś ze stylistyki dawnej nazwy mojego zespołu. Resztę skojarzeń pozostawiam odbiorcom.
Nagrany przez ciebie dla Tonpressu materiał muzyczny zawiera 7 utworów, które znajda ale na dużej płycie i 2, dla których znajdzie się miejsce na singlach. Opowiedz ó tym, jak doszło do ich nagrania, zapoczątkowanego tak dramatycznie, bo przecież rozejście się zespołu nastąpiło już…
Drugiego dnia sesji.
l zostałeś w studiu sam.
Nie na długo. Już trzeciego dnia, kiedy było jasne, że “REPUBLIKA is over” i nic jej nie przywróci do życia, pojawił się w studiu Krzysztof Ścierański, który nagrał ścieżkę basu, a następnie zjawiali się kolejni muzycy. Nastąpił niesamowity ciąg przypadków, który złożył się w całość nadspodziewanie jakby przewidzianą. Przypadki zrządziły tę sytuację, bo przecież i ja też nie spodziewałem się, że pracować będę musiał z innymi muzykami, oni z kolei po raz pierwszy zetknęli się z tym materiałem. Na to konto ukuliśmy nawet hasło, które z emfazą powtarzaliśmy każdego dnia sesji: “Powodowanie przypadków i selekcja wyników podstawą produkcji nagrań muzycznych”.
No, od razu wiadomo, za pracy w studiu towarzyszyła atmosfera powagi i wzajemnego zrozumienia, ale wyjaśnij może, na czym polegał twój udział w pracy poszczególnych muzyków.
Nie było to, wbrew pozorom, takie proste. Wszyscy zaproszeni muzycy są tak uniwersalni, że mogą brać udział w każdej sesji: od wyrafinowanego jazzu po produkcję komercyjną. Do mnie należało, przede wszystkim, pilnowanie czystości stylistycznej tej płyty. Wiedziałem, jakiego rodzaju dźwięki nie mogą się na niej pojawić. Największą moją radością było to, że w momencie, kiedy przekaz płyty stawał się dla muzyków jasny, wszyscy oni potrafili przekroczyć moje oczekiwania. Tak było np. z Krzysztofom Ścierańskim. Kiedy wychodziłem ze studia na kilkanaście minut, to za każdym razem po powrocie, słuchając tego, co w tym czasie zrobił, miałem ochotę go uściskać. I tak zdarzało się właściwie z każdym muzykiem, który przychodził do studia. Tak samo było z Jose Torresem i Krzysiem Zawadzkim, którzy nagrali instrumenty perkusyjne, tak samo z Jankiem Borysewiczem, który zafunkcjonował na tej płycie jako zupełnie nowy gitarzysta o zupełnie innym brzmieniu, tak samo z Januszem Skowronem…
Skoro już zacząłeś, to wymień wszystkie osoby, które wzięły udział w tym muzycznym przedsięwzięciu.
Krzysztof Ścierański – bas, Paweł Ścierański – git. rytm., Jan Borysewicz – gitary, Jose Torres – conga, instr. perk,, Krzysztof Zawadzki – instr. perk., Janusz Skowron -dodatkowe instrumenty klawiszowe, Agnieszka Kossakowska – sopran, Małgorzata Potocka – vocal i różne głosy, Janusz Tytman -mandolina, Rafał Paczkowski – reżyser dźwięku, który poza tym miksował jeszcze nagrania i grał na klawiszach, Jacek Sylwin, który podpowiadał, ja – instrumenty klawiszowe, śpiew oraz Michał Urbaniak – saksofony.
Jesteś zarówno kompozytorem, jak i autorem tekstów wszystkich utworów?
Z wyjątkiem “Mówcy”, utworu z tekstem spikera mówiącego jakby w żadnym, nie istniejącym języku. Jest to dokonanie zbiorowe REPUBLIKI. Płyta jest o miłości, a nie, jak sądzą niektórzy, o polityce, natomiast język, którego użyłem w niektórych tekstach mógłbym porównać do balansowania linoskoczka nad przepaścią. Musiałem tylko udowodnić, że w tę przepaść nie spadłem.
Przy okazji wytłumacz może, dlaczego spiker z “Mówcy” mówi w tym dziwnym, rzeczywiście – jakby żadnym języku?
Jeszcze w okresie, gdy robiliśmy spektakl w Teatrze Wielkim w Łodzi, chcieliśmy sprokurować utwór, który byłby nie tyle muzyką, ile nastrojem oczekiwania i paniki. Chodziło mi o wytworzenie informacji, która byłaby komunikatywna, ale nie wypowiedziana w żadnym języku, czyli nie zawierająca konkretnych deklaracji politycznych ani jakichkolwiek innych.
Kilka nazwisk osób biorących udział w nagraniu twojej płyty brzmi zgoła sensacyjnie. Zacznijmy od Urbaniaka.
Ten pomysł powstał z dnia na dzień. Pojechaliśmy z Małgosią Potocką do niego, do hotelu, proponując, żeby przybył do studia i posłuchał nagranego materiału. Było to w dzień po jego przyjeździe do Polski… W studiu powstało spore napięcie, bo cały czas rozdzwaniały się telefony, różni ludzie przekazywali kolejne wiadomości z Nowego Jorku, z “Pagartu”, że natychmiast ma wracać do hotelu, jechać gdzieś tam itd. Michał jednak wysłuchał naszych nagrań i stwierdził, że właściwie to marzył o takiej sytuacji, by przyjeżdżając do Polski po tak długiej nieobecności, znaleźć się w studiu i nagrywać. Wydaje mi się, że był zadowolony, iż bierze udział właśnie w tej sesji. Płytę uznał za bardzo nowoczesną i oczywiście zgodził się na niej zagrać. Na początku była mowa ó jego udziale w jednym utworze, w końcu jednak zaorał na pięciu śladach, z których zdecydowaliśmy się wykorzystać dwa.
Jakich metod użyłeś, by przekonać go o celowości pojechania do studia na Wawrzyszewie?
Małgosia przyjaźni się z Michałem od lat i to dawało mu wstępne gwarancje, że propozycja jest poważna.
Pamiętam, że gdy rozmawialiśmy przed rokiem o planowanej nowej płycie REPUBLIKI, mówiłeś o ewentualnym wykorzystaniu w niej sekcji Instrumentów dętych. Nie spodziewałeś się, że w efekcie zagra na saksofonach nasz najsłynniejszy muzyk jazzowy.
Oczywiście, że nie spodziewałem się, ale z drugiej strony mogę powiedzieć, że ani jednej z obecnych w studiu osób przyjazd Urbaniaka nie zdziwił. Wszyscy grający na tej płycie muzycy dali z siebie tak wiele, że udział Michała jest tylko potwierdzeniem ich klasy i akcentem wskazującym na to, że każdy dobry muzyk mógł w tym przedsięwzięciu uczestniczyć.
Wiadomo mi skądinąd, ze przebieg tej sesji nie był usłany różami. Okazało ale jednak, ze kłopoty związane z realizacją płyty wynagrodził udział w niej Urbaniaka, który prawdopodobnie w innym terminie by nie nastąpił.
Tak, nagrania trwały od czerwca, przeplatane długimi przerwami. Tygodniami np. ciągnęła się konserwacja studia, a kiedy we wrześniu przystąpiliśmy znów do nagrań, przerwała je awaria magnetofonu, i tak dalej. Do szczęśliwego finału.
Wróćmy do muzyki. Innym nazwiskiem budzącym duże zainteresowanie i przeróżne skojarzenia jest Borysewicz. Liderzy REPUBLIKI i LADY PANK wspólnie nagrywają płytę… Jeszcze niedawno było to nie do pomyślenia.
Znam Janka od wielu lat, przyjaźnimy się, wiem doskonale, co on może zagrać, a czego nie grał na swoich dotychczasowych płytach. Wiedziałem, jak świetny jest to gitarzysta i to szczególnie jako muzyk ostry, z “pazurem”. Dlatego nie miałem najmniejszych wątpliwości, że z muzyków obecnych w kraju Janek zagra najlepiej, i rzeczywiście, zagrał – według mnie – rewelacyjnie, z impetem i siłą. Janek, tak jak i ja, bardzo przeżył tę płytę, jest z nią emocjonalnie związany.
A co do LADY PANK i REPUBLIKI to wydaje mi się, że ta płyta zamyka pewien okres w polskim rocku, otwierając zarazem nowy. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy skończyła się REPUBLIKA, w jakimś sensie zakończył się pewien okres działalności LADY PANK, (mimo że ona może grać dalej, REPUBLIKA na pewno nie). Inne znane grupy również nie działają tak aktywnie jak niegdyś. Mówiąc, że kończy się pewna epoka w polskim rocku, mam na myśli wyłącznie zmierzch społecznego fenomenu polegającego na przychodzeniu tysięcy fanów na występ jednego zespołu itd. To się skończyło. Nie działają już same hasła nazw grup, a jeżeli działają, to w znacznie mniejszym zakresie.
Mam nadzieję, że w tej epoce, która nastąpi, mniej będzie hasłowości i owczego pędu dyktowanego nazwą zespołu, a władzę w naszym rocku obejmie muzyka. Cóż można powiedzieć o zawartości mojej płyty na podstawie samych nazwisk wykonawców: Borysewicz, Kossakowska, Urbaniak, Potocką, Scierański, Ciechowski. Mimo to płyta jest monolitem stylistycznym, czyli nie tylko wysiłek muzyków tu się liczy, ich umiejętności, ale przede wszystkim zamysł autorski i produkcyjny. Tak powstają dziś wszystkie znaczące płyty na świecie.
Ale, w gruncie rzeczy, podobną płytę nagrałbyś z REPUBLIKĄ. Jest na niej obecny ten sam duch, co na poprzednich płytach zespołu. A może to nie duch REPUBLIKI. a twój?
Chyba sam sobie odpowiadasz na to pytanie. Ale o tym, na ile wspomniany “duch” jest czyj, zawyrokować może każdy po wysłuchaniu płyty. Ja powtarzam raz jeszcze: REPUBLIKA to już inna epoka. Inne reguły rządziły życiem tej grupy. Jej wiarygodność w pewnym sensie zasadzała się również na nie zmienianym składzie zespołu. Nie wyobrażam sobie kontynuacji REPUBLIKI bez któregokolwiek z czterech muzyków ją tworzących. Moją wiarygodność wobec samego siebie buduję już na zupełnie innych zasadach. Są to jednak zasady, które ustaliły się po wielu potrzebnych doświadczeniach, wynikających z mojej działalności w zespole. Dopiero teraz mogę je przyjąć, bo dopiero teraz poczułem się wystarczająco silny.
Zejdźmy do parteru. Nasi muzycy znaczne większe pieniądze robią na koncertach niż na płytach. Po rozstaniu się z REPUBLIKĄ niełatwo będzie o granie tras.
Na pewno nie zrezygnuję z koncertów, i to nie z przyczyn finansowych, a dlatego, że kontakt z żywym odbiorcą jest każdemu wykonawcy potrzebny. Jeśli tylko będzie to możliwe, jeśli znajdzie się ktoś, kto zagwarantuje mi godziwe warunki koncertów, to bardzo chętnie wezmę w nich udział i z całą pieczołowitością przystąpię do tego przedsięwzięcia.
Wątpia jednak, czy uda ci się zachować płytowy skład muzyków.
Muszę więc znaleźć ludzi, którzy zagwarantują swoimi umiejętnościami oddanie na żywo obrazu zbliżonego do nagrania z płyty, a jednocześnie będą potrafili doprowadzać do sytuacji, w których ten materiał muzyczny będzie się podczas koncertów zmieniał, rozwijał, żył.
Niektóre piosenki z twojej płyty są wprost wymarzone na video. Pewnie zamierzasz je, wzorem “Ciała”, zrealizować?
Rzeczywiście, i tak, jak przy realizacji “Ciała” będzie mi w tym przedsięwzięciu pomagała Małgorzata. Jednego jestem pewien, że ten przekaz, o który mi chodzi musi być wypowiedziany w różnych językach artystycznych: samo nagranie czy koncert to za mało. Teledyski są w tej chwili formą, która wprowadza muzykę w medium działające szerzej i pełniej. Chociaż muzyka pozostaje impulsem pierwszym i najważniejszym, ale obecnie nie wystarcza mi i dlatego szukam innych środków. Myślę, że koncerty nie mogą już być tylko koncertami, a powinny być akcją, w czasie której korzystać można z różnych tworzyw, i filmowych, i teatralnych, i plastycznych. Już sama chęć zrobienia tego powoduje we mnie wręcz głód artystyczny. Chcę realizować się w zupełnie nowych rejonach niż te, które sobie do tej pory wyznaczałem.
Podobno zająłeś się muzyką teatralną.
Zrobiłem muzykę do spektaklu “Syreny z Tytana” według Vonneguta, który niebawem wystawić ma w Teatrze Studyjnym 83 w lodzi Jarosław Dunaj.
W swoim czasie zapowiadałeś również film, dziejący się w kręgu muzyków rockowych, w którym miałaś grać także jako aktor.
No cóż, życie zaczęło pisać trochę inny scenariusz niż ten, który wyszedł spod pióra Małgorzaty Potockiej. Przede wszystkim przestała istnieć REPUBLIKA, a także zaszło wiele innych faktów. Ale wkrótce zredagujemy ten scenariusz na nowo, tym razem wspólnie z Małgosią, jednak więcej o tym ani słowa, bo pewnie znów zapeszę.
Nie zapeszajmy więc.
JAN SKARDZIŃSKI ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
Mam ważenie, iż jest pan tak silną osobowością artystyczną, że na dłuższą metę nie byłoby możliwe muzyczne działanie Grzegorza Ciechowskiego pod jakimkolwiek kierownictwem …
Faktycznie, wszystko co robię jest autorskie i nawet jeśli padają propozycje, by wziąć udział w przedsięwzięciu jakiegoś innego muzyka, to zazwyczaj odmawiam. Zawsze w tym, co robiłem, musiałem sam wyznaczać pola swojej kompetencji i mając świadomość tych pól – mogłem się w nich poruszać w miarę swobodnie. Jeśli spotykam się z kimś, kto operuje na zupełnie innych obszarach, to może się okazać, że ja tego nie potrafię. Tak naprawdę mogę się realizować tylko w tym, co sam wymyślę od początku do końca.
Czy jest to kwestia warsztatu, techniki, czy tez są inne przyczyny takiego artystycznego stanowiska ?
To kwestia ambicji. Przyzwyczaiłem się, że najwięcej satysfakcji dają mi rzeczy, które robię sam.
Z tego miejsca tylko krok do tematu o nazwie Republika… Czy opuszczenie tego zespołu było spowodowane tym, o czym przed chwilą mówiliśmy ? Czy fakt, iż był zespól, a nie pan sam, skłonił pana do opuszczenia tej orkiestry ?
Nie, w Republice nie czułam zagrożenia. Graliśmy ze sobą sześć lat, a to długi czas. Teraz bardzo trudno utrzymać zespół ze względów ekonomicznych. Poza tym zespół jest tworem trochę bezwładnym, bo odpowiedzialność za szybkość powstawania materiału i jego realizację rozkłada się na kilka osób. Często powoduje to jakiś bezruch, czekanie na lepsze czasy. Właściwie nie ma decyzji błyskawicznych, wyzwalanych np. wtedy, kiedy pracuje się w samotności.
