“Najwybitniejszy poeta polskiego rocka”
(“Tylko Rock”, Listopad 1996)
Trzy lata temu Grzegorz Ciechowski śmiał się ze mnie, gdy spytałem go, dlaczego pierwszy raz w życiu zapuścił sobie dłuższe włosy: To jest przedziwne, ilekroć mam inną długość włosów, wszyscy dopatrują się w tym informacji… Coś chyba jednak w tym jest. Dziś Ciechowski wygląda inaczej, jest bardzo krótko ostrzyżony proponuje zupełnie inną muzykę niż ta, która trafiła na Siódmą pieczęć.
– Dlaczego zdecydowałeś się wydać tak dziwną płytę jak OjDADAna? Nie ma tu twoich piosenek, nie śpiewasz… Czy czasem nie jest to jakiś kryzys twórczy?
GRZEGORZ CIECHOWSKI: Jest to no pewno niespodzianka. Prowokacja… Tej płyty mogłem teraz nie wydawać. Mógłbym wydać ją za dwa lata, ale może wtedy ktoś inny zrobiłby to wcześniej ode mnie. Dla mnie jest to projekt producencki, oparty na pomyślę, który chodził za mną od dwóch, trzech lat. Kiedyś zupełnie przypadkowo trafiła do mojej płytoteki taka pozycja Polskich Nagrań – “Muzyka ludowa z różnych regionów”.
– Znam. Też mam własną: nie ma tu cepeliowskiego folkloru, jest prawdziwa muzyka ludowa. Urocza etnografia, wspaniały dokument.
– I to jest wspaniale dobrane… A jednocześnie obcowałem z biblioteką “próbek” – wertowałem różne próbki muzyki afrykańskiej, południowoamerykańskiej. Głównie była to muzyka instrumentalna, ale również pojawiały się frazy śpiewane, i stwierdziłem, że ta polska płyta ma tę samą siłę, co rzeczy wykorzystywane w tym, co nazywa się “ethnic world musie”. l kiedy słuchałem rzeczy jak Deep Forest, Enigma czy niektóre płyty Petera Gabriela, zdałem sobie sprawę, że może powstać taki projekt z polskich fraz. Bo one wcale nie muszą być tak przaśnie walczykowate, ani takie cepeliowskie… Powiem ci szczerze: nigdy nie zamierzałem być jakimś znawcą folkloru. Moja penetracja tego obszaru zaczęła się od tej płyty. Potem przesiedziałem kilka dobrych tygodni w różnych archiwach – poszukiwałem rzeczy, które byłyby “fonogeniczne” i spójne emocjonalnie z płytą, którą sobie wymyśliłem. Bardziej zależało mi na tym niż na pogłębianiu mojej wiedzy o naszym folklorze. Jedno jest pewne – wyszukując materiał kierowałem się emocjami, które w nim były i barwami brzmienia. W tytule płyty jest wytłuszczone to “DADA”, bo praktycznie biorąc była to robota wręcz dadaistyczna. “Grzegorz z C/echowa” – tak nazwałem się na tej płycie. Nie chciałem, aby to był “Grzegorz Ciechowski”, ani – Obywatel G.C., którego płyty cechowała pewna powaga…
– Twoja płyta lokuje się u nas w pewnym kontekście. Z jednej strony mamy zespoły jak Krywań: ludowe śpiewy z unowocześnionym, także “syntetycznym” akompaniamentem. A z drugiej strony: to, co robi Aya RL, czyli niby-folklor tworzony przy użyciu nowoczesnych instrumentów i nowoczesnego studia… Natomiast u ciebie to połączenie raczej rockowego podkładu instrumentalnego – w Gawędzie o skrzypku i diable pojawia się nawet reggae – z mniej lub bardziej przetworzonymi popisami ludowych śpiewaków.
– Raczej “bardziej”… Intencje melodyczne i harmoniczne osób, które to kiedyś nagrały, niekiedy zostały zachowane, ale niekiedy zupełnie odrzucone… Chciałem pokazać, że frazowanie w tych polskich śpiewach jest równie czarujące jak w muzyce afrykańskiej, jak w projektach Petera Gabriela. Jest taki moment, gdy kobieta osiemdziesięcioletnia frazuje niczym Tracy Chapman. l nie sposób tego podrobić, bo słychać, że ta staruszka śpiewała całe życie…
– Pojawił się Grzegorz z Ciechowa. A co dzieje się z Obywatelem G.C?
– Myślę, że mamy w sobie różne pokłady aktywności. Jeśli powstaje płyta Republiki, to muszę czuć taki “zew”: oto chcę dać upust moim emocjom, chcę powiedzieć coś o sobie, zwołuję chłopaków – moich najbliższych przyjaciół – siadamy i robimy. Gdy chcę wypowiedzieć się równie emocjonalnie, lecz w sposób zupełnie otwarty, poza stylistyką Republiki, powołuję do życia Obywatela G.C… Zauważ, że mnej więcej od dwóch lat zajmuję się głównie produkcją płyt. A więc realizuję się pracując z innymi artystami.
– Lech Janerka podał mi kiedyś następującą “receptę” na swoją twórczość: mam to tak robić, żeby mnie to bawiło. Czy można powiedzieć – pozostając przy tej konwencji – że teraz po prostu nie bawiłaby cię rola Obywatela G.C.?
– To jest dobra podpowiedz. Wydaje mi się, że nie muszę co rok wydawać płyty Republiki albo Obywatela G.C. Nie muszę budować na rynku mej postaci, bo ona w jakimś sensie jest już wybudowana, l kiedy naprawdę chcę, kiedy będę miał z tego przyjemność, to mogę nagrać następną ptytę. Nie ma we mnie wewnętrznego strachu, że jeśli przez dwa, trzy lata nie wydam autorskiej płyty, to stanie się coś takiego, co mi to uniemożliwi.
– Rozumiem, że obecnie na pierwszym planie jest Ciechowski – producent…
– Pod względem aktywności…
– … i to zapewnia ci utrzymanie na bieżąco. Ale pamiętam, że zajmowałeś się też nagrywaniem muzyki użytkowej, muzyki do jakichś reklamówek telewizyjnych i radiowych.
– To nigdy nie było dla mnie ważne zajęcie. Muzyka użytkowa to coś, co do tej pory robię, ale rzadko… To nie jest rzecz, która wymagałaby wiele czasu i inwencji. Choć na pewno trzeba to robić w sposób zawodowy, żeby było to dobrze płatne. Wszystko trzeba robić profesjonalnie…
– Którą z twoich producenckich prac oceniasz najwyżej?
Do tej pory moim największym wyczynem była płyta Justyny Steczkowskiej… Może wynikło to z tego, że bardzo szybko nabraliśmy do siebie zaufania i na samym początku naszej współpracy udało nam się ustalić kierunek, w którym mieliśmy zmierzać. Zanim weszliśmy do studia, spędziliśmy dwa i pół miesiąca w Kazimierzu, intensywnie pracując. Justyna praktycznie stała się naszym domownikiem… Byliśmy wtedy na pewno pod wrażeniem nowej płyty Bjork, Portishead i paru innych tego rodzaju produkcji. W rezultacie wyszła rzecz, która na pewno nie jest ptytą piosenkarską. Według mnie ma czytelną oś artystyczną, która przechodzi przez bardzo różne piosenki: zarówno przez hitową “Dziewczynę szamana”, jak i przez “Tatuuj mnie”, czy udziwnione harmonicznie “Myte dusze”.
– A jak wspominasz pracę nad płytą Kasi Kowalskiej, Gemini?
– To przede wszystkim była płyta kompromisu. Ta praca zaczęła się w bardzo złych warunkach, bo ten materiał już właściwie był nagrany wcześniej, l okazało się, że dokonane to było w sposób zupełnie amatorski, trzeba było zacząć wszystko od początku. Najpierw była praca na próbach, i to jeszcze nie z tymi muzykami, z którymi doszło do nagrania płyty. Było mnóstwo konfliktów, bo – jak wydaje mi się – Kaśka z początku nie rozumiała, jaka jest rola producenta…
– Chyba też nie była pewna, jaki styl najbardziej jej odpowiada.
– Starałem się wypracować jeden wspólny mianownik w postaci brzmienia – za pomocą charakterystycznych instrumentów, o których wprowadzenie musiałem walczyć jak lew. Zależało też mi na tym, aby większość tekstów była po polsku. Ten długi blues, niestety, zaśpiewała po angielsku i dlatego przepadł… Gdzieś tak w połowie pracy jakoś się w tym odnaleźliśmy, ale wydaje mi się, że to było trochę za późno, aby wyszła nam taka płyta, jak to sobie wyobrażałem.
– Może teraz powiedz o swych najbliższych planach producenckich.
– Krzysiek Antkowiak…
– Kiedyś jedno z “cudownych dzieci” naszej estrady.
– Tak… Był już kiedyś popularny, ale teraz widzę go w zupełnie nowym wcieleniu. Ma 23 lata. Udało mu się oderwać od takiej automatycznie rozwijającej się kariery, którą rozpoczął “Zakazanym owocem”. Założył zespół, z którym występuje od trzech lat. Komponuje. Rewelacyjnie śpiewa. Ja nie słyszałem takiego wokalisty w Polsce.
– l czego możemy się spodziewać? Popu? Rocka? Pop rocka?
-Mam nadzieję, że będzie to inteligentny pop. Krzysiek ma wszelkie dane ku temu, by sporo zdziałać na tym rynku. Myślę, że w połowie października dobrniemy do nagrań i pod koniec listopada skończymy płytę.
– A kiedy możemy się spodziewać twojego nowego, autorskiego albumu?
– Tak jak ci mówiłem: chcę traktować to naturalnie. Nie mogę ukryć swej refleksji, że ostatnią – jak na razie – płytę Republiki, “Republika marzeń”, nagrywałem w złym czasie. To był czas rozstania z moją poprzednią partnerką życiową, byłem atakowany przez media.
– Czy to prawda, że u Małgorzaty Potockiej pozostał cały twój sprzęt muzyczny?
– Wyszedłem z domu tak, jak stałem. Straciłem wszystko, co miałem. Gdy pojechałem do przyjaciół, to musiałem ich poprosić, żeby zapłacili za moją taksówkę… Taka jest cena wyborów, które musimy nieraz robić. Cena takiego życia, jakie chcielibyśmy prowadzić.
– Czy Obywatel G.C. narodziłby się, gdybyś nie poznał Małgorzaty Potockiej?
– Nie chciałbym teraz ujmować tego, co sam jej kiedyś przypisywałem. Na pewno miała swój udział w szumie promocyjnym wokół Obywatela.
– Jak dziś patrzysz na swój dorobek pod tym szyldem? Z jednej strony biorąc: miałeś bezdyskusyjnie osiągnięcia artystyczne. Ale z drugiej: z płyty na płytę twoje poczynania budziły coraz mniejsze zainteresowanie; Obywatel świata właściwie jakoś przemknął bokiem…
– Pierwsze dwie płyty Obywatela zostały podsumowane trasą, i jak na tamte czasy posuchy koncertowej był to wielki wyczyn. A także wymierny sukces: zagraliśmy dwa pełne Spodki. Pamiętam też, że nawet trudno było kupić u koników bilet na koncert w Kongresowej. Ale zauważ, że robiłem to ze składem osiągalnym raz na jakiś czas...
– Kiedyś bardzo sobie chwaliłeś nagrania i występy z muzykami sesyjnymi.
– Jednak zdarzały się zmiany instrumentalistów i wszystko trzeba było od początku przygotowywać. To nużyło pozostałych muzyków, powodowało niechęć do takiej współpracy. Na tym przykładzie widać, jaką przewagę ma stały zespół – nawet mniej wydolny muzycznie. Dlatego całkiem naturalnie powiedziało mi się po pierwszych od lat, okazjonalnych występach Republiki w 90 roku: “Chłopaki, może byśmy pograli razem?” Jako Obywatel nie stroniłem od piosenek Republiki. W końcu przecież były to moje teksty i kompozycje.
– Jak oceniasz teraz działalność odrodzonej Republiki?
– Początek lat dziewięćdziesiątych to był okres mojej intensywnej pracy, ale bez odpowiedniego rezonansu. Zaczął powstawać u nas normalny rynek, który wymagał, aby każda płyta miała regularną promocję… A ja zawierzyłem pewnemu mechanizmowi, który działał u nas wcześniej: jeżeli jest dobra płyta – musi osiągnąć sukces. Było to błędem. Nagraliśmy najlepszą płytę Republiki, “Siódmą pieczęć”, i ta rzecz musiała obumrzeć na naszym rynku, bo był to już rynek, na którym rządziła promocja.
– Widzę to trochę inaczej: najlepsze sq pierwsza i druga płyta Republiki. Tam zdefiniowałeś swój styl jako kompozytor piosenek, autor tekstów i wokalista. Tam zespół osiągnął swe bardzo charakterystyczne brzmienie. Siódma pieczęć to próba zmodyfikowania tego wszystkiego, próba rockowego wyluzowania, szerszego otwarcia się na różnego rodzaju muzykę, nawet przybliżenia do hard rocka… Próba nie zawsze ciekawa. Poza tym można odnieść wrażenie, że twój śpiew lepiej pasuje do wcześniejszej – powiedzmy – nowofalowej konwencji.
– To jest sprawa, do której swojego stosunku nie mogę wyrazić tak do końca. Ale zakładam taką możliwość… Wydaje mi się, że coś takiego jest bardziej odczuwalne na “Republice marzeń”… To jest przedziwne, że kiedy zespół trwa dłużej niż trzy lata, to właściwie należałoby zadać sobie pytanie, czy ten byt ma ulec zakończeniu, tylko dlatego, że następne poszukiwania muzyczne muszą zmierzać w inną stronę? Uważam, że można zrobić dwie, góra – trzy płyty, bazując na tym, co odnalazło się na początku. A polem trzeba ruszyć w kierunku, który tak czy inaczej okaże się jakimś ryzykiem, i albo zespół to robi, albo rezygnuje ze zmian i korzysta z tej jednej “pieczęci”, którą ma od samego początku…
– Właściwie taki jest przypadek Rolling Stonesów i nie możemy narzekać…
– Oni akurat trafili w główny nurt, może nawet go stworzyli… Ale mnie takie postępowanie by mało bawiło. To, co na początku jest nową drogą, staje się schematem. Moim zdaniem zespół musi podejmować jakieś wyzwanie, a czy to się opłaca, czy nie… Jeżeli chodzi o Republikę, to wielokrotnie stykałem się takimi z pytaniami dziennikarzy: “No i co? Dwie pierwsze płyty tak się pięknie sprzedały, a teraz coś nie bardzo…” Kurt Vonnegut opowiadał kiedyś, że po każdej jego książce krytycy zachowują się jakby byli plutonem egzekucyjnym, pozbawiają go dystynkcji, które mu wcześniej przypięli… A kiedy 15 lat trwa się na rynku i trzeba pracować – także po to, żeby mieć z tego jakąś przyjemność – muszą zdarzać się rzeczy lepsze i gorsze. Jest taki magiczny moment, gdy kończy się praca nad płytą i za każdym razem uważaliśmy, że powstało najlepsze, co mogliśmy w danym momencie zrobić. Potem dopiero pojawiła się refleksja, że czegoś można było nie nagrywać, coś – inaczej zrobić.
– Nie zamierzam ci robić zarzutu z tego, że ostatnie płyty Republiki nie przyćmiły tych wczesnych.
– W pewnym sensie zadajesz mi tu pytanie, kiedy będzie następna płyta Republiki… Otóż dokładnie wtedy, kiedy nabiorę przekonania, iż będzie to płyta, która może stanąć w jednym szeregu z trzema płytami – z “Nowymi sytuacjami”, “Nieustannym tangiem” i, jednak, “Siódmą pieczęcią”…
– A właściwie dlaczego uważasz Siódmą pieczęć za najlepszy album Republiki?
– Może rzeczywiście nie mogę stawiać “Siódmej pieczęci” na równi z “Nowymi sytuacjami” i “Nieustannym tangiem”, bo obie te rzeczy są już jakąś klasyką… “Siódma pieczęć” na pewno jest najlepsza z naszych dokonań z lat dziewięćdziesiątych. Chodzi o tę prawdziwość poszukiwań. O to, że była to płyta, która powstała w bardzo naturalny sposób: większość materiału była nagrywana w całości – koncertowo, ale w studiu. Gdy wracam do niej teraz, robię to z przyjemnością – czego nie mogę powiedzieć o wszystkich moich płytach.
– Ciekawe, że Republika marzeń ło już wyprawa w trochę inne, bardziej kameralne rejony. Można podejrzewać, że nie zawsze byłeś przekonany do tego, co nagraliście na Siódmej pieczęci.
– Nie mogliśmy powielać tej płyty. To jest naturalne, że cały czas szukaliśmy czegoś nowego. Przy “Republice marzeń” miałem takie producenckie założenie, żeby najbardziej czytelne elementy wczesnej Republiki przemieszać z nowymi elementami. Sądzę, że udało mi się tego dokonać w jedynym hicie z tej płyty, “Zapytaj, czy cię kocham”. Do tej piosenki ogranicza się dla mnie sukces “Republiki marzeń”. Pomijając warstwę tekstową, wiele rzeczy mógłbym tu teraz zmienić, choć część piosenek no pewno bym zachował, bo są dla mnie bardzo ważne. Uważam, że jest tam widoczne to rozchwianie emocjonalne, które przeżywałem w czasach, gdy powstawała ta płyta.
– Czy Republika w tej chwili istnieje? Leszek Biolik gra ostatnio u Roberta Gawlińskiego i Marka Kościkiewicza…
– Leszek jest bardzo ruchliwym muzykiem, chętnie go zapraszają do innych zespołów – ja nie mam nic przeciwko temu… A Republika istnieje i gra koncerty, l wydaje mi się, że jest to jedyna konfiguracja personalna, która może dalej nosić tę nazwę.
– Czy pracując jako producent masz czas i ochotę, aby “na boku” tworzyć nowe piosenki, pisać nowe teksty? Czy może jest to taki urlop twórczy?
– Jeżeli obcujesz z muzyką jako producent – jest to bardzo intensywna praca. Przynajmniej w moim przypadku: to jest dokładne “projektowanie” każdego dźwięku jeszcze przed wejściem do studia, i jak produkuję, to nie mam czasu, aby zajmować się swoimi sprawami. Ale są całe tygodnie, kiedy nie działam jako producent. Wtedy – niejako automatycznie – pracuję dla siebie, kolekcjonuję rzeczy, które mogą mi się przydać. Poza tym mogę przecież wykorzystać na moich płytach doświadczenia, które zbieram jako producent. Nie przewiduję czegoś takiego jak urlop.
– Nie potrzebujesz tego, co niektórzy nazywają “ładowaniem akumulatorów”?
– Trudno byłoby mi wytrzymać bez pracy przez dłuższy czas… Poza tym mam dużą rodzinę i muszę sporo pracować.
Ciechowski nadal jest kimś, kto dość skrupulatnie oddziela “prywatne” od “publicznego”. Ale na koniec rozmawiamy chwilę o jego życiu osobistym. Wyniósł się z Kazimierza nad Wista i zamieszkał pod Warszawą, w Falenicy. Ze swą obecną, poślubioną dwa lata temu, żoną ma dwoje dzieci: przeszło półtoraroczną córkę, Helenkę, i kilkumiesięcznego syna, Bruna. Rodzina jest “duża”, bo często też u nich bywa Wera, córka, którą ma z Małgorzatą Potocką. Czyli, jak sami mi mówi, w domu jest niezły czad… Zaraz jednak dodaje, że należy do tych, którzy nie muszą uciekać daleko od bliskich, aby się skupić: To jest tylko kwestia azylu, miejsca, gdzie mogę się zamknąć… Tak naprawdę każdy ma tam dostęp, ale gdy tam jestem, każdy wie, że pracuję, l to budzi szacunek moich domowników- dodaje i uśmiecha się. Chyba pierwszy raz w czasie tej rozmowy.
JANUSZ ŚWIĄDER ROZMAWIAŁ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(Pompa – Pomaton EMI)
Jak powstał pomysł na nowy album?
Grzegorz: Kiedyś przypadkowo kupiłem nagrania ludowych śpiewaków, którymi się zachwyciłem, a zwłaszcza sposobem frazowania , melodyką i niekonwencjonalnym myśleniem o dźwięku. Postanowiłem te głosy wykorzystać, umiejętnie włączyć, skorelować z moimi kompozycjami. Wymaga to olbrzymiej cierpliwości i pracy, obróbki komputerowej każdego z głosów, przestrojenia, opracowania tempa. Ale efekty są ciekawe.