Odniosłem wrażenie, że powszechnie odbierano Republikę bardzo powierzchownie, tzn. na zasadzie ładnych melodii i niecodziennego image’u, a nie pewnego ładunku intelektualnego, który zawarł pan w tekstach.
Dla wielu młodych dziewczyn i chłopaków właściwie był to pierwszy kontakt z wyżej zorganizowanym tekstem i mimo że ten odbiór mógł być początkowo powierzchowny, oparty na takim hasłowym podejściu do tekstu, to na pewno potem odbierano to wszystko głębiej.
Czyli nie zgadza się pan z postawioną przed chwilą tezą?
Odpowiem inaczej. To normalne, że jeśli się rzuca pewną informację w tak masowym kanale, jakim jest muzyka rockowa, to informacja ta spada w tłum. Jednak znajduje się w nim kilka osób, które odbierają to tak, jak ja sobie wyobrażam. Zakładając zespół myślałem, że będzie on funkcjonował tylko w sieci klubowej. Stało się inaczej, z czego oczywiście jestem zadowolony, tym bardziej że swoich komunikatów nie dostosowywałem do tych, którzy ich nie rozumieli.
Czy uważa się pan za rockowego intelektualistę?
Jeżeli ktoś siebie nazywa intelektualistą rockowym, to zazwyczaj jest kretynem. Każdy z nas piszący (pan jako dziennikarz, ja jako artysta) uważa się za człowieka inteligentnego, mało tego – inteligentniejszego od innych. Dziennikarze widząc człowieka inteligentnego wśród rockowców nazywają go intelektualistą. Wynika to z tła, a nie z tego, jakim się jest. Nie, absolutnie nie – nie jestem rockowym intelektualistą.
Skąd wziął się – moim zdaniem niezbyt piękny – pseudonim Obywatel G.C.?
Po pierwsze jest to pewna kontynuacja nazwy Republika. Po drugie wydaje mi się, że ludziom o wiele prościej jest zapamiętać taki skrót. Po trzecie jest on ustawiony w tej samej kolebce, w której ustawione są moje wcześniejsze działania literackie.
No, ale słowo obywatel kojarzy się np. z piramidalnymi kłopotami urzędniczo-administracyjnymi… W tych sieciach poruszamy się cały czas i to jest w moich tekstach, choć oczywiście w owym pseudonimie tkwi jakaś przekora…
Jak odczuł pan spadek swojej popularności trwający od końca Republiki do momentu “porządnego” zafunkcjonowania Obywatela G.C. ?
Było to związane z zaprzestaniem koncertowania, bo funkcjonowanie na rynku tylko dzięki nagrywaniu płyt powoduje, ze kontakt z artystą ochładza się. Weźmy Czesława Niemena, który praktycznie od lat nie koncertuje. Oczywiście jest on nadal bardzo popularny, ale nie w takim gorącym sensie, jak choćby…
…Dżem
Właśnie. Jak się gra koncerty, to wyzwalają się emocje, co ja już odczuwam np. po Sopocie. Koncerty nakręcają koniunkturę popularności – to jest naturalne.
Pomówmy wobec tego o Sopocie. Jak pan ocenia tę imprezę i swój w niej udział ?
Wiedziałem, że z tego miejsca można dotrzeć wszędzie i dlatego zdecydowałem się przyjąć propozycję występu tam, pod warunkiem, iż uda się wytworzyć autorską atmosferę koncertową. To się udało i chyba osiągnąłem swój cel. Natomiast festiwal jako taki nie wywołuje we mnie emocji. Powiem tylko, że większość wykonawców mi się nie podobała, bowiem nie są to artyści z kręgu moich zainteresowań.
Uważany jest pan za człowieka, który ogromną uwagę przywiązuje do tak zwanej superprodukcji, a więc rzeczy w naszym kraju praktycznie leżącej odłogiem. Pojawiają się nawet zdania – choć akurat jest to trochę sprzeczne z moim widzeniem sztuki rockowej – że owa superprodukcja zabija szczerość, autentyczność, przaśność, czad muzyki, która wtedy z “prawdziwym” rockiem ma mało wspólnego..
Wydaje mi się, że ów czad łatwy jest do zrobienia na koncercie. W Polsce jest tak wiele zespołów, które to robią i na koncertach, i na płytach, że nie wydaje mi się, by akurat on powinien być głównym celem mego działania.
Dwoma, wspaniałymi, frapującymi albumami przeszedł pan do historii naszego rocka. Jak pan widzi “Tak, tak” w kontekście “Obywatela G.C”?
Na “Tak, tak” złożyły się utwory, które nigdy nie miały swojej realizacji koncertowej. Była to czysta, nie zapisana tablica – do końca nie wiedziałem, jak te utwory będą brzmiały, czy się sprawdzą… To największa różnica między tymi płytami, bo utwory z “Obywatela G.C.” pierwotnie byty przygotowane jeszcze z Republiką. Myślę, że obie płyty są równie dobre.
Inspiruje pana literatura, film, plastyka.
W takim natłoku rożnych sygnałów, jakie do nas docierają, każdy artysta musi potrafić korzystać z dzieł innych artystów i znaleźć w tym własny język.
Inspiruje pana także miłość, choć śpiewa pan o niej nie jako o uczuciu pozytywnym, konstruktywnym… Np. w “Przyznaję się do winy” miłość jest przestępstwem, a w “Błagam nie odmawiaj” zaprzągł pan terminy charakterystyczne dla frazeologii nawet politycznej… Są to barwy miłości. Jeśli przeżywa się ją intensywnie, to zawsze pojawiają się elementy i sadyzmu, i masochizmu, i jakiegoś cierpienia.
Miłość ma pełną gamę barw – jeśli przełożymy ją na język poetycki, to nie możemy ograniczać ani frazeologii, ani pewnych rzeczy, które metaforyzują tę sytuację. Piosenek o stereotypowo ujętej miłości słuchaliśmy w Sopocie…
Czy w życiu odbiera pan miłość tak, jak pan o niej pisze, czy też teksty są jakaś kreacją?
To zupełnie inna sprawa. Wszystko co robię musi być jakąś kreacją. Nigdy nie byłem ani oficerem śledczym, ani egzekutorem frazeologii stalinowskiej – jak to jest w wymienionych przez pana utworach. Są to zaszyfrowane komunikaty, z których każdy może wybierać te znaczenia, które chce.
Była już mowa o tym, że jest pan silną osobowością, ale wiadomo też, że wielki wpływ na pana twórczość wywierają kobiety.
Kobiety wywierają na nas wszystkich silny wpływ. Każdemu życzę takich kobiet, jakie wywierają (czy wywierały) wpływ na mnie. Kobieta zawsze była głównym tematem moich zainteresowań.
Małgorzatę Potocką porównywano z Yoko Ono…
To bardzo śmieszne. Ona tylko wspierała mnie w moich decyzjach.
Gdyby na swojej drodze życia nie spotkał pan Potockiej, to czy byłby pan w tej chwili w tym samym miejscu?
Tego nie mogę przewidzieć.
Proszę kilka stów o sobie prywatnie…
Myślę, że artysta w ogóle nie jest interesujący prywatnie.
A ja myślę, że pan doskonale wie, iż jest inaczej.
Nikogo nie interesuje to, w jaki sposób kocham się, czy biję swoje dziecko, co jadam na kolację, albo o której wstaję, bo publiczne podawanie takich akcentów musi być albo atrakcyjne, albo – w najlepszym razie – przynajmniej niebanalne. Ale skoro pan chce, to panu powiem. Mieszkam w wynajętym domu pod Warszawą z Małgosią, jej córką Matyldą i naszą córką Weroniką, która ma dziesięć miesięcy. Powoduje to mnóstwo utrapień, w rozwiązywaniu których pomagają nam przyjaciółki – byłe fanki byłej Republiki. Rozkład dnia jest dyktowany głównie przez dziecko – budzi się ono o ósmej rano. Potem Matylda idzie do szkoły, zaczynają dzwonić telefony, my też zaczynamy wydzwaniać. Potem jedziemy do Warszawy załatwiać różne sprawy. Stałych pór obiadu nie ma, dlatego od czasu do czasu robimy sobie przyjemność i w “Szanghaju” jemy nasze firmowe danie czyli schab rozmaitości w połączeniu z makaronem sojowym rozmaitości w połączeniu z czerwonym winem. Czasem do tego dochodzi kaczka po seczuańsku. Nie mam i nie uznaję kapci jako takich.
Chciałbym zajrzeć do kieszeni muzykowi z najściślejszej czołówki polskiego rocka…
Nic ciekawego w tej kieszeni pan nie zobaczy. Wszystko co zarabiam, daje mi możliwość przeżycia “na styk”. Oczywiście wiadomo, że nie ma co mówić o średniej pensy krajowej, bo w końcu wynajmuję dom w okolicach Warszawy, za telefon (te moje narzędzie pracy) muszę płacić ok. szesnastu tysięcy miesięcznie, a za tankowanie – piętnaście tygodniowo. Jeśli uzmysłowimy sobie, że w związku z inflacją każdy zachodni instrument podrożał o około sto procent, to będzie wiadomo, ile polski artysta może zarabiać.
Ile “skasował” pan za występ w Sopocie?
Za sam koncert ok. dwudziestu siedmiu tysięcy…
Jak pan widzi polski rock i swoje w nim miejsce?
Ciężko mi mówić na ten temat, ciężko mi się uchronić od odpowiedzi, która może sugerować, że jestem bufonem. Jedno, czego mi naprawdę brak, to wyraźnej konkurencji. Nie mówię, że jestem bezkonkurencyjny, tylko chciałbym, żeby konkurencja nie polegała tylko na kilku nazwiskach i kilku nazwach, żeby był to prawdziwy rynek. Wolałbym, by w każdej chwili ktoś mi “nadeptywał na ogon” niż sytuację, kiedy byłbym odprężony, zrelaksowany, pewny swego.
Jeśli na zakończenie wywiadu dziennikarz zadaje artyście pytanie o plany, to indagowany w wyniku banalności pytania ma prawo spojrzeć na pytającego z pobłażaniem. Jednak tym razem dana kwestia wydaje mi się poważna – w końcu ponownie jest pan na naszym rockowym szczycie, a więc pewien etap już wydaje się zamknięty …
Przygotowałem duże koncerty w kraju, które traktuję jako ostatnią część kapitału zgromadzonego przez te dwa lata. Zrobię też wszystko, by rozszerzyć pole swego działania i doprowadzić do rzetelnej produkcji na Zachodzie. By to osiągnąć muszę się tam udać na kilka miesięcy, gdyż kwestii językowych nie da się rozwiązać przy pomocy korepetytorów. Oprócz tego mam pewne, plany dotyczące muzyki filmowej.
Trzymam kciuki.
MARCIN KYDRYŃSKI ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(“Scena”)
Jak określasz w tej chwili swoją pozycję. Gdzie jesteś? Czy czujesz się związany np. z Krajową Sceną Młodzieżową?
Trudno jest mówić o Krajowej Scenie Młodzieżowej. Są zwykle dwa wyjścia. Albo twierdzisz, że to jest ersatz wynikający z faktu, iż na rynku chwilowo nie ma konkurencji, albo to kupujesz, sądząc, że taki jest właśnie stan polskiego rocka i w ogóle nie ma o czym dyskutować. Wolę to drugie wyjście. Nie czuję się uczestnikiem tego nurtu. Nigdy nie odnajdywałem się w żadnej fali. Wciąż jestem związany z boomem początku lat osiemdziesiątych. Ale to już historia. W tej chwili emocje są mniejsze.
Komu, Twoim zdaniem, jesteś teraz potrzebny?
Nigdy nie myślałem, dla kogo piszę i komponuję. Zastanawiałem się tylko, czy spełnia to moje wymagania. Jeżeli spełniało, materiał przechodził przez autocenzurę i prezentowałem go publicznie. Selekcja publiczności dokonywała się naturalnie. Tylko w ten sposób mogłem utrzymać z nią kontakt.
Powiedz coś o swojej publiczności. Jaka ona jest?
Kiedy oglądam na video swoje koncerty – z estrady trudno to ocenić – rozpoznaję nawet niektóre twarze, mimo iż tłum jest wielotysięczny. Jestem pewien, że mnóstwo ludzi, którzy kiedyś słuchali Republiki, obserwuje także teraz to, co robię i do nich łatwiej jest mi dotrzeć niż do tych, którzy w początku lat osiemdziesiątych mieli lat dziesięć i słuchali… czego się wtedy słuchało? Nie pamiętam, ale pewnie odpowiednika dzisiejszej Sabriny czy kogoś podobnego. To, co robiłem z Republiką, mogło być kupowane przez publiczność od 16 do… 30 lat. Teraz, rzecz dziwna, ten przedział się powiększył, mimo iż moje propozycje na pewno nie są prostsze. Może wynika to z tego, że dłużej gram lub sama muzyka dojrzała i łatwiej zaakceptować ją ludziom o bardziej wysublimowanych wymaganiach.
Czy wydaje Ci się, że to, co grasz w tej chwili, jest równie kontrowersyjne, jak muzyka Republiki?
Republika była ściśle określona stylistycznie. Polaryzowała publiczność. Teraz nie ma chyba tak wielkich sporów o to, co robię. Normalne. Po kilku latach przestaje się szukać rozwiązań krańcowych, bulwersujących i każdy artysta stara się spostrzec siebie w głównym nurcie. W nim odnaleźć swoje miejsce.
Co dały Ci dwa lata spędzone poza estradą, przed koncertem w Sopocie, w sierpniu ubiegłego roku?
Pierwsze dwa lata tras z Republiką były znakomite. Potem było już coraz gorzej. Graliśmy niejako z przyzwyczajenia. Nie było żadnych emocji. Dwa lata przerwy były dla mnie czasem na zastanowienie się, jak zmienić formułę, jak wbrew sytuacji na rynku doprowadzić do takiego wrzenia i napięcia podczas koncertów, jakie czułem tylko w początkach pracy z Republiką. Wiedziałem, że nie sposób powtórzyć tamtych metod. Potrzebowałem tej przerwy. Praca muzyka to oczywiście koncert, płyta, ale także działanie związane z video, z filmem, pełna promocja. Jej przygotowanie wymaga czasu. Udało nam się chyba osiągnąć synchronizację.
W tej chwili, kiedy o tym myślę, sytuacja polskiego rynku rockowego przypomina mi prawie zupełnie pustą tubkę pasty. Trzeba ją bardzo długo i pracowicie cisnąć, a i tak wystarczy na jedno umycie zębów. Tylko jedno. Gdybym teraz chciał powtórzyć podobnie wielką serię koncertów, musiałbym zaczynać wszystko od początku. Nie ma czegoś takiego, że Ciechowski wychodzi na estradę i od razu przychodzą tłumy. Nie wierzę w to. Wtedy mieliśmy dobry timing, jak to się określa. Było mnóstwo rozmów w TV i radiu, zdążyliśmy z wydaniem TAK, TAK jednocześnie z rozpoczęciem trasy. Poza tym poszła fama, że przygotowane koncerty będą inne niż wszystko, co oglądaliśmy w Polsce do tej pory. ZPR-y wychodziły ze skóry, by to się udało. To da się powtórzyć, ale ponownie wymaga sprawnej organizacji. Myślę, że uda nam się to zrobić przy okazji wydania nowej płyty, którą mam zamiar nagrać późną jesienią.
Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, wspominałeś już o tym, że (…) wszyscy są w pełnej gotowości, a ty nie napisałeś jeszcze ani jednej nuty i nawet nie masz pomysłu na tę płytę. Jak się mobilizujesz? Czy potrafisz wstawać wcześnie, o ósmej rano siadać za klawiaturą, komponować do obiadu, potem krótka sjesta i między szesnastą a dwudziestą piszesz teksty? Gdzie miejsce na natchnienie?
To wygląda mniej więcej tak, jak mówisz, ale oczywiście nie od ósmej rano. Nie wierzę, że potrzeba mi dwóch lat, by skomponować płytę akurat taką, na wydaniu której mi zależy. Tylko dyscyplina powoduje, że mogę wejść we właściwy rytm pracy. Podobnie było z poprzednimi płytami. W przypadku TAK, TAK wiedziałem, że w grudniu wchodzę do studia. Chociaż ostatecznie nastąpiło to gdzieś około marca, to już od września musiałem naprawdę pracować. Każdego dnia poświęcałem wiele godzin na komponowanie. Tylko z tego mogą się rodzić pomysły. Trzeba zebrać ich garść i powoli wyciosywać kolejne utwory. Nie wierzę w natchnienie. Ono czasem mnie odwiedza, ale po tygodniach pracy. Zawsze najpierw rezerwuję terminy i studia, potem zaczynam grać. To samo jest z tekstami. Zdarza się, że piszę je dosłownie na dzień przed nagraniem.
Przypominasz sobie taką sytuację?
“Śmierć w Bikini” napisałem na dwie godziny przed wejściem do studia. Podobnie “Sam na Linie”. W związku z tym byty kłopoty z cenzurą. Chciano zatrzymać te teksty. Jak się okazało, niepotrzebnie.
W jakim stopniu to, co czytasz, staje się tym, o czym piszesz?
Muszę Ci się przyznać, że kiedyś dużo częściej inspirowała mnie literatura. Ostatnio łatwiej udaje się to krótkim artykułom, notkom w gazetach. Tylko to, co dzieje się wokół mnie lub dzisiaj na świecie, jest w stanie wywołać we mnie zamieszanie wewnętrzne, które czasem owocuje tekstem. Kilka lat temu istotnie czerpałem pomysły z literatury pięknej. Ale bez plagiatów. Chociaż, jak twierdzi Joyce: w XX wieku nie ma pisarzy oryginalnych. Są tylko, jeśli piszą dobrze, genialni plagiatorzy. Sam się do nich zaliczał.
Czy masz metodę pisania tekstów? Zdradź mi swój warsztat.
Ustalam najpierw ogólną strukturę utworu. Myśląc o tekście wiem, mniej więcej, w jakim musi być charakterze, jakie napięcie emocjonalne jest mi w nim potrzebne. Nie wiem jednak dokładnie, o czym ma być. Zwykle doprowadzam utwór do skończonej drobiazgowej aranżacji. Wtedy dużo łatwiej połączyć muzykę i słowo. Nigdy nie naginam tekstu do muzyki. On sam musi się do niej dopasować. Tak było w “Nie Pytaj Mnie O Polskę”. Wiedziałem, że w refrenie ma brzmieć: “Nie pytaj mnie”, ale nie wiedziałem kto, o co i dlaczego właściwie ma mnie nie pytać.
Traktujesz zatem słowo jak rytm, dbasz o jego barwę nieomal jak o samą muzykę.
Tak. Tylko w ten sposób można liczyć na to, że tekst nie będzie jej przeszkadzał. Szczególnie ważne jest to w języku polskim. Potwornie trudna sprawa.
Nie pytam Cię o Polskę, ale oczywiste jest, że miejsce, w którym żyjesz, w pewnym sensie określa Cię zawodowo. Jakie są Twoje szansę na Zachodzie. Wróciłeś ostatnio z sesji koncertów w Paryżu. Co zaobserwowałeś?
Muzyk z Polski, który nie mieszka na stałe w Londynie czy Nowym Jorku nie ma szans, by tam naprawdę zafunkcjonować na rynku, by podpisać dobry kontrakt. Większość wyjazdów polskich artystów, w tym również moje wyjazdy, to przypadki. Na przykład: festiwal gdzieś na świecie ma ambicję, by pokazać przegląd tego, co dzieje się w muzyce rockowej w Europie wschodniej. Organizatorzy zapraszają wtedy wykonawców ich zdaniem – reprezentatywnych. To do niczego nie prowadzi. Natomiast sponsor, który może zainwestować kilkaset tysięcy i pogodzić się z faktem, że pierwszy album sprzeda się w liczbie kilkuset egzemplarzy – jest wymagający. Przede wszystkim chce, by polski artysta został na Zachodzie.
Czy miałeś takie propozycje?
Tak, ale wciąż nie czuję się gotowy. Prawda jest taka, że nikt tam na nas nie czeka. Nie ma na nas mody. Jest teraz zapotrzebowanie na artystów ze Związku Radzieckiego. Moda na Polskę była – ale i tak o wiele mniejsza – na początku lat osiemdziesiątych.
Sporo zależy od koniunktury politycznej.
Właśnie. Zabawna historia zdarzyła mi się w radiu francuskim, gdzie udzielałem niedawno kilku wywiadów. Dziennikarz spytał mnie, czy nie uważam, że nasz przyjazd związany jest modą na wschód. Na pewno tak – odpowiedziałem – ale przede wszystkim związany jest z waszymi decyzjami politycznymi. Wbrew temu, co myślimy o wolności na Zachodzie, bardzo trudno jest tam pracować artyście z kraju, który wydaje się być politycznie niepewny. Zwróciłem mu uwagę, że chociaż radio, w którym pracuje, jest niezależne należy do odważnych w doborze repertuaru, to dopiero teraz, po raz pierwszy zaprosili na wywiad Polaków. Na tym polega, moim zdaniem, różnica mentalności tych ludzi i naszej. Tam, dopóki nie zostanie wydana decyzja odgórna, oni nie będą chcieli mieć nic wspólnego z tym, co się dzieje w naszej kulturze. My, nawet wtedy, kiedy było to zabronione, byliśmy bardziej otwarci na Zachód.
Ale tam też dzieje się o wiele więcej. Porozmawiajmy chwilę o filmie. Rzadko Cię ostatnio widywałem, sąsiedzie. Nieustannie wyjeżdżałeś do Wrocławia na plan filmu Bogusława Lindy “Seszele, Seszele”.
Gratem w nim ponurego egzekutora długów, który ginie haniebnie.
Trafnie dobrana obsada… Ale, przy okazji. Nieomal jednocześnie napisałeś muzykę do filmu Janusza Kijowskiego “Stan strachu”.
Tak. Wszystko wskazuje na to, że będzie ona wydana na płycie. W tej chwili pracuję nad
adaptacją jej fragmentów do rozmiarów albumu. Dopiszę jeszcze dwa nowe utwory.
Jak widzisz rolę muzyki w filmie? Bardziej odpowiada Ci forma ilustracyjna, czy też szukasz po prostu chwytliwego tematu typu love story?
Muzyka powinna przede wszystkim pomagać protagonistom. Nie tylko w akcji, w takich sytuacjach, kiedy musi być synchroniczna, ale tak, jak praca kamery, powinna ułatwiać widzowi czytanie bohatera. Szczególnie, wydaje mi się, w filmie Janusza Kijowskiego było to bardzo istotne. Główny bohater, z pozoru agresywny i szorstki nawet dla najbliższych – niósł w sobie ogromną wrażliwość. W tej sytuacji muzyka powinna pomóc to dostrzec, a nie przeszkadzać, budując się na własnych motywach.
Film Janusza jest próbą spojrzenia na stan wojenny przez pokolenie ludzi, którzy wówczas mieli lat około trzydziestu, swój własny, historyczny moment przeżyli po raz pierwszy w sierpniu, w grudniu po raz drugi. Wydaje mi się, że w filmie nie ma kokieterii. Sam czuję się z nim bardzo związany emocjonalnie. Przewidujemy premierę na 13 grudnia. Wtedy też ma się ukazać płyta. To precedens. Nikt u nas nie myślał, że także muzyka może promować film w momencie jego wejścia na ekrany.
Pracujesz właściwie przez cały czas. Co oprócz pracy zawodowej daje Ci najwięcej radości?
Ludzie. Kontakt z nimi powinien polegać na wymianie pewnych ładunków, których mamy nadmiar. Jeżeli poznaję ludzi naładowanych takimi ładunkami, jakich ja potrzebuję, to dla mnie wielkie szczęście. Małgorzata (Potocka) produkuje teraz film ze szwajcarską grupą Yello. Kontakty z nimi dają nam sporo. Oni są w Polsce po raz pierwszy. Poznają Nowe Sytuacje i ciekawie jest być ich przewodnikiem.
Jesteś zatem typem towarzyskim?
Nie. W potocznym tego słowa znaczeniu: nie. Nie udzielam się co wieczór w nocnych klubach, nie lubię tłumu, nie bawię się bez umiaru. Nienawidzę bezsensownego zjadania czasu. Spotykać ludzi to nieustannie uczyć się. To dla mnie najważniejsze. Poza tym, wiadomo, szczęście dają mi rzeczy najprostsze, takie jak bezpieczny dom, rodzina, to, że obserwuję, jak nasze dziecko uczy się chodzić.
Czy tęsknisz za spokojem?
Tylko wtedy czuję się spokojny, kiedy wiem, że coś skończyłem, że przez najbliższe miesiące mogę trochę zwolnić, że nie muszę być wciąż spięty. To się rzadko zdarza. Jak wiadomo jedna praca zawsze goni drugą. Tak jest w tym roku. Znowu nigdzie nie jedziemy na wakacje.
We wyobrażam sobie Ciebie na wakacjach.
Nie znoszę maniery ludzi, którzy udają bardziej zajętych, niż są w rzeczywistości. Gdybym teraz wyjechał, wyłączył się na dwa tygodnie, świat by się nie zawalił.
A Ty leżałbyś w hamaku robiąc na drutach… Nie. To do Ciebie niepodobne.
Może masz rację. Rzeczywiście już drugiego dnia zwykle wydaje mi się, że moja ostatnia szansa właśnie ucieka, jest już na zakręcie i jeżeli nie wsiądę zaraz do samochodu i nie dogonię jej – to przepadłem raz na zawsze.
Teoretyzując: jeżeli przestałbyś koncertować i wycofałbyś się z estrady, czym byś się zajął?
Starałbym się pisać. Nie wiem, czy byłyby to scenariusze, czy inne formy, ale jestem tego coraz bliższy. Sporo pisuję już w tej chwili. Zawsze pojawia się takie pytanie: “Nie będziesz przecież ciągle na scenie…” Na pewno nie będę i być może nawet nie będę chciał. Z tego się chyba wyrasta. Czuję, że taki rytm roku, kiedy nagrywam płytę, gram koncerty, znów nagrywam – staje się dla mnie monotonny. Mam sporo propozycji. Właśnie, by współpracować przy pisaniu scenariuszy, by wrócić do filmu. Jest sporo możliwości. Nie chcę się ograniczać. To brzmi trochę jak odgrażanie się, ale myślę, że takie jest jedyne wyjście.
Na tym skończmy. Ogromnie Ci dziękuję za tę rozmowę.
MARIUSZ SZCZYGIEŁ ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(“Na przełaj”)
Grzegorz Ciechowski vel Obywatel G.C. -autor tekstów, kompozytor, wokalista rockowy, lider byłej grupy “Republika”, twórca muzyki do spektakli teatralnych i baletowych.
Czy idol młodzieży ma więcej wrogów czy przyjaciół?
Idol powinien być uwielbiany, traktowany jako ideał, wzór. Dlatego nie czuję się idolem, bo wzbudzam u publiczności oprócz pozytywnego także negatywne uczucia. One wzajemnie się znoszą, więc wychodzę na czysto. Istnieją ludzie, którzy są do mnie wrogo nastawieni. Jednak nie uważam ich za swych wrogów. Z wrogami toczy się walkę. Ja takiej nie rozpoczynam. Nie zauważam ich i na tym wygrywam.
Sądzę, że wygrywasz od urodzenia. Czy byłeś dzieckiem cudownym?
Na pewno nie. Ale nie miałem kłopotów w szkole. Zaczęty się one dopiero na studiach, kiedy postanowiłem iść własną drogą. Zawsze bytem leniwy. Wszyscy uważali, że można ode mnie wymagać o wiele więcej niż daję. Później stawiałem sobie wyżej poprzeczkę, pisząc pierwsze wiersze.
Kiedy napisałeś swój pierwszy wiersz i po co to zrobiłeś?
Miałem szesnaście lat i musiałem wyzwolić emocje, które przez te szesnaście lat się we mnie zebrały. Nie było tu mowy o artystycznym poziomie tego, co pisałem, bo głównie chodziło o wydanie z siebie pierwszego głosu.
Pisanie piosenek jest pójściem na łatwiznę wobec poezji. Nie czujesz się przez to artystą komercyjnym?
Dla mnie nie ma zupełnego znaczenia, czy poezja jest mówiona czy śpiewana., Pisanie piosenek narzuciło mi pewien rygor, technikę, którą muszę opanować i nie może ono świadczyć o komercyjności. Jeżeli chce się uprawiać poezję, to już w tym momencie pojęcie “komercyjna” staje się jakąś paranoją. Można mówić, że komercyjni są pewni poeci amerykańscy, dlatego, że są bardzo komunikatywni. Jeżeli wiersz – komunikat jest zrozumiały, to czy można sądzić, że oni nadają go po to, by go sprzedać jak największej liczbie ludzi? U nas padają takie pytania, gdy mówi się o tekstach piosenek. Ale nikt tych pytań nie zadałby Okudżawie czy Brellowi, którzy napisali wiele rzeczy z myślą, że je zaśpiewają.
Może obawiasz się, ze Twoje teksty są dla nastolatka za trudne, niekomunikatywne?
Oczywiście, że się obawiam…
Czy dlatego próbujesz nieraz tłumaczyć ich treść? Kiedy autor próbuje wyjaśniać sens swoich utworów, uważa się to za akt niegodny twórcy.
Wszystko bierze się stąd, że odbiorcami tego, co ja robię, są ludzie bardzo młodzi. Niekiedy zadają mi pytania świadczące o zupełnym niezrozumieniu tego kodu, którym ja operuję. Raz się dałem namówić na to, że w gazecie opowiedziałem ,,co autor miał na myśli. Dziś nie widzę już w tym sensu. Ludzie, którzy mają do tych piosenek dotrzeć, zrobią to i tak na własną rękę. Przecież każdy mój utwór wprowadzają na i miejsce listy przebojów.