Jakie drogi zawiodły Pana do muzyki, jakie były początki?
Grzegorz: Och to jeszcze czasy licealne w moim rodzinnym Tczewie, kiedy namówiłem rodziców, żeby kupili mi flet poprzeczny. Od prywatnych lekcji gry na tym instrumencie zaczęła się moja edukacja muzyczna. A potem studiując w Toruniu, włączyłem się w nurt życia muzycznego i po raz pierwszy zagrałem z zespołem amatorskim bluesowo – jazzowym na festynie miejskim. Początki jednak nie sugerowały, że muzyka stanie się sposobem na życie. Mniemałem, iż jak wielu moich kolegów, zostanę belfrem i będę uczył młodzież języka ojczystego.
Stało się jak wiadomo, inaczej. Związał się Pan z Republiką, został liderem tej grupy. Początki to dbałość o image zespołu, muzyka oparta na wzorcach nowo klasycznych. A jak jest dzisiaj?
Grzegorz: Zespół, który funkcjonuje od 15 lat, na pewno musiał oprzeć się pewnej dynamice zdarzeń. W tej chwili Republika nie jest jedyną ważną sprawą w moim życiu, bo
równolegle zajmuje się produkcją swoich płyt i moich kolegów. Na pewno jednak znaczy dla mnie wiele, jeśli chodzi przekaz, artykułowanie moich myśli za pomocą
tekstów piosenek. Z tego się zresztą zrodziła. Wtedy, gdy nie było innych możliwości publikacji wierszy, stała się jakby żywym wydawcą. Tak więc zespół, który został w rezultacie grupą rockową, był jednocześnie dla mnie swoistym medium, środkiem łączności z otaczającą rzeczywistością.
W jakim kierunku teraz Pan zmierza?
Grzegorz: Płyta, którą obecnie nagrałem, ukierunkowała mnie w zupełnie inną stronę. Owszem, szefuję mojemu zespołowi, ale
równolegle stałem się producentem płyt swoich i takich wokalistów jak np. Kasia Kowalska czy Justyna Steczkowska a w obecnej chwili Krzysztof Antkowiak. Obracam się w kręgu moich spraw, ale i pomagam innym. i to jest też ważne i nowe dla mnie doświadczenie.
Czy tylko muzyka wypełnia Pana życie? Może ma Pan jakieś inne pasje?
Grzegorz: Taką nie zrealizowaną do końca jest pisanie scenariuszy filmowych, które mam nadzieję, posłużą kiedyś do nakręcenia filmów. To nie jest coś takiego co mnie ściga, wymusza pracę, ale zawsze gdy dysponuję wolnym czasem, siadam do komputera i piszę.
MONIKA PANFIL I DARIUSZ KOTLARZ ROZMAWIJĄ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(reportaż o kłopotach z płytą “OjDADAna”)
– Babcia nie znosiła takiej muzyki, lubiła Fogga i Annę German – mówi o płycie “OjDADAna” Zbigniew Nowak, wnuk Anny Malec, wykonawczyni przyśpiewki “Piejo kury, piejo”. – Ale dla mnie może być. Dobrze, że to Ciechowski, bo ktoś inny mógł zrobić kicz.
Biłgoraj w Zamojskiem, 90 km od Lublina. W stoisku muzycznym księgarni w ciągu tygodnia sprzedano cztery z pięciu sprowadzonych kaset “OjDADAna”. Wydała je kompania muzyczna Pomaton.
– Nie idą, bo drogie, ponad 13 złotych – wyjaśnia sprzedawczyni. Mimo to nawet w banku słychać największy przebój z płyty Grzegorza z Ciechowa “Piejo kury, piejo”. – To pewnie z radia – wyjaśnia Maryla Olejko z Domu Kultury.
“Piejo kury, piejo / nie majo koguta / oj ładna, to jest ładna biłgorajska nuta” – śpiewa Anna Malec.
Kapela Bździuchów z Aleksandrowa i solistka Anna Malec z Jędrzejówki byli kiedyś wizytówką powiatu biłgorajskiego. Z każdej edycji Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu przywozili nagrody.
Gdzie wieś, tam pieśń
– Malcową poznałem na jesieni 1955 roku – opowiada Czesław Nizio, dyrektor biłgorajskiego Domu Kultury. – Przyszedłem do pracy po wojsku jako instruktor godzinowo płatny. Malcowa już była gwiazdą. Głos nie szkolony, ale świetny.
Czesław Nizio woził Annę Malec na nagrania do Lublina i Warszawy. Czasem wiózł ją też do Kazimierza na festiwale. Piosenkę “Piejo kury” zna z festiwalu: – Była jeszcze druga zwrotka, nie pamiętam o czym. W radiu Malcowa nagrywała czasem za darmo albo za zwrot kosztów podróży. Raz dostali z Bździuchami po 4 tys. zł, strasznie się ucieszyli. Wtedy to była kupa forsy.
Dyrektor Nizio pamięta wnuka Anny Malec, którego trzeba było chować na podłodze samochodu przed drogówką: – Mieliśmy tylko jeden samochód na pięć osób. Malcowa wychowywała chłopca i nie miała go z kim zostawić.
Czesławowi Nizio płyta “OjDADAna” się podoba: – To promocja Biłgoraja i przypomnienie Anny Malec. Miała we wsi posłuch, rozsądzała spory. Takim jak ona czy Bździuchowie wsie wiele zawdzięczają. Pobudowano drogi, remizy. Gdyby nie kapele, to kto by o Jędrzejówce usłyszał? Tam można było tylko zimą saniami się dostać albo latem, jak było zupełnie sucho.
Dyrektor pamięta, że Malcowa wymyślała słowa piosenek na poczekaniu: – U nas gdzie inna wieś, tam inna pieśń. A do niej etnografowie ściągali jeszcze przed wojną.
Teraz piosenkę “Piejo kury, piejo” w aranżacji Ciechowskiego słychać w soboty i niedziele na wszystkich czterech dyskotekach w Biłgoraju.
– Nawet od naszej kapeli podwórkowej Wygibusy ludzie domagają się piejących kur. A to przecież reprezentanci folkloru miejskiego – opowiada Maryla Olejko. Nie kupiła sobie kasety: – Nie jestem aż taką fanką Ciechowskiego.
Radiowy przebój “Piejo kury, piejo” promuje najnowszą płytę Grzegorza Ciechowskiego “OjDADAna”. Lider Republiki połączył nagrania ludowych przyśpiewek i tekstów z muzyką we własnej aranżacji, wykorzystując programowaną perkusję i współczesne możliwości techniczne przetwarzania dźwięku. Do nagrania dziesięciu utworów na płycie Ciechowski – autor, aranżer i producent – wykorzystał nagrania śpiewu i mówionych tekstów kilkunastu twórców ludowych. Korzystał z zasobów archiwalnych Radiowego Centrum Kultury Ludowej. Na płycie “ojDADAna” grają też Jacek Królik, Dima Chaaback, Leszek Biolik i Krzysztof Ścierański. Muzykę nagrano w lubelskim studiu Hendrix.
Teledysk do płyty nakręcił Jan Jakub Kolski.
W październiku sprzedano 18 tysięcy płyt i kaset “OjDADAna”.
– Sprzedaż rośnie z dnia na dzień – zapewnia dyrektor generalny Pomatonu Piotr Kabaj. – Teraz planujemy kilkuczęściowy film również do płyty “OjDADAna”.
– To jedno z najbardziej gorszących i niebezpiecznych zjawisk w kulturze polskiej – mówi o działaniach Ciechowskiego profesor Andrzej Bieńkowski z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, malarz, laureat nagrody im. Oskara Kolberga, zbieracz muzyki ludowej, którą utrwala na filmach wideo.
Na Ciechowskiego poskarżyła się Maria Orlik z Szamotuł (na płycie wykorzystano jej nagranie “Żona męża bije”), domagając się od Stowarzyszenia Twórców Ludowych pomocy prawnej.
80-letnia Maria Orlik nie życzy sobie, by Polskie Radio emitowało utwory z “OjDADAna”.
Spadkobiercy nieżyjącej od pięciu lat wykonawczyni “Piejo kury, piejo” uważają, że producent płyty powinien ich przynajmniej uprzedzić o planach wykorzystania głosu najbliższej osoby.
– Nie spodziewałem się ataku z tej strony. Byłem przekonany, że właśnie ta płyta nie wzbudzi negatywnych emocji. Nie wyobrażam sobie bardziej neutralnej muzyki – broni się Grzegorz Ciechowski. – Nie muszę sobie przywłaszczać cudzego dorobku. Mam własny.
Stare ożenione z nowym
Do Jędrzejówki pod Gorajem pekaes z Biłgoraja zajeżdża codziennie trzy razy. Parafii nie ma, ale stoi nowy kościółek filialny. W remizie sklep spożywczy.
– Malcowa wszystkie różańce prowadziła, wesela, pogrzeby i czuwania przy zmarłych – opowiadają kobiety przy ladzie.
– Jak szkołę pobudowały, to przyszła Malcowa i mówi “Jakbyśta chcieli, to ułożę coś na otwarcie”. Piosenków naukładała i śpiewałyśmy. Na wszystkie dożynki w Goraju też.
– Bo ona była taka po matce, z domu Skowron, z Chłopkowa. Do Jędrzejówki przyszła za mężem. Nieraz siadła w polu i wymyślała piosenki, a chłopy rzucały kosy i słuchały, jak Skowronionka śpiewa. Niejedna żona potem była zła.
Kapelmistrz Józef Czerw (dyrektor Nizio mówi, że “wziął po Malcowej wsiowe dowództwo”) uważa, że Grzegorz Ciechowski powinien uzgodnić wykorzystanie głosu Malcowej z rodziną:
– I dlaczego nie zapowiadają w radiu, że śpiewa Anna Malec z Jędrzejówki? – zastanawia się Czerw. – A w ogóle to dobrze zrobił, że ożenił stare z nowym. To melodia jakby weselna, oczepinowa, ładniejsza od dzisiejszych.
– Ale słowa Malcowej – dodaje Janina Kotyła z Koła Gospodyń Wiejskich, która zaszła po matkę Czerwów na różaniec. – Tylko czemu napisała “biłgorajska nuta?” Gdzie Biłgoraj, a gdzie Jędrzejówka…
Ubranie z muzeum
Eugeniusz Malec z Wólki Abramowskiej podkręcił gałkę w kuchennym odbiorniku i zamarł. – Posłuchajcie, to matka śpiewa – oświadczył rodzinie.
– Eee, niemożliwe – powątpiewała córka Malców.
Ale teściowa Eugeniusza nie miała wątpliwości: – Głos Anny. Czemu bym miała nie poznać? Przecie to swachunia.
Eugeniusz, syn Anny Malec, ma żal, że wydawca płyty “OjDADAna” nie zapytał go o zgodę. Zamojska gazeta napisała nawet, że Malec pozwie Ciechowskiego do sądu. – To nieprawda – prostuje córka Malca. – Ale przykro, że nikt nie przyjechał, nie powiadomił.
Zbigniew Nowak (który chował się przed drogówką na podłodze samochodu dyrektora Nizio) wyjechał po śmierci babki z Jędrzejówki i stawia dom w Wólce Abramowskiej. Właśnie polakierował podłogi i musi wykonać akrobacje, żeby wydobyć z paczki starą płytę Poljazzu z muzyką ludową. Nazwisko Anny Malec pojawia się przy trzech utworach.
Znajduje też album z niewyraźnym zdjęciem starszej kobiety w biłgorajskim stroju ludowym. Kolory wyblakły, trudno rozpoznać barwy haftu na zapasce.
– Babka najpierw jeździła w kombinowanym stroju, trochę krakowskim, z czerwonymi koralami z masy – opowiada Nowak. – Potem jej zawsze przed festiwalami wypożyczano strój z muzeum.
Zbigniew Nowak jest przekonany, że Malcowej nie podobałaby się płyta Ciechowskiego:
– Nie znosiła takiej muzyki. Lubiła Fogga i Annę German – zastanawia się przez chwilę. – Ale dla mnie może być. Dobrze, że to Ciechowski, bo ktoś inny mógł zrobić kicz.
Uzbrojona pieśń ludowa
Grzegorz Ciechowski o pomyśle: – Usłyszałem przyśpiewkę Anny Koprek na płycie “Songs and Music from Various Regions”. Z pomysłem nosiłem się długo. Zabrałem się za penetrowanie archiwum Polskiego Radia. Szukałem nagranych wykonań solo i bez podkładu muzycznego. Chciałem tak uzbroić te pieśni swoją aranżacją i muzyką, aby mogły zafunkcjonować w środkach masowego przekazu. Spędziłem z nimi mnóstwo czasu, musiałem się przekopać przez setki nagrań i nikt mi nie podpowiadał, nie mówił: to jest dobre, a to wykonanie jest słabsze. Wyboru dokonałem sam. Potem okazało się, że wykonawcy, których wybrałem, to firmament gwiazd.
Profesor Bieńkowski: – Znałem Annę Koprek, Stanisława Klejnasa, Annę Malec. Robiłem z nimi filmy. To byli ludzie z innego świata, gdzie wierzy się jeszcze w boginki, strzygi, diabły. Byli nośnikami tradycji kulturowej. Ciechowski potraktował tych artystów jak przedmioty, jak nuty, których się używa, nikogo nie pytając. Efekt niczego nie wzbogaca i nie popularyzuje. To komercyjna popkultura.
Marcin Mrowca, założyciel Orkiestry pod wezwaniem Świętego Mikołaja i zespołu Hojra, obecnie aktor Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice: – Niektóre piosenki z płyty Ciechowskiego są bardzo dobre. Muzyka ludowa nie “zgrzyta” z nowoczesnym brzmieniem.
Prawnie – wszystko w porządku
Maria Baliszewska, szefowa Radiowego Centrum Kultury Ludowej, która udostępniała archiwalne taśmy: – Myślałam, że Grzegorz Ciechowski poszuka inspiracji do własnych kompozycji. Nie było mowy o takim wykorzystywaniu materiału, o cytatach przetworzonych na komputerze.
– To nieporozumienie – zaprzecza Ciechowski. – Nigdy nie robiłem tajemnicy z moich planów. Przed nagraniem ostatecznej wersji przekazałem wstępne zgrania do Centrum Kultury Ludowej.
Profesor Bieńkowski: – Czy tak trudno było mu odnaleźć żyjących i spadkobierców?
Piotr Kabaj z Pomatonu: – Kiedy Grzegorz wpadł na pomysł płyty, poradziliśmy mu, żeby odszukał wykonawców oraz spadkobierców i wszystko z nimi załatwił. Wiem, że jeździł po ludziach.
Większość nagrań na płycie pochodzi z początku lat 70., z Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą.
– Sprawdziłem stan prawny tych nagrań – wyjaśnia Ciechowski. – Okazało się, że większość wykonawców już nie żyje. Najmłodsze nagranie “A gdzież moje kare konie” było jeszcze objęte prawem wykonawczym nieżyjącej Stefanii Gadzińskiej. Pojechałem do Zdziłowic, poznałem jej synów, spisaliśmy umowę o przekazaniu praw do tego wykonania.
Maria Baliszewska: – Właścicielem praw jest w tym wypadku radio. A Polskie Radio nie ma do Ciechowskiego pretensji. Prawnie wszystko jest w porządku.
Profesor Janusz Barta z Instytutu Wynalazczości i Ochrony Własności Intelektualnej Uniwersytetu Jagiellońskiego: – W tym przypadku ustawa o prawie autorskim określa, że po 20 latach od wykonania nagranie można wykorzystywać bez konieczności uzyskiwania pozwoleń. W przypadku prawa autorskiego do słów i muzyki musiałoby minąć 50 lat od śmierci autora. Trzeba by wykazać, czy śpiewaczki były autorkami, czy tylko powtarzały melodie od dawna w kulturze funkcjonujące.
Grzegorz Ciechowski: – W komputerowym wykazie w archiwum Centrum Kultury Ludowej Polskiego Radia jest napisane: melodia ludowa.
Maria Baliszewska zapewnia, że Anna Malec nigdy nie wspominała przy nagraniach o swoim autorstwie piosenek.
Andrzej Bieńkowski: – To bezceremonialne potraktowanie śpiewaków ludowych. Są przecież jeszcze dobra osobiste, które w tym wypadku zostały naruszone.
– Chcieliśmy zaproponować wykonawcom udział w teledysku Kolskiego – wyjaśnia Ciechowski. – Zrezygnowaliśmy przy Irenie Zborowskiej, śpiewaczce z Dąbrowy. Ustalanie, o którą Dąbrowę chodzi, okazało się czasochłonne. Gdybym ich wszystkich odnalazł, moja praca rozrosłaby się do jakiejś wyprawy turystyczno-krajoznawczej.
Dyrektor Stowarzyszenia Twórców Ludowych Andrzej Ciota potwierdza: – Ciechowski mógł mieć trudności z ustaleniem adresów.
Gwałt na tabu
– Chciałem tym klejnotom dać jubilerską oprawę i wziąłem się do pracy z całą czułością i ostrożnością – opowiada Ciechowski o pracy nad płytą. – Jeśli piosenka była weselną przyśpiewką, to moja aranżacja jest taneczna. Jeżeli to tęskna pieśń miłosna, to aranżacja także odpowiada funkcjom muzyki lirycznej.
Maria Baliszewska jest przekonana, że skrzypek Stanisław Klejnas, którego wypowiedzi Ciechowski wykorzystał w “Gawędzie o skrzypku i diable”, nie zgodziłby się na publiczne odtwarzanie: – Dla wiejskich skrzypków te opowieści o diabelskim muzykowaniu to rzecz intymna. “Gawęda” jest gwałtem na tabu.
Lider Republiki zapewnia, że nie chciał nikogo krzywdzić i ośmieszać: – Wszedłem tą płytą w obce środowisko, wtargnąłem jak barbarzyńca, więc chcą mi pokazać moje miejsce. Sumienie mnie nie gryzie, jestem wobec siebie uczciwy.
Profesor Bieńkowski: – Przez ostatnich 20 lat życia Anny Koprek przyjaźniłem się z nią. W miesiąc po pogrzebie usłyszałem te utwory Ciechowskiego. To był wstrząs.
Grzegorz Ciechowski: – Epatowanie grobem uważam za nieetyczne.
Strzał w dziesiątkę
– Etnografowie zachowują się jak smok pilnujący skarbu: uważają, że skoro mają go w depozycie, to należy wyłącznie do nich – żali się Ciechowski. – Tylko wąskie grono ma do tego skarbu dostęp, bo tylko garstka słucha oryginalnych wykonań tej muzyki, bez przetworzenia.
Właśnie dlatego dyrektorowi Stowarzyszenia Twórców Ludowych podoba się płyta Grzegorza z Ciechowa: – Nie każdy lubi muzykę ludową zupełnie autentyczną. W dobrej aranżacji to strzał w dziesiątkę.
Stowarzyszenie ma zamiar wystąpić z propozycją ugody, która usatysfakcjonuje Marię Orlik.
Dyrektor Ciota: – Dobrze, że płyta Ciechowskiego jest popularna. Nasi twórcy to prości ludzie, jeden ma cztery klasy, drugi sześć. Do tej pory czuli się zaszczyceni, że ktoś im mikrofon podstawia. To się zmienia.
Maria Baliszewska popiera eksperymenty:
– Temu nurtowi grozi zagłada, więc dobrze, że wchodzi w normalny obieg kultury, że znani muzycy podchodzą do tego twórczo. W innych krajach panuje w tym względzie większa swoboda. Wysłałam płytę Ciechowskiego kolegom z Londynu. Jestem pewna, że się spodoba.
To ci mówię
W przeboju “Piejo kury, piejo” chórki robi Koło Gospodyń Wiejskich z Niedźwiady pod Lubartowem. Albina Zubkowicz, liderka grupy, sadzi czosnek. Nie poznała krótkiego fragmentu nagrania, wielokrotnie powtarzanego przez komputer.
– Niemożliwe, żeby to było nasze. Nie będę się przyznawała do czegoś, czego nie zrobiłyśmy – oświadcza kategorycznie. – Nie śpiewałam z Ciechowskim. “To ci mówię” jest chyba kawałkiem przedstawienia obrzędowego “Swaty”.