Powiedziałeś wtedy przy okazji, ze swoje utwory przeznaczasz dla ludzi pełnoletnich, powyżej 18 roku życia.
Chodziło o pewną umowność i dojrzałość w przyjmowaniu literatury. Bo można czytać to samo, co czytają dorośli, ale nie zawsze jest się dojrzałym do przyjmowania moich metafor i wizji świata, którą ja akurat mam do przekazania.
Mnie się wydaje, ze ludzie nie mający czasu na czytanie długiej powieści czy tomiku wierszy będą Twoje teksty przyjmować trochę machinalnie.
Takie jest ryzyko wynikające z tego, że tekst istnieje z muzyką. Wiadomo, że dla pewnych ludzi muzyka to taka wata, która jest nadawana w radiu i której słucha się przy goleniu. A jeżeli dla kogoś moja muzyka stanowi coś więcej, działa wówczas tajna broń tych piosenek – sens tekstu. Czyli coś, nad czym długo pracuję. Zawsze staram się, by ta broń działała jak afrykańska trucizna, powoli, ale skutecznie. Kiedy wrażliwy delikwent pada rażony chorobą (zachwytem), ja jestem już daleko i mam niepodważalne alibi…
Śpiewasz o ograniczeniach tego świata. Świata biurek, telefonów, planów, które wyznaczają nawet liczbę pocałunków.
Sposobem na te wszystkie ograniczenia jest miłość. W moich piosenkach ludzie kochają się nawet w czasie bombardowania. Wyrażają tęsknotę za miłością, jako czymś oczyszczającym. Miłość jest jedyną wartością, którą warto w sobie zachować. W miłości szukamy potwierdzenia dla swego życia. Miłość jest święta i perwersyjna zarazem.
Taką miłość opisuję na swojej trzeciej, dopiero przygotowanej płycie. Jeden z tekstów przedstawia uczucia przesłuchującego kobietę oficera śledczego, który zakochuje się w niej. Nie potrafi opanować tego uczucia. Torturuje ją, ale chce jednocześnie, by sprawa zakończyła się inaczej. Wreszcie każe aresztować siebie. Połączyłem tu miłość i świat zewnętrzny, który nastaje na naszą niezależność. Świat nas spycha na boczne tory, a my staramy się odnajdywać siebie w miłości.
“Śmierć w bikini”- to uczucie małego chłopca, który patrzy na kobiecość z podziwem (“umieram prawie rozebrany”), “Mój imperializm”- to erotyk o mężczyźnie tyranie (“skolonizuję twój brzuch…”), “Sexy Doll” zaś opowiada o mężczyźnie przeżywającym swoją samotność (“nieruchoma, naga i plastikowa… nie zamykam na noc twoich oczu…”). Raz jesteś tu tyranem, raz niewinnym chłopcem. Świadczy to o Twojej zmienności wobec kobiet.
W pewnym sensie wszystkie te relacje między kobietą i mężczyzną są dla mnie prawdziwe. Cechuje nas chęć ubezwłasnowolnienia partnera, z drugiej strony chęć bycia ubezwłasnowolnionym. Każdy zapewne chciałby mieć absolutne panowanie nad osobą, którą kocha, bez względu na konsekwencje tego panowania. Życie każe nam zdobywać kochane osoby i nie każe nam się wahać.
Czy marzyłeś o tak aktywnym życiu, jakie prowadzisz?
Napięcie jest warunkiem, na który muszę się godzić. O takich rzeczach się nie marzy, one przychodzą same, dzieją się po prostu. Jednak człowiek, który jest ,,poukładanym”, “porządnym” obywatelem raptem nie stworzy sobie życia napiętego. To mu się nie uda. Do tego trzeba mieć określoną osobowość.
Podejrzewam, że, na przykład, w małych miejscowościach są ludzie niedowartościowani, marzący o aktywnym, nieco szalonym życiu.
Tak, ale naprawdę oni marzą o czymś zupełnie innym. Marzą, żeby mieć z głowy problemy dochodzenia do pewnych celów, żeby mieć mieszkanie i pracować, co jest zresztą stanem pewnej normalności. Młodzi wbrew pozorom nie mają wyrafinowanych pragnień.
Które z Twoich pragnień są najważniejsze?
Na pewno życie rodzinne, ale na nie pozostaje mi bardzo mało czasu. Ważne jest też to, iż żyjąc na zwiększonych obrotach posiadam w sobie pewien rodzaj chronometru, który wskazuje mi, kiedy mam odpocząć. Wtedy muszę wyjechać w góry i nic nie robić. Są to momenty, na które bardzo czekam. Właśnie wróciłem z Tatr. Tam nie myślałem o terminach, dziennikarzach…
Publicznie, dziennikarzom zarzucasz głupotę. Kiedy wyszukiwałem recenzji o Tobie i Twoim zespole, naczytałem się strasznie śmiesznych rzeczy… W “Razem” napisano, że Ciechowski jest liderem mającym doskonalą świadomość problemów artystycznych. Ze “Sztandaru Młodych”, cytuję: “Filozofia Ciechowskiego znacznie wykracza poza programową tematykę i oryginalność języka nowofalowej nowomowy”.
I to jest dziennikarzy nowofatowa nowomowa…
…A z “Gazety Robotniczej” wywnioskowałem, że dziennikarz chyba się w Tobie zakochał: “Zawsze robię się bardzo mały, kiedy podaję rękę Grzegorzowi. Jego potężne łapsko jest tak delikatne, że ten dysonans powoduje dreszcz na plecach”.
Wybrałeś bardzo niewinne fragmenty. Mówiąc o głupocie dziennikarzy miałem na myśli całą grupę ludzi, którym wydaje się, że są dziennikarzami. Wielu z nich myśli, że jeśli przesłuchali kilkaset płyt, to ten fakt predestynuje ich do pisania w czasopismach muzycznych. Niestety, widzę, jak nieadekwatne są recenzje do tego, co się w środowisku muzycznym dzieje.
Ogromną krzywdę robi się niektórym zespołom masowo je chwaląc. Często są to zespoły, które miałyby szansę zaistnieć, gdyby nie to, że dziennikarze za bardzo starają się ich karierę uprzedzić. Młodzi ludzie na początku swej muzycznej drogi, bardzo się mylą wierząc w to, co o nich piszą. To gubi wiele zespołów i ludzi nieodpornych. Dziennikarze pism rockowych cały czas, domagają się nowych ofiar. Zachowują się jak wampiry. Rzucają się na ofiarę i wbijają się w nią zębami na tak długo, aż wszystkie soki zostaną z niej wyssane. A potem odrzucają ją, depczą. Ich nieświadomość, w jaki sposób rozprawiają się z ludźmi młodymi, wrażliwymi, w jaki sposób niektóre wrażliwości przytępiają, jest niewybaczalnym błędem.
“Republikę” także w pewny m momencie zagłaskano?
Ale ja byłem już wtedy dorosły. Miałem 25 lat i wiele przykrych doświadczeń za sobą. Chociaż mimo to, bardzo nieprzyjemnie odbierałem nieprzychylne recenzje. Wyobrażam sobie, co dzieje się w takich przypadkach z ludźmi młodymi, mniej odpornymi. Pozostaje tylko głód bycia artystą, bez możliwości realizacji.
Czy obserwujesz młoda muzykę, nurt alternatywny z “piwnicy”, który nie znalazł jeszcze swego miejsca w środkach masowego przekazu, a tworzony jest przez bardzo młodych ludzi?
Odczuwam tu jedno. Brak mi wśród tej muzyki czegoś o dużym formacie. Nie zaznacza się dotychczas ani jeden zespół na miarę tych, jakie powstały na początku lat osiemdziesiątych. Ta twórczość nieporadna i spontaniczna jest bardzo wartościowa, ale nie ma w niej chyba takich elementów, które obroniłyby się na drugim etapie przed atakiem dziennikarzy.
Ja bym zaatakował poetykę totalnego narzekania i negacji rzeczywistości w stylu: “nie ma przyszłości, nie ma radości”, uprawianą przez te zespoły.
Bez względu na to, co te zespoły grają i w jakich kręgach myślowych próbują się poruszać, nie ma tam czegoś takiego, co z iskry zrobi pożar.
Ty od początku miałeś ustaloną koncepcję swej grupy, nie tylko muzyczną, ale i tę zewnętrzną, związaną z waszym wizerunkiem plastycznym, ze strojem. Zawsze występowaliście w czerni i bieli.
Gdybyśmy się umówili na kolor różowy, pewno nikt by nas o to nie pytał. Myślałem od początku nad tym, aby nie ograniczać się w muzyce, jaką uprawialiśmy. Aby nie zamykała nas ona w określonej uliczce. Jeżeli np. zaczniemy od reggae, to już zawsze z reggae będzie się nas kojarzyło. Dlatego starałem się zacząć od czegoś takiego, co pozwoliłoby nam wyjść po raz pierwszy do publiczności z innej strony. Myślałem o wizerunku, który wyeksploatuje się bardzo szybko, ale “zalegalizuje” nas w ten sposób. Image miał swoje znaczenie w ideologii “Republiki”. Czerń i biel to wdzięczne barwy. Czerń odwdzięczyła się za to, że ją wybrałem.
Czarne są Twoje meble, zasłony, czarne filiżanki, wreszcie czarny strój. Czy lubisz się ubierać?
Myślę, że u nas bardzo rzadko dzieje się tak, aby ktoś dbał o swój wygląd poza sceną. Tylko wtedy można zdobyć zaufanie do swego image’u, kiedy swoją postać buduje się konsekwentnie od początku do końca. Bycie artystą to także ubieranie się, wyglądanie na co dzień w specjalny sposób. To jest coś, co dajemy ludziom spotykając ich na ulicy, w tramwaju, na postoju taksówek. Oni żądają tego, abyśmy byli inni, prawie odświętni. Nie robimy łaski, że tak wyglądamy. Jest to część naszego zawodu.
Strój mówi o tym, że ktoś, kto go nosi, myśli cały czas o ludziach, dla których pracuje. Dziwię się aktorom, którzy chyba oprócz jednego Zbyszka Cybulskiego nie potrafili stworzyć własnego stylu, indywidualności w sposobie bycia, ubierania się. Większość aktorów stara się być szara. Za najlepszą uważają szarą tkaninę, którą można zafarbować na wszystkie kolory. Lepiej chyba być dobieranym do konkretnej roli niż móc zagrać wszystkie role i oczekiwać na takie zafarbowanie. Ja bym nie umiał zagrać wszystkiego. Nie chcę tego.
Dziękuję za rozmowę. Cześć.
WIESŁAW KRÓLIKOWSKI I JERZY RZEWUSKI ROZMAWIAJĄ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(fragmenty wywiadu, maj 1986)
W kwietniu minęło 5 lat od pierwszego koncertu Republiki: zespołu, który powstał w wyniku zmian personalnych w amatorskiej grupie Res Publica. wspominając w jednym z wywiadów początki działalności Republiki powiedziałeś, że tworząc pierwszy program nie mieliście żadnej koncepcji…
Inaczej bym to określił. Ten pierwszy, pamiętny kwietniowy koncert uświadomił nam tylko, że nasze oczekiwania przekraczały w znacznym stopniu to, co wtedy graliśmy, że znowu wszystko trzeba zaczynać od początku. No, niezupełnie od początku. Z tego okresu została nam “Biała flaga”. Co do tego utworu już wtedy nie mieliśmy żadnych wątpliwości. “Idziemy dalej w tą stronę” – powiedzieliśmy sobie. I poszliśmy bardzo szybko, bo w ciągu 2-3 miesięcy powstał nowy repertuar. W tym czasie też odszedł od nas piąty Republikanin – Adam Szałach. “Wybieram konewkę” – powiedział i wyjechał do Bydgoszczy studiować tajemnice waltorni.
Mówiłeś też kiedyś o inspirującej roli klubu “Od Nowa”. Z czego ona wynikała?
Było tam około ośmiu zespołów, z których każdy raz w miesiącu musiał dać koncert. I to mobilizuje do pracy. Próby odbywały się codziennie lub co drugi dzień. Wtedy to był w ogóle dziwny klub… Mieścił się w piwnicach Dworu Artusa. Grube mury. Pomalowane na czarno pomieszczenia. Pięciominutowe wędrówki w ciemnościach w poszukiwaniu kontaktu. Dziś “Od Nowa kontynuuje swoją działalność w innym lokalu, ale brak tamtej atmosfery.
Republika okazała się jedyną grupą z tego klubu, której udało się zrobić ogólnokrajową karierę.
To mnie nie dziwi. Dziwi natomiast, że jakoś nikt nie zauważa innych w kolejce, choćby Rejestracji czy Nowo-Mowy. Ci pierwsi startowali niemal równocześnie z nami. Wracając do Republiki: zrobienie tzw. kariery było dla nas tylko skutkiem ubocznym tego co zamierzaliśmy.
Powodzenie, popularność a wraz z nimi obelgi, załamania koniunktury – to wszystko zdobywa się mimochodem, lecz tylko wtedy, gdy nosi się w sobie poczucie wartości tego, co się robi. Można wyjść bez szwanku z takiej sytuacji.
Podobno długo nie byłeś przekonany, że możesz śpiewać na profesjonalnej estradzie, a pianistą w zespole zostałeś z konieczności.
Rzeczywiście, początkowo przyprowadzaliśmy na próby różnych wokalistów. było sporo śmiechu i jeszcze więcej rozczarowań. Śpiewałem wtedy na próbach, bo wszyscy chcieliśmy, żeby powstał nowy repertuar. Wkrótce okazało się, że nie ma takiego wokalisty, który potrafiłby podążać moim śladem i przełamać te bariery, które ja już miałem za sobą. Jednocześnie musiałem dużo pracować nad fortepianem. Co było robić? Adam odszedł, a wszyscy wiedzieliśmy, że im więcej “obcych będziemy dopuszczać do współpracy, tym bardziej rozpraszać się będzie nasza uwaga.
Jak to się stało, że jednak zespół przetrwał?
Po prostu cały czas przekonywałem: słuchajcie, ta grupa zaistnieje, wiem o tym! Nie mogę wam jeszcze powiedzieć, że będzie tak i tak, bo w tej chwili szukam, ale pozwólcie, że będziemy szukać razem. Chodziłem, gadałem, aż w końcu wszyscyśmy do siebie chodzili, gadali. I w momentach, kiedy brakowało mi wiary w to wszystko, oni robili to, co ja na początku, czyli gadali, przekonywali. Wszyscyśmy ruszyli jednym torem. I to było najważniejsze.
Czy za zmianą nazwy z Res Publica na Republika kryła się jakaś “ideologia?
Nazwa jest po prostu nazwą. Dziś nie zamierzam się już z tego tłumaczyć. Słowo “republika brzmi lepiej, mniej pretensjonalnie.
Czy w okresie istnienia Res Publiki próbowałeś już komponować dla zespołu?
Próbowałem, ale – pożal się Boże – co to były za kompozycje! Po rozpadzie pierwszego składu, a przed powstaniem Republiki, wytworzyła się półroczna dziura czasowa, którą cichcem wykorzystałem. Zapomniałem na ten czas o swoich ambicjach liderowania i bez szemrania wygrywałem solówki w standardach jazzowych zespołu Jazz Formation. Słowo jazz – jak słyszycie – powtarza się tu często, ale moje granie z czystym jazzem niewiele miało wspólnego. Ważniejsze jednak było to, że poznawałem harmonię, skale, że terminowałem muzycznie. Intuicja i emocje przestały mi wystarczać.
Pierwsze nagrania Republiki wypadły zaskakująco ciekawie jak na początkujący zespół. Był wśród nich jeden z najbardziej intrygujących muzycznie utworów w twoim dorobku – “Kombinat. Konstruując melodię zrezygnowałeś tu z toniki jako z stałego punktu oparcia; użyta progresja melodyczna jakby “rozłamuje tonację…
Ja bym tego nie uważał za jakąś koncesję muzyczną, która później została zarzucona. Po prostu był to kawałek z pomysłem. Tekst powstawał równo z kompozycją i narzucał pewne rozwiązania muzyczne.
Co Ci dała inspiracja ówczesnymi anglosaskimi wykonawcami nowofalowymi, bo jest to widoczne?
To były śmieszne czasy. Prezenterzy radiowi przeklinając na odległość punk rock, wyrażali nadzieję, że to obrzydlistwo nigdy do nas nie przywędruje. A młodzi muzycy uprawiali handel wymienny płytami. Z Torunia do Warszawy i odwrotnie wędrowały plecaki pełne The Stranglers, B-52s, Dead Kennedys, Patti Smith, XTC, Television, Suicide, czyli przysłowiowy groch z kapustą. Jedno co miały te płyty ze sobą wspólnego – to świeżość, nowe patrzenie na muzykę. Wszystkie te grupy patrzyły w jedną stronę, ale każda w inny punkt. Druga sprawa – to odwrócenie się od artystowskich zapędów “dinozaurów. Muzyka, której wtedy słuchaliśmy była purystyczna w swojej nowej wierze. Pewnie dlatego i my wstępowaliśmy na nasza drogę oczyszczając ją z wszelkich naleciałości i pozostałości lat 70-tych. Słuchając w roku 80-tym rzeczy starych wiedzieliśmy, jak grać już nie można. Słuchając rzeczy nowych zauważyliśmy, że trzeba ruszyć tą samą drogą, ale z głową uniesioną wysoko, nie spoglądając na świeże koleiny po poprzednikach. Tyle o muzyce i jej interpretacji. A teksty? Teksty to już zupełnie inna, a właściwie zupełnie “nasza sprawa.
Wspomniana piosenka Kombinat ma nieco kabaretowe zabarwienie. O tego rodzaju inklinacje można cię też posądzić po wysłuchaniu niektórych spośród późniejszych nagrań – weźmy choćby Sam na linie z najnowszego singla.
Nieustanne tango też jest troche kabaretem, podobnie – Kurtyna. Nigdy nie bawiłem się w kabaret, ale muzyka, którą gramy jest na tyle uniwersalna, że można ją łączyć z najróżniejszymi gatunkami. Lecz jeśli w tym kontekście mówimy o kabarecie – to raczej miejmy na myśli pewien dystans do wyrażanych treści, który w kilku naszych piosenkach się pojawia. Dystans do poruszanego tematu, do samego siebie, niekiedy zerwanie z powagą. Tak to rozumiem.
Początkowo można było odnieść wrażenie, że Republika będzie wykonywać nie tylko twoje utwory – np. Układ sił skomponował perkusista zespołu, Sławomir Ciesielski…
I nie tylko o Układzie sił trzeba tu powiedzieć. Zbyszek na przykład ma swój udział w skomponowaniu Lunatyków i Obcego astronoma bo zbudował ramy harmoniczne tych utworów. W nowym programie jest kilka zespołowych kompozycji… Jak więc widzicie nie jestem tyranem, który stara się narzucać wyłącznie własny repertuar.
Może opowiedziałbyś, jak powstają twoje utwory?
Co, mam wam zdradzać swoje tajemnice? Jeśli wpadam na jakiś motyw, dzieje się to np. na spacerze. Wtedy wracam natychmiast do domu i mój pies przeklina w duchu wenę, która spłynęła na jego pana. Krótko mówiąc: rzecz polega raczej na wewnętrznym poczuciu rytmu, na zmyśle melodycznym, a nie na kombinowaniu w oparciu o zasłyszane melodie czy harmonie. Mogę też odpowiedzieć w ten sposób: dokładnie znam granice obszaru, po którym mogę się poruszać wokalnie – to również określa moje komponowanie. Choć momentami okazuje się, że mogę bezwiednie pokonywać niektóre bariery.
Na przykład?
Myślę tu przede wszystkim o muzyce do spektaklu baletowego Republika – rzecz publiczna, wystawionego w Teatrze Wielkim w Łodzi w zeszłym roku.
Co ci to dało? Czy bardziej poczułeś się artystą?
Takich potwierdzeń nigdy nie potrzebowałem. Artystą czułem się, gdy w wieku dwudziestu lat pisałem wiersze i jeszcze nie było Republiki. Chodzi o to, że przy opracowywaniu muzyki przeznaczonej do tego spektaklu po raz pierwszy skorzystaliśmy z improwizacji i w ten sposób w ciągu kilku godzin powstało kilka kompozycji. Kompozycji zupełnie różnych od tego, co robiliśmy wcześniej, ale nadal zachowujących nasze piętno. Pragniemy w oparciu o ten materiał opracować całą płytę. Są to najdziwniejsze “piosenki, jakie słyszałem w życiu. Ich teksty – bądź to wypowiadane w specjalnie na tę okazję powstałym języku, bądź opierające się na dwóch, trzech słowach, czynią muzykę jeszcze bardziej otwartą. To był naprawdę udany spektakl. Oceniam to z pozycji zespołu, który świetnie się wybronił.
Czy jesteś równie zadowolony z dotychczasowych nagrań płytowych?
Marzę o współpracy z producentem z prawdziwego zdarzenia, któremu mógłbym zaufać do końca. Do tej pory współpracowaliśmy tylko z inżynierami i nie zawsze była to współpraca udana. Uważam, że Kombinat został fatalnie nagrany, że Gadające głowy i Układ sił zostały zniszczone w studiu. I w ogóle sądzę, że do tej pory nie nagrano nas naprawdę dobrze. Jak dotąd najbardziej jesteśmy zadowoleni z Klatki i z Ciała, ale są to nagrania radiowe.
Gdy rozmawialiśmy około dwóch lat temu, byłeś zadowolony pod każdym względem z drugiego longplaya Nieustanne tango. Uważałeś, że przedstawia on Republikę zgodnie z waszymi ambicjami.
Podobne oceny szybko się starzeją.
To była bardzo udana płyta, dojrzalsza od debiutanckiego longplaya, zawierająca utwory o złagodzonej ekspresji, ale wynagradzająca to bogatszymi aranżacjami, szczególnie w dziedzinie wokalnej. Niemniej, wasz pierwszy album – Nowe sytuacje z upływem czasu jakby zyskuje w kontekście całego polskiego rocka.
Teraz częściej wracam do tej płyty niż do Nieustannego tanga.
Powiedziałeś kiedyś, że repertuar longplaya Nowe sytuacje dobrany został pod katem tekstów.
Tak rzeczywiście było, dlatego pominęliśmy Biała flaga i Telefony. I nadal jest to dla nas główna zasada w trakcie pracy nad dużą płytą. Kryterium tekstowe pozostaje dla nas najważniejsze.
W przypadku Nowych sytuacji wrażenie to potęgowała – może nawet zbyt przesadnie – stylistyka kompozycji. Dla większości z nich kanwą były podobne ostinata rytmiczne, a przeważały melodie oparte na dwóch, trzech motywach. Nie da się ukryć, że płyta mogła niektórych słuchaczy razić monotonią.
Zrobiliśmy to z premedytacją, tylko po to, aby podać kod, którym się posługujemy. Patrzcie – oto nasz alfabet! Teraz możemy nim zapisać wszystko i tak każdy rozpozna nasz charakter. Coś takiego na świecie nazywa się graniem stylowym, u nas – monotonnym.
Nowe sytuacje były także nowością na naszym rynku, jeśli chodzi o teksty… Okazałeś się w tej dziedzinie drugim interesującym autorem obok Kory. Jak to się stało, że wypracowałeś własny styl godzący w nawyki części odbiorców, bo mogący kojarzyć się trochę z futurystyczną poezją, a zarazem będący poszukiwaniem w języku polskim brzmień jak najlepiej pasujących do rockowego przekazu – czyniący z powtórzeń samogłosek, sylab i wyrazów środek literacki a równocześnie muzyczny.
To pytanie jest też częściową odpowiedzią… ale zacznijmy od początku. Wiadomo, że sprawą najważniejszą w tekście jest treść, zawartość przekazu. Ale nie to sprawiało mi początkowo trudność. Chodziło tu głównie o wypracowanie brzmienia, melodii języka, którego używałem. W języku polskim – jak wiadomo – jest to znacznie trudniejsze niż w angielskim. Całe grupy wyrazów i fraz muszą ulec wstępnej eliminacji. Najpierw bardzo mi to przeszkadzało, potem zaczęło pomagać. Stąd brały się też zabiegi polegające na rozbijaniu wyrazów na cząstki, które zaczynały w tym momencie funkcjonować muzycznie. Wiele podobnych zabiegów możemy zaobserwować w poezji awangardowej, choć dokonywano ich w innych celach. Pewna znajoma Amerykanka siedząc w moim mieszkaniu i słuchając naszych płyt, zapytała: “Jak to zrobiłeś? Ten język dobrze brzmi!. I o to właśnie chodziło. Jak słyszycie – wolę mówić o formie niż o treści moich tekstów. Treść zostawiam odbiorcom.
Czy nigdy nie miałeś pokus, aby uprawiać poetycką balladę? Może jako kilkunastoletni chłopak marzyłeś, żeby zostać polskim Leonardem Cohenem?
Gdy miałem 14,15 lat siedziałem w domu słuchając Deep Purple i Led Zeppelin i waliłem pałkami perkusyjnymi do rytmu w krzesło i lampę udając perkusistę… Rzeczywiście był czas, że słuchałem Cohena namiętnie. Poezja stała się moją pasją dopiero w czasach licealnych. Nie podejrzewałem się jednak o to, że zostanę muzykiem. W liceum też nastała dla mnie wielka era słuchania jazzu. Prawie wyłącznie słuchałem tego rodzaju muzyki.
Czy zainteresowało cię cos z krajowego rocka, gdy jeszcze nie należałeś do grona jego twórców?
Najbardziej interesowały mnie płyty Tadeusza Nalepy.
Zaskakujące, biorąc pod uwagę, że twój dorobek z Republiką jest zgoła innej proweniencji.
Ważna była dla mnie zawartość emocjonalna jego repertuaru. Oczywiście mogę tak powiedzieć z perspektywy czasu. Wtedy byłem chłopakiem, który przytulał pierwsze dziewczyny na prywatkach słuchając “Co się stało kwiatom…
Jak oceniasz dzisiejszy stan polskiego rocka?
Myślę, że można na palcach jednej ręki policzyć ludzi, którzy naprawdę coś robią.
Udzielając wywiadu kilka lat temu powiedziałeś na temat krajowej “nowej fali: mając wolność robienia czegoś nowego, a chcą coś nowego robić, naśladują się wzajemnie do granic wytrzymałości. Czy nadal tak uważasz?
W większości przypadków. Nie podam jednak nazwisk i nazw ani tych których cenię, ani tych, których nie jestem w stanie słuchać. Plotkowanie jest najstarszą praktyką uprawianą w branży rockowej. Kiedy spotyka się trzech muzyków, następuje kurtuazyjne przywitanie (serdeczne uściski, całusy), a potem każdy z nich boi się odejść pierwszy tylko dlatego, żeby nie dostarczyć dla dwóch pozostałych smakowitego tematu do rozmowy.
Sposób w jaki formułujesz swoje opinie, pewność siebie, pewny ton i łatwo dostrzegalne poczucie własnej wartości chyba nie przysparza ci przyjaciół w środowisku rockowym.
Nie ma przyjaźni zawodowej. Mówię tak mimo bliskich więzów, jakie łączą mnie z kilkoma świetnymi muzykami. Nie zawsze lubimy się za muzykę, którą gramy. Przeciwnie: nieraz na przekór muzyce.
Niektóre spośród utworów włączonych w zeszłym roku do repertuaru Republiki, jak np. Ciało, wydają mi się stworzone do kameralnej prezentacji. Zarazem zespół nadal zachowuje rockową tożsamość, a to wiąże się z występami dla dużych, nawet kilkutysięcznych audytoriów. Taka sprzeczność może być kłopotliwa.
To musi byś kameralne. Często wręcz posługujemy się czymś, co nazwałbym “muzycznym szeptem. Nie widzę w tym nic szczególnego, niebezpieczeństwa dla zespołu. Trzeba tylko wprowadzić publiczność w stan swojego rodzaju hipnozy.
Perypetie Republiki z częścią naszej rockowej publiczności, mającej do zespołu pretensje bądź o zdradę punku, bądź o tworzenie “pseudoprzebojów, chyba już ustają. W czasie imprezy “Rock bez maku należeliście do najlepiej przyjętych grup. Ale czy uważasz, że twój “muzyczny szept dociera do fanów Republiki?
Sam sobie udzieliłeś odpowiedzi mówiąc, że zostaliśmy dobrze przyjęci.
Przyznam, że wolę wasze nagrania od koncertów. Koncerty nie zawsze mogą mieć odpowiednią oprawę plastyczną i świetlną, a w dodatku na estradzie wypadacie dość statycznie; zresztą jak prawie wszystkie zespoły, w których wokalista – lider spełnia także funkcję pianisty.
A ja stokroć wolę niektóre nasze koncerty od nagrań. Jeżeli rzeczywiście jesteśmy statyczni na scenie to na zasadzie zawodników, którzy znaleźli się w blokach startowych i zaraz ruszą. Takie jest w nas napięcie. I sądzę, że mam w sobie więcej ekspresji od niejednego wokalisty robiącego łamańce, mimo iż jestem “uwięziony za klawiszami.
Od zeszłego roku zacząłeś posługiwać się syntezatorem nowej generacji – Yamaha DX-7 o dużych możliwościach brzmieniowych i barwowych…
Nagrywając drugi longplay uświadomiłem sobie, że muszę mieć dodatkowo inny instrument niż fortepian; instrument, który pozwoliłby mi na szerokie wypełnianie planów dźwiękowych, na rozluźnienie całej struktury muzycznej.
W repertuarze albumu Nieustanne tango pojawiły się utwory, w których odchodzicie od jakby punkowej ekspresji, tak charakterystycznej dla wcześniejszych poczynań Republiki. Nie dość tego: ostatnio najwyraźniej czerpiesz inspirację z rocka drugiej połowy lat sześćdziesiątych niezbyt dbając o brzmieniową “nowoczesność w obiegowym pojęciu. Mam tu na myśli wstęp do utworu Sam na linie czy znaną z koncertów piosenkę zatytułowaną roboczo Paryż-Moskwa.