“Piejo kury…” w ogóle nie podoba się Albinie Zubkowicz: – Jak to usłyszałam, to czekałam na następną zwrotkę, a tu w koło to samo. Ale dobrze, że ludowe śpiewania słychać w radiu. Do grobu człowiek tego nie weźmie.
Ciechowski jest przekonany, że Annie Malec podobałaby się nowa wersja piosenki “Piejo kury, piejo”: – Z nagrań wynika, że miała ogromne poczucie humoru.
Maria Baliszewska też tak sądzi: – Pierwszy raz usłyszałam i zdębiałam, bo wyobraziłam sobie Malcową, jak siedzi na przyzbie, taka biedna. Ale potem przyszło mi do głowy, że byłaby zadowolona.
“Machina” Październik, 1996, Numer 7
fot. Andrzej Świetlik
Płytą “ojDADAna” obiawił się tej jesieni Grzegorz z Ciechowa. O samplowaniu ludowych przyśpiewek, pracy producenta, reklamach i planach związanych z rycerską drużną “Republika” rozmawia z nim wysłannik “Machiny” Grzegorz z Brzozowa.
Nie jesteś pierwszą osobą z kręgu polskiego rocka, która nagrała płytę opartą na samplach z rodzimą muzyką ludową. Przed tobą zrobił już coś podobnego saksofonista Włodek Kiniorski.
Słyszałem o tym projekcie, ale nie znam nagrań.
Muzyka ludowa była skutecznie obrzydzona przez natrętne PRL-owskie środki rażenia.
Kiedy chodziłem do liceum, funkcjonowało między nami powiedzenie: “nie lubię chamstwa i góralskiej muzyki”. Audycje folklorystyczne były regularnie nadawane w Pr. I radia o godzinie trzynastej. Na dźwięk zajawki audycji “Z Kolbergiem po kraju” wszyscy wyłączali odbiorniki.
Dlaczego w takim razie zainteresowałeś się teraz muzyką ludową?
To było spotkanie z płytą Songs And Musie From Yarius Regions wydaną przez Polskie Nagrania z przyśpiewkami zebranymi przez folklorystów. Interesują mnie emocje, napięcia zawarte w tej muzyce. W radiu, w czasach PRL-u, karmiono nas najczęściej muzyką cepeliowską, sprofesjonalizowaną, te wszystkie Mazowsza, Śląski… Nie znaliśmy źródeł, autentycznych nagrań. Kiedy się ich posłucha, okazuje się, że emocje rządzące tym śpiewaniem są identyczne, zarówno w ludowej muzyce afrykańskiej, jak i polskiej. Gdy wtłoczyć głosy śpiewaczek spod Biłgoraja w pulsujący podkład rytmiczny, brzmią tak samo jak rdzenne Afrykanki. Okazuje się, że one od wielu wieków swingują.
Co było impulsem, który spowodował, że postanowiłeś nagrać płytę OjDADAna?
Dwa lata temu usłyszałem Deep Forest. Ich nagrania miały wpływ także na innych naszych muzyków, którzy zaczęli niemal mechanicznie wcielać w życie pomysły tego zespołu. Ja chciałem wykorzystać rdzenne polskie pieśni, które dzięki tanecznemu, transowemu podkładowi będą funkcjonowały tak jak te, które tworzy Deep Forest wykorzystując nagrania z dżungli afrykańskiej.
Czy miałeś jakiegoś przewodnika w swoich poszukiwaniach?
Korzystałem z materiałów radiowych i albumów Polskich Nagrań, ale przede wszystkim ufałem swojemu uchu. Na jednej z płyt znalazłem piosenki śpiewane przez Walerię Czubak. Okazało się, że przez lata była prawdziwą gwiazdą ludowych festiwali, zwłaszcza tego w Kazimierzu nad Wisłą. Docierając do taśm zauważyłem, że w różnych latach powtarzały się niektóre nazwiska. Mimo że można o tych śpiewakach mówić jak o gwiazdach, do końca zachowali swoje korzenie, mieszkali tam gdzie mieszkali i dzięki temu zawsze byli autentyczni.
Z jakich regionów Polski pochodzą wykorzystane przez ciebie motywy muzyczne?
Najwięcej ze wschodniej Lubelszczyzny – okręgu biłgorąjskiego. Jest też materiał z okolic Łowicza, Skierniewic, te regiony były do tej pory mało penetrowane. Celowo unikałem Podhala i góralszczyzny, chciałem pokazać inne barwy.
Jakimi kryteriami kierowałeś się więc wybierając pieśni na płytę?
Najpierw szukałem przyśpiewek a cappella. Później musiałem prześledzić wiele godzin materiału, aby pod względem technicznym był zdatny do użytku. Następnie dochodziło do manipulacji – samplowałem, wyrównywałem, dostrajałem, przedłużałem niektóre nuty. Wszystko po to, by sprawić wrażenie, że śpiewacy, którzy w większości już od 20 lat nie żyli, wzięli naprawdę udział w mojej sesji. I to, moim zdaniem, w kilku piosenkach się udało.
Drugi punkt selekcji to emocje. Interesowały mnie pieśni miłosne, na przykład śpiewane przez kobiety podczas darcia pierza. Zależało mi jednak na różnorodności tematyki. Czułem, że muszę znaleźć kogoś, kto opowiada historię o diable. Dzięki pomocy etnografów odnalazłem nagranie takiej gawędy. Opowiadał ją Stanisław Kleinus, słynny, nieżyjący już, skrzypek ludowy spod Skierniewic. Nagranie było strasznie “zabrudzone” technicznie i musiałem je przez wiele godzin “czyścić”. Ale to była ta historia, o która mi chodziło.
Jest szansa, że opowieść znajdzie świetną puentę w filmie. Zaproponowałem mojemu wydawcy, firmie Pomaton, żeby zwrócił się do Jana Jakuba Kolskiego z propozycją nakręcenia wideoklipu. Uważam, że w ciągu ostatnich 20 lat nie było w Polsce tak dobrego reżysera. Kolski znalazł sposób na oryginalne, magiczne pokazywanie polskiej wsi. Ku mojemu zaskoczeniu, Kolski przyjął naszą propozycję. Powstanie film oparty na materiale płyty zawierający pięć teledysków. Dzięki niemu, materiał dźwiękowy otrzyma dodatkowy wymiar, pojawi się drugie dno.
Można ci zarzucić swego rodzaju nadużycie – pracę nad czymś gotowym, skończonym dziełem innego artysty.
Dla większości ludzi, nawet jeżeli są miłośnikami muzyki ludowej, trudno jest wysłuchać 70-minutowej płyty z przyśpiewkami. Poza tym zawsze można dotrzeć do oryginału. Ja chciałem przenieść emocje. Bez względu na to, czy te emocje są zamrożone w archiwach na 20 czy 50 lat, są one tak silne, że funkcjonują i dziś. To była penetracja obszarów umarłych. Robiąc tę płytę czułem się, jakbym zasypiał w rozwalonej, starej chałupie. Kiedy powstawały te piosenki, funkcjonowały zupełnie inaczej. Towarzyszyły życiu. Nie ma ani jednego zajęcia w całorocznym rytuale życia wsi, które nie zostało opisane pieśnią.
Jeżeli chodzi o domniemane nadużycia, chciałem być w porządku i postanowiłem odwiedzić osoby, które “wzięły udział” w nagraniu mojej płyty. Niestety, te osoby już nie żyły. Załatwiałem jednak sprawy nabycia praw wykonawczych z ich spadkobiercami.
Jak wyglądał proces tworzenia nowych utworów?
W tytule albumu, OjDADAna, wybite jest słowo dada. To była właśnie dadaistyczna robota. Na jedną piosenkę składały się trzy różne. Fragment chóru wziąłem z pieśni krakowskiej śpiewanej przez zespół Koła Gospodyń Wiejskich, fragment jednej zwrotki z przyśpiewki z innego regionu, a drugiej z jeszcze innego. Z punktu widzenia etnografa byłoby to niedopuszczalne, ale nie o to przecież chodziło.
Parę lat temu powiedziałeś, że nigdy więcej nie wrócisz do muzyki tworzonej na komputerze. Ta płyta nie mogłaby powstać bez niego.
Mówiłem to w kontekście nagrań Republiki. Kiedy grupa postrzegana jest jako zespół w charakterystyczny sposób współpracujących ze sobą muzyków, to musi grać na żywo. Natomiast we wszystkich innych przypadkach niekoniecznie. Komputer bardzo pomaga w zapisie myśli. Daje możliwość bardzo dokładnego projektowania dźwięków. W tym projekcie musiało tak się zdarzyć. Ale oprócz komputera grali ze mną wspaniali muzycy: Jacek Królik na gitarze, na basie Krzysiek Ścierański i Leszek Biolik oraz na instrumentach perkusyjnych Dima Chaaback, który świetnie orientuje się w folklorze całej Europy i nie tylko. Sporo było więc żywego grania. Ja programowałem – oprócz obróbki sampli przyśpiewek – warstwę rytmiczną i partie klawiszowe. To jest moja produkcja od początku do końca.
Wspomniałeś Republikę. Co cię skłoniło do tego, by reaktywować zespół.
Odkąd zacząłem występować jako Obywatel G.C., skład towarzyszącego mi zespołu stale się zmieniał. Bez względu na to, jak się pracowało w studiu, trudno było o napięcie emocjonalne na koncertach. W 1990 roku zagraliśmy znów z Republiką w Opolu, a potem wyjechaliśmy na dwa tygodnie do Stanów. Odżyły dawne emocje i chęć wspólnego grania.
Ale nowa Republika nie odniosła sukcesu.
Okazuje się, że sukces oczekiwany przychodzi z większym trudem niż ten, który pojawia się mimochodem. Wielkie nadzieje wiązaliśmy z najbardziej udaną, moim zdaniem, płytą Republiki – Siódmą pieczęcią. Niestety, zbieg okoliczności, w tym zła promocja, spowodował, że Republika nie potrafiła wejść w lata 90. tak mocno, jak na to liczyliśmy. Ale z drugiej strony, jest to zespół, który wydaje nam się nadal tak ważny, że nie chcemy z niego zrezygnować. Ja zajmuję się różną działalnością – komponuję, produkuję, wydaję solowy materiał, ale nie chciałbym podejmować decyzji o rozwiązaniu Republiki.
Zatem projekt o nazwie Republika jest zawieszony?
Myślę, że do nagrania płyty nie zbierzemy się wcześniej niż w przyszłym roku. To wynika z mojego kalendarza zajęć. Przez najbliższe miesiące będę zajęty przy płycie Krzysztofa Antkowiaka, zaraz potem wchodzi produkcja drugiej płyty Justyny Steczkowskiej.
Czy praca producenta jest spokojna?
Pracuję z debiutantami, tak było z Kasią Kowalską, tak było z Justyną, tak będzie poniekąd z Krzysztofem. To nie jest taki spokojny kawałek chleba, bo każdej z premier towarzyszą jakieś obawy.
Rola producenta nie jest jeszcze na naszym rynku dość jasna. Przeważnie mamy do czynienia z inżynierami dźwięku, którzy realizują pomysły muzyków.
Rynek producentów dopiero się w Polsce tworzy. Dla mnie wyzwaniem jest, czy sobie z tym dam radę, czy nie. Każdy z projektów musi być różny i w przypadku debiutu musi dawać artyście możliwość pójścia dalej w różnych kierunkach. To są nieraz ciężkie decyzje, ale ja je bardzo lubię. To jest możliwość obcowania z kompletnie innym światem muzycznym, bezkarnego korzystania z jego dobrodziejstw, a kiedy się z niego wychodzi, znów można wrócić do własnych zajęć.
Oprócz płyt produkujesz reklamy.
To są sprawy incydentalne. Na rynku reklamowym udało mi się zachować pozycję strzelca wyborowego – jeżeli ktoś ma pieniądze, to zwraca się do mnie. Moja cena jest wysoka, ale wydaje mi się, że rzeczy, które wychodzą spod mojej ręki, zadowalają klientów. Ale to nie jest coś, co jest w stanie zdominować moją pracę.
Czy są jakieś cele, które stawiasz przed sobą?
Chciałbym powrócić do muzyki filmowej. Na pewno wyzwaniem byłoby zrobienie jakiejś większej formy, która byłaby połączona z filmem lub z teatrem.
A wiersze?
Tomik Wokół niej po raz pierwszy zamyka moją działalność na tym polu w jakąś formę. Potem pojawią się pewnie następne. Redakcją książki zajęła
Niestety w tym miejscu urywa się artykuł zaprezentowany w czasopiśmie. Niestety w żadnym miejscu nie ma jego dokończenia – przyp. PM
“Machina” Grudzień, 1996, Numer 9
“Gdy piosenka szła do wojska, to śpiewała cała Polska”, ale tylko w piosence. W rzeczywistości przebój powstał z myślą wręcz przeciwną, niż głoszą jego słowa. Chodziło o to, żeby choć cześć muzycznej Polski mogła nucić piosenki w cywilu. Wszyscy bowiem – nie tylko artyści i nie tylko muzycy – śpiewająco migali się od odbywania służby w LWP, a przynajmniej próbowali wyreklamować się od wojska. Kamasze kojarzyły się z przerwą w życiorysie, końcem kariery i końcem świata. Kto wiec ostatecznie uniknął, kto wpadł i jak przeżył?
GRZEGORZ CIECHOWSKI:
– Moja walka z wojskiem trwała trzy lata: od 1981 do 1983 r., i nasilała się zawsze w okolicy maja. Od tej pory zapach bzu i śpiew synogarlic kojarzy mi się z wezwaniami do WKU. Przez pewien czas udawało mi się wybronić od armii, dzięki pomocy lekarzy, o których nie chcę mówić, Mieszkałem wtedy w Toruniu, który był wówczas ośrodkiem zamieszkanym przez różnych generałów, mieściła się tam bowiem Wyższa Szkoła Artylerii i Wojsk Rakietowych. A ponieważ w jednym z wywiadów na pytanie o wojsko powiedziałem, że nie wybieram się, kilku wyższych oficerów wyraźnie się na mnie uwzięło. Nic na nich nie działało: ani zaświadczenia lekarskie, ani usprawiedliwienia z Trójki. Zgromadziłem wtedy całą dokumentację, świadczącą niezbicie, że gdy trafię do wojska, runie od tego gospodarka socjalistyczna Polski Ludowej albo, że wpadnę w skrajny zespół dezadaptacyjno-depresyjny. Nie pomogły nawet interwencje poważnych instytucji, jak Estrada Łódzka czy tamtejszy Teatr Wielki, gdzie rozpoczęliśmy właśnie przygotowania do spektaklu z choreografią Ewy Wycichowskiej. Na koniec lekarz wojskowy powiedział rni: “Jaja masz, będziesz służył”. I postraszył, że jeśli tylko zacznę symulować, natychmiast położą mnie do szpitala, oczywiście wojskowego.
Taki był finał, ale już rok wcześniej miały miejsce niezłe boje. Wtedy założona została nawet sprawa prokuratorska przeciwko mnie, za uchylanie się od służby wojskowej. Miałem już bilet do armii na 5 maja, a szóstego graliśmy koncert w Elblągu. Oni przychodzą po mnie do domu, ja – przez piwnicę, sąsiednią klatkę – do Warszawy. Tak więc sprawa była wszczęta i nagle uratował mnie najmniej spodziewany fan, którym okazał się jeden z szefów WSW w Toruniu. Po swojej brawurowej ucieczce zadzwoniłem z Warszawy do nich, do Torunia, i pytam: co dalej? Oczywiście kazali natychmiast się stawić, postraszyli aresztem itd. Pojechałem z duszą na ramieniu, a tam pułkownik pyta mnie: “Zwolnienie jest? Dobra. Chory obłożnie? Nie? To gorzej, ale jakoś załatwimy. A teraz niech mi pan powie: ten tekst Śmierć w bikini, kiedy on powstał?” Człowiek po pięćdziesiątce miał córki w wieku republikańskim, sam nas słuchał i doskonale orientował się we wszystkim, co związane z zespołem. Uratował mi skórę na rok. Kiedy problem wrócił, mój zaprzyjaźniony pułkownik był w sanatorium. Od swoich przeciwników usłyszałem wtedy: “On ci już nie pomoże”. Mieli wyraźną satysfakcję.
Trafiłem do jednostki w Toruniu. Pamiętam moment, kiedy obcinali mi białe włosy, jakie wtedy nosiłem. Pamiętam też chwilę pierwszego wejścia do tzw izby żołnierskiej, spotkanie z kolegami z kompanii. Na szczęście w SPR chłopcy byli po studiach. Nie istniały więc żadne nieformalne hierarchie. Ustaliłem też zaraz na wstępie, że się myjemy. I było w porządku, trzymaliśmy sztamę.
Mankamentem okazała się moja profesja i popularność. Miałem spotkania z oficerem kontrwywiadu, który usiłował mnie agitować, strasząc, że wywiozą i pokażą takie rakiety, że już nikt nigdy nie wypuści mnie na występy zagraniczne. Cały czas naciskali też, żeby Republika wystąpiła np. w Kołobrzegu i obiecywali, że wystarczy jeden taki koncert i będę mógł mieszkać w domu i tylko przychodzić na kilka godzin do jednostki od 7 do 15. Niezmiennie odpowiadałem wtedy, że ja tu przyszedłem szkolić się na artylerzystę, choć faktycznie prowadziłem taki wewnętrzny strajk włoski, stałem się impregnowany na wszelką wojskową wiedzę. Nauczyłem się tylko strzelać, rzucać granatem i krzyczeć: hura!
Tuż przed egzaminami oficerskimi zostałem przeniesiony do Łodzi, w związku z wcześniejszymi zabiegami Teatru Wielkiego. I tam trafiłem fatalnie, bo do szkoły politruków, do której przyjmowano tych, co w czasie studiów byli w partii. Natychmiast mnie podkablowali, że jeżdżę prywatnym samochodem, nie było mowy o żadnym koleżeństwie. Jeden z oficerów postanowił oddelegować rnnie na spotkanie z żołnierzami, jako sławnego człowieka. Woła mnie i mówi: “Pojedziecie spotkać się z żołnierzami łączności w jakimś tam Szczebrzeszynku, pogadacie o tym graniu, jak to jest na tej scenie, kto posuwa tą czy tamtą, no wiecie, o co chodzi. Chłopaki posłuchają…” Dobra – mówię – ale skoro mam jechać jako Grzegorz Ciechowski z Republiki, to poproszę cywilne ciuchy, taksówkę i honorarium. Nie pamiętam już ile powiedziałem, ale dużo. Dość długo trwały konsultacje z wyższymi czynnikami, w końcu przychodzi i pyta: “Może być gazik?” No i pojechałem, za honorarium kupiłem kilka butelek wódki, napiliśmy się z chłopakami.
Egzamin końcowy też wyglądał jak farsa, bo na każde pytanie odpowiadałem, że nic nie wiem, że mogę ewentualnie z artylerii, ale też niechętnie. W końcu postawili mi tróję i wysłali na parę miesięcy do biblioteki, gdzie siedziałem po kilka godzin dziennie z taką miłą panią bibliotekarką i czytałem książki. Wtedy już był luz.
JOWITA FLANKOWSKA ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
– Dzisiaj nie będzie “sądu nad twym sumieniem w gazecie dla panienek”.
– Dziękuję, ale z tego co pamiętam, to nie F. się tym zajmowała. Przodowały inne pisma.
– Czy praca aż tak potrafi skołować, że “w końcu sam nie wierze sobie, kim ja jestem, co ja robię?”
– Prasa żywi się różnymi historiami. A w sprawach rodzinnych zazwyczaj korzysta z relacji tylko jednej strony, l kiedy ja zachowywałem milczenie – mogło dojść do kompletnego skołowania. Z przykrością stwierdzam, że zawartość prawdy w tych artykułach była zerowa.
– No to znalazł pan swoją republikę marzeń.
– To wynika chyba raczej z dojrzewania wewnętrznego. W określonym wieku szuka się takiej harmonii. Teraz spokojnie pracuję nad dwiema płytami rocznie. Jedna jest zazwyczaj płytą Republiki, a druga – innego wykonawcy, którą sam produkuję. Teraz będzie to płyta Justyny Steczkowskiej.
– Kto rządzi w Republice?