W przypadku Paryż-Moskwa skojarzenie to może wynikać z organowej aranżacji. Bardzo lubię ten utwór, bo jest – według mnie – zbudowany na zasadzie walizki z kilkoma dnami. A nowoczesność brzmieniowa? Sam nazwałeś ją czymś umownym. Tak właśnie rozumiem przewrotną nowoczesność. Nie mogę się już doczekać, kiedy będziemy realizować nowy materiał w studiu. Każdy utwór stawia nam nowe zadania, tak bardzo zróżnicowany jest ten materiał.
Twoje teksty układają się nadal w dwa wątki tematyczne. Nieco upraszczając można powiedzieć, że albo piszesz erotyki, albo bierzesz w obronę jednostkę ludzką niszczoną mechanizmami współczesnego świata. Czy nie zamierzasz odejść od tej reguły?
Reguły stwarzacie wy – dziennikarze, nazywając wszystko, dokładnie szufladkując. Nie posługuję się żadnymi regułami w poszukiwaniu tematu, raczej ulegam pewnym obsesjom, które noszę w sobie od wielu lat. Rzeczywiście: one się nie zmieniają, ale opisując je staram się przez nie transponować całą otaczającą mnie rzeczywistość. Stąd może wynikać ta pozorna monotematyczność obrazów.
Dlaczego do tej pory nie nagraliście trzeciego longplaya?
Mamy materiał na dwie duże płyty. Do ich nagrania nie doszło z powodu – nazwijmy to tak – kłopotów impresaryjnych. Na szczęście dla nas, kłopoty te mamy już za sobą. Dlatego też liczymy na nagranie i być może również wydanie w tym roku obu albumów. Na pewno nie wyda ich Polton, gdyż z tą firmą zerwaliśmy. Powodów nie muszę tłumaczyć. Wystarczy spojrzeć na okładkę Nieustannego tanga, a jest to tylko jedno z wielu zaniedbań, których firma ta się wobec nas dopuściła.
Jak na razie, wielbiciele Republiki muszą zadowolić się singlem Moja krew / Sam na linie, wydanym ostatnio przez Tonpress. Dlaczego wybraliście akurat te utwory?
Po prostu zarówno na Moją krew, jak i na Sam na linie padło podejrzenie, że nie zmieszczą się w strukturze tekstowej obu planowanych albumów. Bardzo sobie cenię obydwa te teksty, szczególnie Moją krew, ale – jak już powiedziałem – reguły doboru są twarde.
Od zeszłego roku korzystacie z telewizyjnej promocji, za pomocą tzw. video-clips. Może na zakończenie rozmowy powiedziałbyś o związanych z tym doświadczeniach.
Nasza dotychczasowa nieobecność w TV tłumaczono sobie na różne sposoby. Teraz na różne sposoby tłumaczy się naszą obecność. Niektórzy fani mają nawet o to do nas pretensje. A jest to stopień w rozwoju zespołu, na który prędzej czy później chcieliśmy wstąpić. Powstały trzy teledyski; dwa autorstwa Ryszarda Czernowa (Śmierć w bikini i Poranna wiadomość) bez naszego udziału, zrobiony z wielką intuicją realizatora, który świetnie czyta naszą muzykę. Trzecie video-clip jest autorstwa Małgorzaty Potockiej przy współpracy operatora Andrzeja Wyrozębskiego, zrealizowany w programie reżyserowanym przez Jerzego Fedaka. Prezentując Ciało w TV straciliśmy nasze telewizyjne dziewictwo i uważam, że zrobiliśmy to z klasą, której przy tym akcie nie powstydziłaby się najstaranniej wychowana panna. Nasze plany w obcowaniu z kamerą wybiegają znacznie dalej, nie poprzestaniemy na robieniu pojedynczych teledysków. Znowu dotykamy nowych sytuacji.
Grzesiu, jesteś liderem grupy REPUBLIKA, grasz na fortepianie, flecie i śpiewasz. Myślę, że możemy porozmawiać o artystycznej duszy zespołu ?
Zgoda, ale z tym zastrzeżeniem, że nie wszystkie moje poglądy są równocześnie z opiniami moich kolegów.
Przecież musicie zgadzać się w kwestiach artystycznych, żeby razem muzykować?
Inspiracja artystyczna jest często przypadkowa, dopiero wspólne poszukiwania mogą dać ostateczny efekt w postaci utworu muzycznego. Każdy z nas ma własny bagaż doświadczeń, inne kryteria wyboru, charakter, osobowość, ale fakt, że wizję rocka mamy wspólną.
Pozwolisz, że przedstawię zespół: Grzegorz Ciechowski czyli Ty osobiście oraz pozostali republikanie: Sławomir Ciesielski – perkusja i śpiew, Zbigniew Krzywański – gitara solowa, śpiew, Paweł Kuczyński – gitara basowa. Republika jest, ujmując najogólniej, formą państwowości opartą na wyborach powszechnych. Czy nazwa zespołu ma w Waszym przypadku jakieś rzeczywiste uzasadnienie, czy jest faktem bez znaczenia?
Nazwa jest ściśle związana z tym, co robimy, ma pełne pokrycie w obrazie tekstowym, jaki chcemy wytworzyć. Chodzi nam o to, żeby zarówno zespół, jak i muzyka czy teksty łączyły się nie tylko z estradą czy jakimś brzmieniem, ale by nosiły oryginalną osobowość, aby muzyka była jedynie medium, przekazującym treści. Takie jest zresztą zadanie rocka, o czym się u nas często zapomina. W każdym razie nasza nazwa oddaje poetykę tekstów zrozumiałą najlepiej dla znających współczesną literaturę z pogranicza science fiction jaką uprawia na przykład Vonneguth, w naszym przypadku rock oznacza więc republikańską formułę wolnego wyboru myślowej akceptacji naszych tekstów i emocjonalnej zgody na naszą muzykę.
Przyznajesz, że jest to mocna intelektualnie podbudowa dla piosenek. bo takiego uzasadnienia jeszcze nie słyszałem.
Uważam, że jeżeli ktokolwiek chce coś robić w tzw. sztuce to nie może podchodzić do sprawy automatycznie, bez przemyślenia koncepcji. Ja wiem, że normalnie jest tak, że ktoś robi program, jakiś facet pisze teksty na zlecenie, cztery próby i na estradę. To nawet może dobrze brzmieć, bo muzycy są rutynowani, ale będzie zawsze puste od środka, nijakie, miałkie. Były już zespoły próbujące stworzyć zamknięty organizm twórczy. My też próbujemy czegoś takiego. Nie tylko w tym sensie, że muzyka i teksty powstają w zespole, ale chodzi o stworzenie nowej koncepcji całościowej, metaforycznej, która zmuszałaby ludzi do refleksji, która ingerowałaby w ich wnętrze, prowokując nowe sytuacje i struktury myślowe. Nie wyobrażam sobie grania muzyki rockowej w oderwania od wszystkiego, co dzieje się w nowoczesnej sztuce czy literaturze, od tego, co dzieje się w ludzkich mózgach.
Brzmi to trochę, jak manifest proroka nowej wiary.
Nie, nie. Żadnych manifestów, żadnych proroctw. o Jedne i drugie niczego nie zmieniają. Krótko mówiąc: jeżeli artysta ma coś do przekazania, może robić to na różne sposoby, choćby grając. Większość zespołów rockowych gra po to, by znaleźć się na estradzie, jest to ich podstawowy cel. REPUBLIKA nie po to powstała. Wchodzimy na estradę, bo mamy coś do przekazania innym i koncerty są naszym środkiem przekazu.
Teoretycznie masz rację ale skąd pewność, że rzeczywiście macie do przekazania ważne treści. Publiczność składa się głównie z Waszych rówieśników czy też ludzi niewiele młodszych, a Wy już na dzień dobry stawiacie się w roli guru, który wie coś więcej od szarej masy słuchaczy.
Boże jedyny, każdy artysta, który coś robi, musi mieć świadomość, że ma coś do przekazania. Rock traktowany wyłącznie jako rozrywka jest zasadniczym nieporozumieniem. Jeżeli dwudziestoletni autorzy wydają arcydzieła powieściowe, to znaczy, że mieli coś do przekazania. Nikt też nie odmawia praw do przenoszenia ważkich treści muzyce poważnej, jazzowej, a dlaczego rock, będący jedynie inną formą muzyczną, ma być ich pozbawiony?!
Nie musisz mnie przekonywać. BEATLESI udowodnili jako pierwsi, że zjawisko kultury masowej może wytworzyć własne wartości artystyczne i że tworzą je młodzi ludzie dla swoich rówieśników.
Ależ ja wcale nie stawiam żadnej cezury wiekowej. Nie odcinam od naszej muzyki ludzi starszych ode mnie, nie tworzę wyłącznie dla mojego pokolenia. Byłoby to nieciekawe.
Jasne, ale we wczesnej fazie rozwoju rocka muzykę młodzieżową tworzyli starsi fachmani w ramach mody, trendu czy zapotrzebowania, Na przykład Presley śpiewał piosenki skomponowane przez zawodowców, którzy napisaliby na zamówienie każdą inną, tyle że pisali dla niego i tylko talent Elvisa sprawiał, że utożsamiała się z nimi młodzież, że stawały się przebojami.
Tak jest do tej pory. Idoli animuje estrada, animują szefowie show businessu, wytwórnie płyt Gwiazdy piosenki są jedynie wierzchołkiem góry lodowej, którą tworzy cała machina muzycznego interesu. Ale od czasu do czasu wyskakuje jakaś kapela, która robi to inaczej, proponuje coś innego, stara się zachować w swoich rękach ster i nadać własnym produkcjom oblicze artystyczne. Zdarza się to bardzo rzadko, a w naszym kraju jeszcze rzadziej. A my chcemy ten ster utrzymać.
A na ile Wam się to udaje? Mówię o formie artystycznej, zawartej oczywiście w kręgu rocka. I- błagam- nie mów, że jest to nowa fala, bo ten żargonowy idiom nic dokładnie nie znaczy. Na ile Wasza muzyka jest oryginalna, bo w końcu nie REPUBLIKA wymyśliła rock?
Mamy koncepcję artystyczną, a wybierając medium, jakim jest rock, tworzymy coś nowego przez swoje wewnętrzne struktury określone umiejętnościami, talentem, doświadczeniem, przeżyciami każdego z nas. Nie sposób tego opisać, trzeba raczej wysłuchać i zaakceptować naszą wizję rocka lub nie .Najczęściej rocka spycha się do kultury masowej, do drugiego gatunku. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Pojęcie kultury masowej jest dziś bardzo różnie rozumiane.
Uważam, że rock należy do kultury masowej choćby dlatego, że jest muzyką oddziałującą na masy.
Tak, ale w różny sposób, bo te masy są bardzo zróżnicowane.
I kultura jest bardzo zróżnicowana, i tak zwana ambitna sztuka awangardowa także. Ale rock, czegokolwiek by się o nim nie powiedziało, zawsze będzie zawarty a w kręgu szeroko pojętej rozrywki. Nie musi to być określenie pejoratywne, bo i Chopin jest w jakiejś mierze rozrywką. Lem też zaczął od rozrywki, a jego książki są niemal traktatami filozoficznymi. Ale odbiegliśmy od tematu. Powiedz, jaki jest Wasz odbiorca, do kogo najlepiej trafiacie swym rockowym posłannictwem?
Głównie myślę o takich ludziach, którzy mają receptory wyczulone na tyle, że są wstanie wziąć to wszystko, co chcemy im dać. Tacy ludzie mnie najbardziej interesują, na takich nam zależy przede wszystkim. Jasne, że są to najczęściej ludzie młodzi, bo sam koncert rockowy jest formą młodzieżową, Zdarza się jednak coraz częściej, że po koncertach czy listownie dyskutujemy na temat tekstów, książek, i takich różnych spraw. I nie są to listy z prośbą o autograf, zdjęcie, znaczek czy inne duperele. Chodzi więc o takich słuchaczy, którzy są w stanie objąć to wszystko, co im dajemy, a nawet choćby część tego.
Musisz jednak zdać sobie sprawę z drugiej strony medalu. Na Wasze koncerty przychodzą nie tylko ludzie, którzy akceptują Waszą muzykę, Was i treści. LOMBARD czy MAAANAM, byleby brzmiało głośno i równo, nie urażając nikogo, rock będzie zawsze muzyką rozrywkową w sensie dosłownym, bez względu na koncepcje artystyczne, manifesty programowe czy bogate wnętrze artystów.
To jasne, ale zawsze istnieje szansa, że tego, który przychodzi na wszystkie zespoły, uda się skaperować do swoich barw, podwyższyć mu pułap percepcji, uwrażliwić na pewnego rodzaju wartości. Nie można nie doceniać słuchaczy, mimo że przychodzą na wszystkie koncerty, jak leci. Wreszcie przecież zaczną wybierać, Niech to będzie wolny, republikański wybór. Mogę im w tym pomóc, zaskakując tekstami czy czymkolwiek, co robimy, podnieść ową poprzeczkę wymagań, to odróżnia nas od innych zespołów.
Na koncercie? Miłośnicy rocka powiedzą, że słychać tylko wspaniałą, dynamiczną, ekspresyjną muzykę, a wrogowie, że paranoiczny łomot i ogłupiający hałas. Wszyscy się jednak zgodzą, że nie można nie tylko zrozumieć tekstów, ale w ogóle słów.
Sprawa czysto techniczna. Można ją rozwiązać w prosty sposób, rozdając teksty przed koncertami, co z resztą często robiliśmy. Pozwalało to nie tylko na przerzucanie tekstu, ale przygotowało ludzi do uwagi, skupienia i znalezienia tego, co dla Nas najważniejsze.
Tylko, że trochę za bardzo odeszliśmy od rozrywki. Zgoda na walor tekstu, ale jeśli go brak? Rock może być także bezpretensjonalną zabawą bez nawiedzonego, wizjonerskiego mętniactwa i groszowej filozofii. Jest bowiem poezja dobra, jest i zła. Jeżeli wszystkie zespoły rockowe zaczną udziwniać i komplikować na silę, to kto litościwie ma grać muzykę do tańca, powiedzmy, bezproblemowe disco?
Zostawmy filozofię filozofom, a wizjonerstwo nawiedzonym. Muzyka disco została tak zrugana, że nikt się nie przyzna do grania takiej muzyki. Są zespoły, które grają muzykę taneczną, chociaż się od niej odżegnują. Niepotrzebnie, bo rock jako formuła muzyczna zawiera szeroką gamę propozycji, poczynając od bezpretensjonalnej zabawy, a kończąc na poczynaniach awangardy. Dyskoteka trochę działa na zasadzie wampira, który ssie nowe soki z tego, co się dzieje w rocku. Jeżeli formą ekspresji dla młodych ludzi jest taniec, niech tańczą, nie będę ich namawiał, żeby siedzieli cicho i słuchali tekstu. Też lubię sobie czasami potańczyć.