– Wiadomo, że ja jestem szefem zespołu, prowadzę go, nadaję mu styl. Ale to jest zespół. Zespół skazany nie tylko na własne umiejętności, ale i na błędy. Kiedy pracuje się w zespole, nie można skorzystać z umiejętności innych muzyków. Ale za to o wiele łatwiej jest zdefiniować sposób grania. Zespół to mnóstwo pojęć jednocześnie, nie tylko muzycznych. To przyjaźń, bycie w drugiej rodzinie, którą musimy wszyscy szanować, w której lubimy być, bo w końcu spędzamy razem dużo czasu.
– Obywatel G.C. śpiewał, że “kocham” to umarłe słowo, a na nowej płycie to jest “mantra twa”.
– Nie ma reguł. W momencie, kiedy po raz pierwszy porzuci się słowo “kocham”, wydaje się, że ono jest kompletnie umarłe, ale potem rodzą się jakieś nadzieje i ono na szczęście powraca. A jeżeli wraca bardzo mocno, wtedy staje się mantrą.
– Wydaje się to proste, ale kiedy rodzą się takie nadzieje?
– Z nową miłością.
– Którą również bardzo łatwo jest zmarnować, zaprzepaścić, zgubić, zabić codziennością.
– Mam w tym pewne doświadczenie. Dlatego tym razem stosuję szeroko pojętą profilaktykę. A początkującym polecam stare buddyjskie przysłowie – traktować każdy dzień, jakby był dniem ostatnim w naszym życiu i przeżywać związek tak, jakby to była ostatnia możliwość bycia ze sobą.
– Od czego zacząć?
– Od szanowania każdej chwili, którą możemy spędzić z partnerem. l nie zmuszać się do tego, nie traktować jako swoistego wyroku życia. Naprawdę najważniejsza jest miłość i jej budowanie.
– Rzeczywiście, nowa ptyta jest jej petna. To już nie “Kombinat”, nie “Telefony”, nie “Paryż – Moskwa 17.15”.
– Podstawową funkcją piosenki zawsze byto śpiewanie o miłości bądź o jej końcu. To można robić na miliony sposobów.
– Nie ma już żelaznej kurtyny, PZPR. W sklepach obok octu i zielonego groszku na półkach stoją pędy bambusa, owoce morza i kawior. Te zmiany nie inspirują?
– To już w tej chwili nie jest takie proste do opisania. Kiedyś wszystko było czarno-białe.
– …Tak jak Republika…
– …l bardzo plastyczne w opisie. Podziały były tak wyraźnie zarysowane, że ich opis nie nastręczał żadnych trudności. Wręcz przeciwnie – opisywało się świat podzielony między “onych” i naszych. Dzisiaj jest to o wiele trudniejsze. Dlatego wiele osób straciło jakąkolwiek możliwość pisania. Mur, od którego się odbijali, przestał przecież istnieć, i najchętniej wybudowaliby następny, żeby móc napisać coś na ten temat.
– A pan czego potrzebuje?
– Prawdę mówiąc, wystarczy, kiedy znam dokładny termin, do którego muszę skończyć płytę.
– A osławiona wena twórcza?
– Pojawia się wtedy, kiedy daję jej szansę.
WIESŁAW KRÓLIKOWSKI ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
REPUBLIKA – siedem opowieści
OPOWIEŚĆ PIERWSZA, O NIEBIE
Studio nazywa się po prostu Studio GC. A za znak firmowy ma czterech puzonistów. GC, bo to studio Grzegorza Ciechowskiego. Puzoniści, bo mieści się przy ulicy ich imienia. Willowa uliczka bardzo blisko południowej granicy Warszawy. Dla niektórych pewnie koniec świata. Dla Ciechowskiego: początek nowego życia. Rozmawia ze mną siedząc tuż obok stołu mikserskiego. Choć dom jest bardzo duży, jakoś tak zupełnie naturalnie poprowadził mnie od razu do swego studia. Pierwsza płyta, jaka tutaj została nagrana to Siódma Pieczęć Republiki – w sierpniu tego roku.
Ja tu nikogo nie wpuszczam. Nagrywam tylko moje produkcje. Powstało tu też dużo sygnałów radiowych, reklam – normalna sprawa dla każdego studia… W przypadku tej płyty mieliśmy komfortową sytuację: mogliśmy zamknąć się w kręgu tylko tych osób, z którymi chcieliśmy pracować. Było nam jak w niebie. Kiedy mieliśmy ochotę, to wychodziliśmy na dwór, robiliśmy sobie grilla, jedliśmy, obok była Lola i jej osiem szczeniaków. Nastrój był niesłychany. Wszystko się udawało. Ja nie wiedziałem, czy w tym studiu można nagrać płytę, i okazało się, że trudno byłoby gdzie indziej zrealizować płytę o takim brzmieniu. Bębny nagraliśmy tylko na dwa mikrofony, z własnym pogłosem pomieszczenia i są to najlepsze bębny na płytach Republiki.
OPOWIEŚĆ DRUGA, O WŁOSACH
Pytam nową fryzurę Ciechowskiego. Jak na swe dotychczasowe normy – został długowłosym. To jest przedziwne: ilekroć mam inną długość włosów, to wszyscy dopatrują się w tym informacji – odpowiada śmiejąc się. Gdy zaczęliśmy pracować nad płytą to już miałem dosyć długie. Myślę, że obcinając je obciąłbym kawałek tego, co działo się przez ten czas.
OPOWIEŚĆ TRZECIA, O PROWINCJUSZACH
Premiera nowego repertuaru Republiki miała miejsce podczas festiwalu sopockiego. W postaci – powiedzmy – minirecitalu. Dlaczego był on aż tak bardzo mini? To naprawdę miał być recital, ale nam go zredukowano do 10 minut. Nie było nawet czasu na bis, bo zaczynała się “Panorama”. A dla Marca Almonda przewidziano godzinę czy nawet półtorej. Prowincjonalizm niektórych naszych organizatorów polega na tym, że jakiekolwiek nazwisko zagraniczne znaczy dla nich więcej niż krajowe.
Jaką wagę ma dziś dla publiczności słowo Republika, będzie można przekonać się w czasie październikowo-listopadowej trasy po kraju. Ciekwostka: do biletu będzie dołączana kaseta – gdy trasa nazywa się Coca-Cola przedstawia: Republika, “Siódma Pieczęć” możliwe są takie cuda.
OPOWIEŚĆ CZWARTA, O HAMMONDZIE
W pomieszczeniu, w którym stoi stół mikserski, jest jeszcze miejsce dla fortepianu Bechstein, eleganckiego staruszka z początku tego wieku. A obok zmieściło się jeszcze inne, nowsze, choć już też trochę leciwe cudo: szlachetny muzyczny mebel, organy Hammonda, model M-100. Kiedyś instrument kojarzony z ambitnym rockiem, później niemal wyklęty, a ostatnimi czasy zrehabilitowany dzięki takim artystom jak The Charlatans.
Ciechowski chętnie opowiada mi, jak stał się właścicielem tych organów. Zaczęło się od tego, że trafił na ogłoszenie w prasie: ktoś z Tomaszowa Lubelskiego chciał sprzedać oryginalnego Hammonda, z głośnikami Leslie… Zadzwonił, zapytał, czy jeszcze aktualne. Rozmówca po drugiej stronie przewodu był bardzo zdziwiony. Rzeczywiście, miał Hammonda – nawet dwa – ale ogłoszenia nie dawał, i nie chciał sprzedać instrumentu… Zacząłem go podchodzić. W końcu powiedział “Dobrze, niech pan przyjedzie, ale niczego nie obiecuję”… Okazało się, że jest to fotograf, który grywał na weselach. Hammond był odrestaurowany, w stanie idealnym. Mimo to myślałem, że wprawię faceta w osłupienie proponując mu Korga albo jakiś inny instrument, który można wziąć pod pachę. A on na to: “Panie, co mi tu pan opowiada…”. Otworzył tylną pokrywę Hammonda i powiedział: “Widzi pan? Ten instrument gra własnym głosem. To jest jak mała fabryka. Te wszystkie rzeczy produkują swoje barwy”. Myślałem, że będzie chciał windować cenę, ale jak ją w końcu podał, to była bardzo umiarkowana. Powiedział: “Panu to sprzedam, ale pod warunkiem, że będzie to instrument nagrywany, że nie przepadnie”.
Dowiaduję się, że Ciechowski – z myślą o trasie Siódmej Pieczęci – kupił też od fotografa drugiego Hammonda, o mniejszych gabarytach. Słucham jego zachwytów: wspaniale mu się gra na tych starych organach, lepiej niż na wszystkich tych nowoczesnych klawiszach.
Ciechowski stał się też od niedawna właścicielem czerwonego Gibsona z 1962 roku. Takie instrumenty to są skarby, l w związku z tym, że posługujemy się nimi, Leszek Kamiński nagrywał to wszystko z zerową korekcją. Brzmienia tych zespołów z lat siedemdziesiątych są tak mocne, tak pełne życia, bo to były dobre instrumenty, a nie samplery…
OPOWIEŚĆ PIĄTA, O PRZEBUDZENIU
Siódma Pieczęć – piąta duża płyta Republiki i jedenasta w dyskografii Grzegorza Ciechowskiego. l być może pierwsza tak duża niespodzianka. Republika, która kiedyś torowała drogę polskiej nowej fali, tu brzmi bardzo tradycyjnie. Chwilami jakby przenosi słuchacza w czasy, gdy powstało Riders On The Storm Doorsów (Nostradamus).
Ciechowski pozostaje przy swych ulubionych chwytach aranżacyjnych i motywach melodycznych, lecz pojawiają też riffy, które przywodzą na myśl hippisowskich bogów elektrycznej gitary (Nasza pornografia). Jeśli partia fortepianu przypomina pierwsze przeboje zespołu, to idzie w parze z solem gitarowym będącym zaprzeczeniem dawnej, republikańskiej zwięzłości (Przeklinam cie za to). Ci, którzy woleliby, aby zespół nie zmieniał się, mogą po prostu bardziej wsłuchać się w teksty. Tu styl Ciechowskiego pozostał właściwie nietknięty. Dalej po swojemu rozlicza się on z samym sobą i ze światem.
Tytułowa Siódma Pieczęć wzięła się z filmu Ingmara Bergmana ale też z doświadczeń tego roku, nie tak dobrego do końca: niespodziewanie zmarł mu ojciec… Nadal potrafi pisać o miłości jak mało kto. Dalej zapisuje z Republiką tomiki swych rockowych poezji, choć… może już nie tak awangardowych jak kiedyś. Ale czy mogło być inaczej?