Skoro już mówimy kto, co lubi. Istnieje w pokoleniu starszym dość silna niechęć do muzyki rockowej w ogóle, co przejawia się między innymi w określeniach typu: “szarpidruty”, “łomot”, “wyjcy”, a także określenie użyte swego czasu przez człowieka uważającego się za speca i wyrocznię w sprawach muzyki rozrywkowej: “kafar sound”, że niby tak głośno to niedobrze, z czego wynikałby logiczny wniosek, że im ciszej, tym lepiej.
Niechęć wynika chyba przede wszystkim z tego, że ci ludzie nie zdają sobie sprawy z istnienia alternatywy, do tego, co sami robią czy oni sami lubią. Nie są to ludzie zdolni do otwartości, nie potrafią być tolerancyjni wobec tego, co dzieje się w sztuce. Jeżeli stwierdzają coś autorytatywnie, nie mając pojęcia o ocenianych sprawach, to nie trzeba się nimi przejmować.
Nie można tak bardzo lekceważyć owych opinii, bo często mają one poważny wpływ na decyzje praktyczne. Jeżeli którykolwiek z zespołów rockowych ściąga swoją nazwą do sali kilka tysięcy osób płacących drogo za bilety, to z tego dla muzyków dokładnie nic nie wynika w sensie finansowym. Dostała taką samą kilkusetzłotową, stawkę, jakby na koncert przybyło 20 osób. Są natomiast artyści estradowi, na których przychodzi najbliższa rodzina, a stawki mają o wiele wyższe. Żarty żartami, ale jak powiedział w Warszawie Eric Clapton: “Bluesem nie posmaruję chleba”. Muzyka jest waszym zawodem, a nie można żyć samą ambicją.
To jest pytanie pozamuzyczne, bardziej natury administracyjnej… Nasze zarobki są śmieszne i świadczą o indolencji myślowej urzędników, którzy nie wyczuwają złotej żyły. Powstałoby mnóstwo zespołów, gdyby stworzono im możliwości. Jeden zespół rockowy potrafi zarobić na działalność całej agencji koncertowej.
A Wasz zespół, co chce osiągnąć swoją działalnością artystyczną?
Chodzi nam o to, żeby w danym momencie tak orientować ludzi, jak to sobie wyobrażamy. Za rok czy dwa będziemy mieli inny program, będziemy się rozwijać nie wiadomo jeszcze, w jakim kierunku, w tej chwili Ci tego nie powiem. Gramy rocka w sposób, który uważam za ciekawy i pasjonujący.
Czy zakładacie jednak możliwość artystycznej porażki?
Wszystko jest możliwe, nie ma reguł w sztuce. Mogą nam się skończyć pomysły typu muzycznego, wyschnie źródło inspiracji. Wtedy będę starał się coś innego robić, myślę, że koledzy tak samo. Wiem jedno, że tworząc naszą koncepcję, myślę cały czas, żeby była dynamiczna, żeby nie stworzyć konkretnego stylu, który okrzepł i nie ma szans zmiany czy rozwoju, nie reaguje na to, co nowego dzieje się na świecie. Nie myślę się zapędzać w jakieś ślepe zaułki w rodzaju heavy metal, reggae, blues. Cały czas nasza muzyka musi ewoluować, bo wszystko się zmienia i my też się zmieniamy.
Kiedy w takim razie uważasz, że koncert jest udany?
Jak czuję uwagę, jak wiem, że nasz komunikat został odebrany, widzę na twarzach napięcie, gdy jest atmosfera na sali. I kiedy zdaję sobie sprawę, że to, co nadaliśmy, nie zostało tylko przetrawione, ale w jakiś sposób odcisnęło się w świadomości naszych odbiorców, A funkcje usługowe pod adresem tych odbiorców? Czy podjęlibyście się napisania muzyki do filmu lub stworzenia rock-opery? Nie na zasadzie przyjęcia zamówienia i zrobienia muzyki w konserwie. Owszem, gdybym czuł się współautorem filmu, gdyby jego treść zgodna była z moja koncepcją artystyczną. Podobnie z rock-operą, której forma jest trochę zdewaluowana, bo łączy się z fanfaronadą, z musicalem. Gdybym sam stworzył koncepcję łączącą się z tym co robię, byłaby to bardzo ciekawa praca, atrakcyjny sposób zwiększenia środków przekazu.
Tak, ale podczas koncertu macie możliwość improwizacji, modelowania nastroju, zmiany tempa, barwy, temperatury muzyki. Rock-opera bez względu na jej koncepcję i poziom byłaby później jedynie odgrywaniem taj samej płyty. Czy to nie stałoby się wyłącznie odtwórcze i usługowe?
Tak samo jest z koncertami. Są to utwory zaaranżowane, które też można grać rutyniarsko, środkami wyrazu można manipulować na estradzie i na scenie, wszystko zależy od muzyków i od serca, jakie wkładają w swoją grę.
A publiczność? Czy taż słucha sercem? Czy słuszne jest powiedzonko, że mamy głuche pokolenie?
Kompletna bzdura. Ludzie stają się coraz wrażliwsi na muzykę i na tekst. Te wszystkie oceny to sformułowania jakichś ramoli, którzy nie mają co robić i wypisują brednie. Co to w ogóle jest za generalizowanie?! Księgowy w zarękawkach czytający jakieś papiery jest kompletnie głuchy na muzykę, a facet co je pisał, słucha Mozarta. Jak w ogóle można mówić o pokoleniu, że jest takie czy inne. Jest różne. Na dyskoteki chodzą starsi ludzie i nie widzą różnicy między nimi a młodszymi, poza metryką.
Ale młodzież nie jest specjalnie ekspresyjna w wyrażaniu swoich uczuć. Na koncertach dawnego rock and rolla było tej ekspresji więcej. Teraz najczęściej słuchacze wpadają w jakiś nawiedzony, zamknięty wewnętrznie trans. Dramatyczne powiedzenie o samotności w tłumie jest coraz aktualniejsze.
Też rożnie bywa. Nie tak dawno na koncercie w Brodnicy grupa kilkudziesięciu młodych, tańcząc, zderzała się głowami.
Bez sensu.
Bez sensu? Zastanawiam się, co ich wprawiło w taką ostateczną formę ekspresji. Było na co patrzeć. Jeżeli ktoś chce się zamknąć w sobie, to po co przychodzi na koncert?
A po co przychodzą na Wasze koncerty?
Odwrócę pytanie. Co im chcemy dać? Chcemy trafić do wewnętrznej uwagi naszych słuchaczy, do nienaruszonych podkładów świadomości i do wzruszeń, do emocji, bo intelektualnie przez słowo, a emocjonalnie przez dźwięk. Niech przyjdą i posłuchają, bez hippisowskich bezsensownych gestów, haseł i obietnic, bez pozy i sztuczności. Dojdą do wniosku, że REPUBLIKA nie jest zespołem rockowym, ale poję iem, które można odrzucić lub przyjąć, które się uzewnętrznia artystycznie bez estradowej sztampy. Po to mamy biało-czarne stroje, białe światła, żeby estradowe bajery nie rozpraszały uwagi, żeby koncentrowały naszych słuchaczy,.
Czyli Wy świadomie założyliście ascetyzm formy, żeby zwrócić uwagę na treści. Zrezygnowaliście z estradowych gestów, tańców, sztuczek, dymów, światełek, wybuchów, błyskotek.
To efekty czysto spektakularne, które same w sobie niczego nie wnoszą, są protezami dla zespołów, które nie potrafią stworzyć swojej osobowości. Kolorowe światła, kolorowe stroje, efekciarskie gesty, zamiatanie włosami podłogi… Wszystko to było powtarzane miliard razy. Dla nas najważniejsze są treści, które przekazujemy przez medium rocka.
* * * * *
Opublikowanie wywiadu z Grzegorzem Ciechowskim, liderem REPUBLIKI, wywołało lawinę listów do redakcji na temat artystycznego credo zespołu. Ścierały się poglądy entuzjastycznych wyznawców grupy z jej zaprzysięgłymi przeciwnikami. Zwolennicy twierdzili, że formuła rocka proponowana przez REPUBLIKĘ zawiera coś więcej niż ekspresyjną muzykę rozgrywkową, proponuje swoisty, nieco odrealniony sposób myślenia i przeżywania, ba!- niemal całą ideologię artystyczną, a nawet swoisty manifest programowy. Przeciwnicy zespołu argumentowali równie mocno, że wypowiedzi Grzegorza są napuszone w formie i mętne treściowo, ociekają groszową filozofią i robią, wrażenie pretensjonalnych proroctw. Zabawne, że i jedni, i drudzy namawiali siebie nawzajem, aby dokonać ocen i wartościowania REPUBLIKI dopiero po wzięciu udziału w koncercie zespołu.
Myślę, że muzyka, jaką lansuje zespół, jest na swój sposób konsekwentna, co według stosowanych u nas kryteriów staje się komplementem. Właściwie od czasu debiutu na krajowej estradzie – nagrody na przeglądzie zespołów rockowych w Toruniu – zespół nie zmienił formy i stylistyki muzycznej, chociaż niewątpliwie wyraźnie je udoskonaliła. Jeśli natomiast idzie o same treści piosenek, racje polemistów z obu stron zawierają elementy prawdy. Teksty utworów wykonywanych prze REPUBLIKE mają duży ładunek pasji, ciekawych spostrzeżeń i niebanalnych refleksji, zawierają wiele onirycznej poetyki subtelnie kształtującej nastrój, lecz rzeczywiście momentami ocierają się o czystej wody grafomanię i nieudolności warsztatowe, których nie może zatrzeć stereotypowe wyjaśnienie: ale my to tak czujemy. Przekazywanie przez twórcę własnych myśli zawsze napotyka barierę środka wyrazu i same dobre chęci nie wystarczą, nawet jeżeli medium stanowi dobra i ciekawa muzyka rockowa.
Od siebie dodam, że Grzegorz Ciechowski, z którym rozmawiałem kilka godzin, należy do sympatycznych i błyskotliwych rozmówców. Spokojnie i z przekonaniem mówił o własnych przemyśleniach, udowadniając jednocześnie, że jest człowiekiem wrażliwym na sztukę, ma na jej temat wiele do powiedzenia i wierzy w swoje racje artystyczne.
I jeszcze jedna refleksja natury ogólniejszej. Można się zgadzać lub nie na formułę muzyki rockowej proponowanej przez BEPUBLIKE, można zgadzać się połowicznie – zaakceptować muzykę, uważając teksty za tandetne nudziarstwo, ale nie można lekceważyć faktu, że zespół należy do naprawdę nielicznych w kraju grup rockowych, które sformułowały własny, bogaty i umotywowany myślowo program.
Argument, że twórca powinien myśleć, wydaje się truizmem, ale jest to rzeczywiście zjawisko równie rzadkie w naszym rocku, co szklanka źródlanej wody na pustyni. W czasie, gdy wiele grup rozważa kwestię, CO i JAK grać, REPUBLIKA przemyśliwuje również nad tym DO KOGO i JAKIE TREŚCI mają zawierać poszczególne utwory. A to bardzo dużo.
MARIAN BUTRYM
Wywiad z Razem 22 XII 85 r.
– Czy jesteś erotomanem?
– No wiesz…Nie będę odpowiadał na takie pytanie.
– Dlaczego? Są dwie odpowiedzi: tak lub nie.
– No więc – tak. Bez wątpienia, bardziej tak niż nie. Tylko że to samo pytanie mógłbym tobie zadać.
– I odpowiedź pewnie byłaby podobna. Należy się jednak wyjaśnienie. O twój stosunek do erotyki pytam nie bez powodu. Cała twoja twórczość zawarta w nagraniach Republiki wskazuje na to, że interesują cię dwie sprawy: seks i polityka.
– Może nie seks. To określenie funkcjonuje u nas na pewnej autonomicznej zasadzie. Seks istnieje tak, jakby nic nie było poza nim, obok niego. Erotyka jest pojęciem znacznie szerszym, splata się ona z wieloma innymi aspektami życia.
Tak więc na erotykę i politykę – zgoda. Więcej, powiem, że tylko i wyłącznie to mnie interesuje. W tym kontekście muzyka jest w ogóle nieważna.
– Przedkładasz więc tekst nad muzykę.
– Nie można tego oddzielać. Już dawno różni ludzie powiedzieli to i napisali, że utwory takie, jakie my wykonujemy, tworzą struktury, które po wyjęciu jednego z tych dwóch elementów, rozsypałyby się w drobny mak.
– Ale powiedziałeś, że muzyka cię nie interesuje…
– Zagalopowałem się, uściślę więc: interesuje mnie ekspresja, to, co chcę powiedzieć, musi się jakoś uzewnętrznić.
– Na początku było słowo…
– Tak. Pisałem wiersze. Nie opublikowane dotąd, choć miałem parę propozycji.
(…)
– Zrezygnowałeś więc z literatury.
– Nie. Ja przecież cały czas robię w słowie i z pewnością kiedyś wrócę do tamtego pisania. Nie tylko wierszy, próbowałem także pisać bajki, baśnie…
– Erotyczne czy polityczne?
– O miłości, oczywiście. Ale o polityce też, faktycznie!
– Pozostańmy jeszcze przy literaturze. Głośno było w swoim czasie o twoim wzorowaniu się, o czerpaniu inspiracji z Vonneguta, Orwella.
– To już wina dziennikarzy pisujących o muzyce. Wymieniałem nazwiska po to, by określić pewne okolice, pola myślowe, które są mi bliskie. Swoją drogą zrobiłem Vonnegutowi w Polsce dodatkową reklamę, jego książki były rozchwytywane, z bibliotek kradziono je. Co ja jednak, moje pisanie, ma wspólnego z tym facetem śmiejącym się ze wszystkiego. Jeśli już miałbym się na kogoś powoływać, to na Orwella.
(…)
– Obok swoich wiernych fanów Republika ma również zdeklarowanych przeciwników.
– Tak, najczęściej tych, którzy odrzucili nasze utwory, nie potrafiąc ich zrozumieć, dojść do sedna spraw, o których mówimy. To chyba ta niemoc zrodziła agresję pojawiającą się przecież nierzadko na naszych koncertach.
– I nie tylko na nich. Przyzwyczaiłeś się już do niej?
– Tak, z tym, że ta agresja narastała przez dłuższy czas, osiągnęła swój zenit w Jarocinie i teraz powinno już być inaczej. Jedni się przekonali do nas, drudzy utwierdzili w swym uporze.
– Początek tej wojny z Republiką datuje się też od Jarocina, sprzed dwu lat, kiedy to
zdaniem wielu – stchórzyliście przed bojowo nastawioną publicznością.
– Tylko, że Zbyszek był wtedy w szpitalu, co jakoś nikogo nie interesowało.
– Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto mówić o zdradzie Republiki. Zdaniem jednych – rockowych ortodoksów – poszliście na lep komercji, drudzy twierdzą, że jesteście przemądrzali.
– To są zarzuty bezsensowne, ale łatwo je wyjaśnić. Po pierwsze – są ludzie, fani rocka, a także niektórzy dziennikarze, którzy słuchają tylko zespołów początkujących; w tamtym okresie były kapele punkowe albo pseudoawangardowe. I tylko te zespoły oni uznawali. Gdy jednemu z zespołów, tak jak się to stało z nami, udało się przekroczyć pewien próg, znaleźć się na pułapie profesjonalnym, podnoszono lament. W tym miejscu konieczna jest dygresja – cztery lata temu traktowałem grę tak samo profesjonalnie jak dzisiaj. Jedyna różnica polega na tym, że wtedy żyłem z rodziców, a dziś – z siebie.
Po drugie – punk-rockowcy na początku uwierzyli, że gramy ich muzykę. Bardzo szybko jednak oprzytomnieli i przestali nas lubić, tym bardziej że się na Republikę nabrali.
Żadnej zdrady nie było! Ci, którzy tak mówili – po prostu są głupi! Jaka zdrada? Komu się deklarowałem i z czym? Wiesz, przed sobą jestem czysty, przed żoną – jedyną moją prawdziwą ostoją i papierkiem lakmusowym mojej twórczości – także.
– Wejście do elity rockowej młodego zespołu nieczęsto się zdarza. Kto wie, czy nie stanowicie ewenementu? Dlaczego się tak dzieje?
– U nas bardzo wyraźne są podziały na muzyczne ligi. I – to kilka najlepszych zespołów, II – to czysta komercja, wreszcie III – to młode, startujące grupy. Tym ostatnim jest dziś trudniej niż nam przed czterema laty, bo nie ma już tego ciśnienia, które wypychało wówczas muzyków w górę, bardzo wysoko.
Trudno jest im również z tego powodu, że opierają się wciąż na tej samej bazie muzycznej. 5 lat temu Nowa Fala miała znaczące osiągnięcia, dziś – śmieszy, bo patrzy się na nią jak ja przed laty na hard rock – jako na coś, co się skończyło. Obecnie jesteśmy na innym etapie i ci, którzy wciąż tkwią w tej samej formie – oszukują słuchaczy i samych siebie.
Tak jest nie tylko u nas, na Zachodzie ludzie też nie są w stanie tego zrozumieć. Muzycy powpadali w schematy, to przecież co gra U2, JOY DIVISION (zespół nie istniejący wówczas już od pięciu lat – przyp. AP&H), a zwłaszcza królujący CURE jest przebrzmiałe.
(…)
– Muzyka Republiki także ewoluuje. Czy jest to rozwój naturalny, wynikający z waszych przemyśleń, czy po prostu dostosowanie się do dominujących obecnie prądów?
– To trudno rozstrzygnąć. Słuchamy, oczywiście, nowej muzyki, ale przecież ślepo nie wzorujemy się na niej. Nie wiem jeszcze, jak będzie dalej. Mamy gotowy materiał na półtorej płyty. Ta płyta będzie cholernie trudna, mimo tego, że już teraz wiem, iż będzie najlepsza. To zupełnie inna muzyka niż ta z Nowych Sytuacji i Nieustannego Tanga.
– W porównaniu z innymi zespołami Republika zadziwia stabilnością swego składu. Nikt od was nie odchodzi, nikt nie przychodzi. Dobrze to świadczy o atmosferze w grupie, ale czy dzieje się to z korzyścią dla samej muzyki?
– To Pat Metheny czy David Bowie mogą sobie bez przerwy zmieniać ludzi, bo są takimi indywidualnościami, że nie ma to dla nich znaczenia. My jesteśmy jednym organizmem, który się musi uzupełniać. Zresztą nasza wiarygodność – kto wie czy w ogóle nie najważniejsza w tym, co robimy – opiera się też na składzie zespołu. Zmieniłaby się jedna osoba i już inna byłaby osobowość.
Oczywiście mogę popracować z innym muzykiem, np. myślimy o współpracy z dodatkowymi instrumentami perkusyjnymi, dętymi, z chórkiem.
– Czy plany te znajdą odbicie na trzeciej płycie?
– Bardzo bym tego chciał, tylko że w praktyce okazuje się często, iż nie ma na żadne eksperymenty czasu i musimy uciekać się do niezastąpionej Yamahy. No, ale może tym razem nasze zamierzenia zrealizujemy.
– Jak jest z twoja rola lidera w zespole? Za sobą masz przecież trzech muzyków, którzy nie chcą stanowić wyłącznie tła dla ciebie.
– No pewnie. Nikt z nas nie jest wirtuozem i w związku z tym nie ma takiej możliwości, byśmy oddzielnie mogli robić to, co wykonujemy wspólnie. Jest to mechanizm zębaty, który się musi uzupełniać. To, że jestem w tym mechanizmie akurat pierwszym kółkiem, nie znaczy, że mogę się obyć bez pozostałych.
Nieustanne tango sygnalizuje powrót Republiki po kilkumiesięcznej – a więc w muzyce rockowej bardzo długiej – przerwie. Mimo iż nie zawiesiliście występów, eksploatowaliście utwory doskonale znane z Trójki, singli i albumu Nowe sytuacje – co zresztą od pewnego czasu skwapliwie się wam wypomina.
Zazwyczaj, gdy zespoły nieprzerwanie koncertują i co rusz wprowadzają nowe utwory, odnosi się wrażenie, że ich repertuar się nie zmienia. My postanowiliśmy zrobić inaczej – najpierw ograć stary program, nie zdradzać go. Tylko kilka razy wykonaliśmy Tango, aby je sprawdzić, natomiast z programem całkowicie zmienionym wyjdziemy niebawem na dużym koncercie.
Nie zamierzam podporządkowywać się regułom obowiązującym na wielkich imprezach, ale – oczywiście – kiedy przedstawimy ten program, ludzie wysłuchają go, a potem poproszą o zagranie czegoś dawniejszego, nie widzę żadnych przeszkód, aby to zrobić. Nie odcinamy się przecież od tamtych utworów, nie traktujemy ich jak wstydliwej przeszłości. Są one czymś, z czym się identyfikuję i uważam za rzecz wartościową.
Publiczność przyzwyczajona jest do ciągłej obecności wykonawcy na rynku – na listach przebojów i na imprezach – a ci, którzy są na fali, żyłują dobrą passę do oporu. Niemożliwe, żeby harować bez wytchnienia na koncertach, a jednocześnie pracować nad swoim rozwojem. Nigdy nie dopuszczę do tego, bym w pewnym momencie musiał stwierdzić: Dalej nie dam rady, potrzebuję dwóch lat przerwy. Nie chcemy skończyć się po jednej płycie – jak wielu innych.
Wydaje mi się, że uniknęliśmy takiej sytuacji, bo nasza nowa płyta jest na pewno ciekawsza od poprzedniej. Na tamtą patrzę dziś inaczej: jako na pierwszy stopień, bez którego nigdzie byśmy nie doszli. Teraz przyszła kolej na drugi, po nim – mam nadzieję – będą następne.
Nie jest jednak sekretem, iż w okresie prawie rocznego przygotowywania repertuaru i ograniczonej działalności koncertowej, utraciliście spore grono zwolenników na rzecz Lombardu, a przede wszystkim – Lady Pank.
Nigdy mi nie zależało na pozycji supergwiazdy i nigdy nie będziemy do niej dążyć. Po drugie – jest nam na rękę, że Lady Pank czy Lombard odciągają od nas fanów, którzy nigdy do końca nie opowiedzieli się za naszą muzyką. My po prostu wypełniliśmy pewną lukę, istniejącą gdy startowaliśmy. Została ona zapełniona przez zespoły zajmujące dzisiaj pierwsze miejsca w różnych plebiscytach.
Nie napawa mnie to pesymizmem, ponieważ mam nadzieję – a przecież wciąż dostajemy listy
– że ludzie, którzy nas rozumieli od samego początku wiedzą także, iż nie mamy zamiaru walczyć o utrzymanie się za wszelką cenę na listach przebojów.
Nie martwi cię więc utrata dawnej popularności?
Nie. Irytuje mnie tylko ciągłe porównywanie nas do innych zespołów. Z uwagi na to co robimy, od początku zakładałem, że będziemy stali raczej z boku. Nie chciałem, aby Republikę zaliczano do propozycji rozrywkowych i komercyjnych. Tak się jednak, niestety, dzieje, bo konkurencja jest niewielka, a wykonawcy wciąż mieszczą się w jednym worku.
Do pasji doprowadza mnie sposób myślenia, jaki chce nam narzucić publiczność i większość krytyków: myślenia kategoriami ankiet, plebiscytów, zestawień, notowań. Najchętniej powiedziałbym: Dajcie nam pracować w spokoju – wtedy tylko usłyszycie coś naprawdę wartościowego.
Bez tych wszystkich przepychanek, bez listów w rodzaju: Róbcie coś w miarę szybko, bo wariuję, gdy w klasie uważają Lady Pank za zespół lepszy od Republiki.
Zanim porozmawiamy o nowej płycie, chciałbym abyś skomentował koszmarną jakość singla z Układem sił i Sexy doll.
Oba utwory pochodzą z dwóch różnych sesji i tą pierwszą – podczas której zarejestrowaliśmy Kombinat i Gadające głowy oraz Układ sił – uważam za nieudaną. Potworne co zrobiono z tymi utworami – brakuje mi po prostu słów. Ale nie mieliśmy doświadczenia ani możliwości wyboru realizatora. U nas, na przykład, nie można powtórzyć nagrania, bo prawa są już komuś odsprzedane, nie ma pieniędzy na wynajęcie studia, na realizację. Utwory te są spisane na straty. Przykro o tym mówić, lecz brzmią one znacznie lepiej w wersjach koncertowych niż na płytach, a powinno być odwrotnie.
Ale nawet w radiu brzmiały one znacznie lepiej…
Prawdopodobnie dodatkowe straty powstały przy nacinaniu acetatu – nie wiem zresztą na czym to polega, ponieważ Sexy doll nagraliśmy w radio wraz z Białą flagą i Telefonami i wszystkie trzy utwory są pod względem jakości dźwięku na tym samym poziomie. Ale na singlu Sexy doll rzeczywiście wypadła nieciekawie.
Zastanawia mnie, dlaczego Biała flaga i Telefony nie znalazły się w ogóle na płycie. Były to jednak duże przeboje.
Pomyślimy o nich przy okazji albumu koncertowego, który – być może – nagramy w przyszłym roku. Nie dopatrzyliśmy by sprzedać je Tonpressowi na czas. Kiedy zostały wylansowane przez radio, było już za późno na myślenie o singlu. W sumie szkoda, gdyż nie mają one żadnej dokumentacji fonograficznej.
Na jesieni miała ukazać się w Anglii płyta Nowe sytuacje, w oparciu o wcześniej nagrane podkłady, ale z angielskimi tekstami. Sprawa opóźniła się – jak wspomniałeś – z powodów natury biurokratycznej. Czy są szanse na jej ukazanie się w najbliższym czasie?
O ile mi wiadomo, odłożono jeszcze nieco jej publikację, gdyż wypadłaby ona w sezonie, kiedy nowe pozycje wydają najwięksi i mogłaby przejść całkiem niezauważona. Ma się ukazać w styczniu – przed Midem.
Od strony wokalnej jest ona lepsza od wersji polskiej, ponieważ nagrywał ją nowy realizator – ten sam, który teraz nagrywa naszą drugą płytę (Sławomir Wesołowski). Ostateczne zgranie całości nastąpi jednak w Londynie. Trudno ocenić mi jej szanse na rynku brytyjskim – zdaję sobie doskonale sprawę, że wychodzi tam 200 płyt miesięcznie. Jeżeli wyda się interesująca, może przynajmniej zostanie zauważona przez prasę. Poza tym chcemy sprzedać ją do Francji i kilku innych krajów europejskich, a może nawet – do Australii.
Powróćmy teraz do waszej najnowszej działalności – najpierw do Nieustannego tanga. W historii muzyki rockowej pojawiały się nierzadko utwory o niewątpliwie nie rockowej proweniencji – m.in. nawiązujące stylistycznie do walca lub tanga. Ostatnimi laty z dużym powodzeniem robią to Stranglers – przypomnę tylko It only takes two to tango z albumu La Folie. A jeżeli wspominam tu o Stranglers, czynię to z premedytacją, bo wiem, że ich lubisz. Nie przyjmuj tego jednak jako oskarżenie o plagiat.
Zacznę od czegoś innego. Kiedyś skomponowałem utwór Fatamorgany. Fatamorgany muszą być, optycznie dobrze będzie nam i zaraz potem usłyszałem piosenkę Urszuli Fatamo, fatamo, fatamorgana, natychmiast zmieniłem tytuł na Halucynacje. Może utworowi wyszło to nawet na dobre, ale także zdałem sobie wtedy sprawę, że zasób słów, które mnie interesują jest dosyć ograniczony. Wtedy postanowiłem sobie: nie będę świadomie rezygnował z użycia jakiegoś słowa tylko dlatego, że ktoś, gdzieś, w pewnym kontekście – nawet muzycznym
– zastosował je wcześniej. Tak się robi, gdy nie jest się do końca przekonanym o swojej oryginalności lub gdy nie chce się być posądzonym o plagiat.
Jeśli zaś chodzi o Tango, między nami a Stranglersami nie ma powiązania – mam tu na myśli jakiś bliski związek, bo dalekie fascynacje są. Powiem ci szczerze: ja również bardzo lubię utwór It only takes two to tango, lecz w żaden sposób nie wpłynął on na mnie tak, że kiedy go usłyszałem i ja też postanowiłem napisać tango. Nieustanne tango jest całkowicie moim utworem.
Dla tych, którzy Republikę utożsamiali z dawniejszymi utworami, było to zapewne spore zaskoczenie.
Jest to na pewno jeden z dziwniejszych utworów, choć im dłużej nagrywamy płytę, coraz bardziej dochodzimy do wniosku, iż każda kompozycja przynosi tak różną dawkę muzyki, że gdybyśmy zaproponowali co innego, efekt byłby podobny. Teraz, kiedy dochodzi do konkretnej realizacji, celowo rezygnujemy z wielu pomysłów. Jest ich wystarczająco dużo jak na jedną płytę – resztę zostawimy na później. Myślę tu na przykład o saksofonie czy o większej ilości instrumentów klawiszowych.
Druga płyta podobno będzie trudniejsza w odbiorze i trochę obawiasz się, jak zostanie przyjęta…
Po prostu obawiam się, że wiele rzeczy zawartych w utworach może umknąć uwadze tych, którzy wyłącznie słuchają radiowych przebojów dla przyjemności. Niektóre kompozycje są skonstruowane tak, iż wymagają spokojnego wysłuchania – nie takiego z przytupywaniem. Całość jest bardziej przemyślana pod względem muzycznym, w kilku zaś utworach znajduje się parę – nazwijmy to – załamań muzycznych, dyskwalifikujących je jako przeboje. Podporządkowane są one tekstom – temu, co chcę w nich wyrazić.
Ale tak naprawdę, trudno mi przewidzieć przyjęcie ich przez słuchaczy. Może będą one odbierane podobnie jak utwory z pierwszej płyty. Różnie to bywa: kiedyś spodziewałem się raczej dobrych recenzji i chłodnego przyjęcia u publiczności, tymczasem stało się akurat inaczej.
Niemniej dzisiaj wiem, że jest to dobra płyta. Bez względu na wszystko, na to, co uważa się za wykładnik sukcesu – zawarty na niej materiał nie straci na wartości. Republika uczyniła wielki krok naprzód.