Pierwsza ptyta to było wyzwolenie się z pewnych stylów, pewnych instrumentów, żeby oznajmić: oto nowa deklaracja estetyczna, polegająca na kanciastym rytmie, na wielkiej oszczędności muzycznej, na tekście, który jest najważniejszy… W pewnym sensie sugerowanie, że nie umiemy grać za dużo i w związku z tym gramy prosto – na tym to wszystko polegało… Natomiast w tej chwili mamy ewidentny powrót do lat siedemdziesiątych w produkcjach światowych. Ale dla nas nie było to najważniejsze przy tym wyborze. Dla mnie ważniejszy był nasz koncert akustyczny w Łodzi. Stwierdziłem, że nasza muzyka żyje tylko wtedy, kiedy jest od początku do końca zagrana. Gdy nawet moje intencje jako aranżera i programisty są jak najlepsze, jeżeli nawet udaję, że coś jest zagrane na żywo – bo naprawdę można nieźle udawać – to nie ma czegoś, co jest magią zespołu…
Zaraz potem przeszliśmy, oczywiście, do rozmowy o Siódmej Pieczęci… Ta płyta różni się przede wszystkim tym, że postanowiliśmy, iż będzie wspólną kompozycją. Nawzajem zaprosiliśmy się do grania… To niewątpliwie taki mój zabieg polityczny, który otworzył ich wszystkich. Nie chcę tworzyć mitu na temat demokracji w tym zespole. Nadal jestem liderem. Chodzi o to, że wszyscy w zespole obudzili się po raz drugi jako muzycy… Płyta różni się jeszcze czymś – była pierwszą Wielką Improwizacją w Republice znanej dotąd z pedanterii: Naprawdę nie przygotowywaliśmy się. Wiedziałem tylko, że na pewno nie będziemy korzystać z syntezatorów ani żadnych programowanych rzeczy… l była ta płyta zwykłym stresem Ciechowskiego: Powstało więcej kompozycji niż mogło wejść i “tylko” tekstów jeszcze nie było… Kończyliśmy o trzeciej w nocy i do szóstej nad nimi siedziałem. Dziury robiłem w podłodze, tupiąc nogą…. “Reinkarnacje”, którą mieliśmy zagrać w Sopocie, napisałem o 7 rano, tuż przed wyjazdem… Ale ja zawsze piszę w ostatniej chwili. Wtedy jest największe ciśnienie i najlepiej to wychodzi.
OPOWIEŚĆ PIĄTA, O DOBREJ ŻONIE
Jeszcze rozmawiałem z Ciechowskim, gdy Zbyszek Krzywański zajrzał do studia, pokręcił się i powiedział: Nudzi mi się. Wyglądał jakby trochę za późno poszedł spać ostatniej nocy, ale gdy zacząłem z nim rozmawiać, okazało się humor ma znakomity. Zresztą jego uśmiechnięta twarz zawsze kontrastowała mi z republikańską, estradową powagą. Zacząłem od pytania, co sądzi o zespołowym autorstwie Siódmej Pieczęci. No bo zdarza się Republice po raz pierwszy… Taka decyzja zapadła przed podjęciem pracy, l okazało się, że była to świetna decyzja. Wyliczanie, kto ma jaki udział, stwarza sytuację, że każdy upiera się do końca przy swoich pomysłach. A przy założeniu, że kompozycje są wspólne, każdy dał z siebie to, co najlepsze. Leszek przyniósł jakiś riff, ja ten riff zagrałem na gitarze trochę inaczej. Grzegorz zrobił do tego wokal i klawisze… Oczywiście przy poszczególnych piosenkach ten proces przebiegał różnie. A w sumie rezultat jest taki, że to wszystko leży pod palcami, że będzie się to świetnie grało na koncertach, i słychać, że jest to takie bardzo swobodne.
Porozmawialiśmy też trochę o artystycznych założeniach dawnej Republiki i tej obecnej. Usłyszałem: Mówiono o nas, że jesteśmy bardzo zimni, mimo iż wcale nie była to cold wave. Chodziło o programową, niewidzialną barierę między sceną a widownią, l to był swego rodzaju show. Teraz wszystko polega na tym, że tak właśnie gramy, jak na tej płycie… No to już chyba pora dowiedzieć się, jak Krzywański widzi ewolucję stylu grupy: To nie ma być konglomerat muzyki wykonawców z końca lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych, to ma być w dalszym ciągu Republika. Skąd więc ta zmiana brzmienia? Mamy w okolicach 30 i więcej lat. To jest taki wiek, że już się sięga do swojej młodości. A my wychowaliśmy się na tamtej muzyce. Co nie znaczy, żeby dziś wydawały mu się sztuczne nowofalowe początki Republiki: Jak się ma 20 lat, to człowiek stara się jak najszybciej zapomnieć o dzieciństwie. Stara się być bardzo dorosłym, l to jest fajne, pozytywne… To może jeszcze o kulisach powstawania Siódmej Pieczęci!
Także dlatego pracowało nam się inaczej, niż nad poprzednimi płytami, bo studio jest u Grzegorza w domu, bo śpimy tu, jemy wspólnie obiady, wieczorami popijamy sobie piwko. Nie bez znaczenia jest, że z mojego pokoju mam 7 metrów do studia – na dobrą sprawę mogę tam pójść w piżamie i zagrać. Mamy tu wymarzone warunki i nie sądzę, aby zaczęło to demobilizować. Będziemy spotykać się co jakiś czas na dwa, trzy dni i kompletować pomysły na następną płytę, l nie sądzę, żeby atmosfera zmieniła się. Czy znaczy, że liczy, iż w Republice dotrwa do emerytalnego wieku? Lepiej mieć dobrą żonę niż 150 najlepszych kochanek – odpowiada robiąc zabawną minę.
OPOWIEŚĆ SZÓSTA, O SKUTECZNOŚCI
Leszek Biolik jest najmłodszym Republikaninem, i stażem, i wiekiem – rocznik 65. Wcześniej można było go zapamiętać z zespołów Daab i Paff. Zagrał też u Ciechowskiego na trasie promocyjnej płyty Tak, tak. Nie chciałbym go tu charakteryzować, bo rozmawiałem z nim po raz pierwszy. Ale zrobił na mnie wrażenie kogoś wrażliwego, zasadniczego i pasującego do Republiki. Jak mi opowiada, umówił się z nimi na pierwsze próby, gdy nagrywali płytę 1991. W tej sesji nie wziął udziału, zaczął swą karierę w Republice w kwietniu zeszłego roku, od koncertu w studiu radiowej “Trójki”.
Cieszę się, że nagrywaliśmy płytę dopiero teraz – zaczyna – dzięki temu mieliśmy czas się poznać. A jeśli już pozostać przy Siódmej Pieczęci… Chciałbym, żebyśmy zawsze tak pracowali. Każdy miał swoje miejsce – mniej więcej wiadomo było, jakie inspiracje od kogo popłyną. Nie było czegoś takiego: “To jest moja piosenka i nie będziesz mi mówił, co mam grać”. Niektóre piosenki dość długo dojrzewały, jak na tę sesję, bo i bywało, że utwór powstawał w ciągu jednego dnia. Były takie sytuacje, że mieliśmy pomysł na tempo, kolor, klimat numeru, a zupełnie nie mogliśmy dać sobie rady z refrenem. Potem ktoś coś zagrał i nagle okazywało się, że to dokładnie to… Tu wszystko jest pozazębiane, pomieszane – każdy coś dorzucił. Na czym polega różnica między Republiką a zespołami, w których występował wcześniej? Ludzie, z którymi kiedyś grywałem, nie byli skuteczni. Była wspaniała zabawa przy tworzeniu muzyki, ale samo wymyślenie czegoś to tylko początek… Tu pracuje się mając świadomość, że wszystko działa jak należy, że ma się za sobą firmę, w której każdy wie, co ma robić. A jego zdanie na temat samej Republiki? Republika wyskoczyła na początku – jak mi się wydaje -z materiałem już dojrzałym, bardzo charakterystycznym. Teraz jest to już jakby inny zespól – nie ma Pawła, ludzie są starsi… l mam wrażenie, że ta płyta jest znów pierwszą płytą.
OPOWIEŚĆ SIÓDMA, O EMOCJACH
Sławek Ciesielski mówi w dość szczególny sposób: powoli, cichym głosem, jakby odmierzając słowa. Można pomyśleć, że to trema, można, że – skupienie. Jakie ma wspomnienia z sesji nagraniowej Siódmej Pieczęci! To wyszło zupełnie naturalnie. Wszystko powstawało na gorąco. Uważa też tę płytę za najdojrzalszą w dorobku Republiki, i – jak dodaje zaraz – ma do niej równie emocjonalny stosunek jak do debiutanckich Nowych sytuacji. Lata, gdy Republika przestała istnieć, nazywa dziś czarnym okresem. Jak się zwierza, nie jest całkiem zadowolony ze swej obecnej sytuacji materialnej. Jednak na pytanie, czy w przyszłości chciałby grać tylko w tym zespole, odpowiada: O niczym innym nie marzę.
WIESŁAW KRÓLIKOWSKI ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
GRZEGORZ CIECHOWSKI – KARIERĘ ROBIĘ TUTAJ
Po raz pierwszy miałem taką komfortową sytuację, że mogłem sobie śpiewać tak głośno, jak chciałem, i nikt mnie nie słyszał, bo tam w promieniu kilkuset metrów nie ma nikogo – zwierza mi się Grzegorz Ciechowski. Wspomniane “tam” to Męćmierz, w którym mają swą weekendową siedzibę Zuzanna i Daniel Olbrychscy, a jest to – jak opowiada Ciechowski – wiejska chałupa, bardzo wygodna kilka kilometrów od Kazimierza nad Wisłą, na skarpie, nad rzeką.
Na tym wątek nie wyczerpuje się. Dowiaduję się też, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce. A później znów zachwyty nad tym, że mógł spokojnie zaszyć się i robić nowe rzeczy.
Te nowe rzeczy właśnie leżą przede mną w postaci niedawno wydanej ptyty Obywatela GC, zatytułowanej Obywatel świata. A siedzimy w małym pokoiku jednego z bloków na warszawskiej Pradze Południe- w pokoiku, który jest pracownią Ciechowskiego, ale w którym pracować trudno. Jeden z powodów sam przypomina o sobie: kilkuletnia Weronika coraz to zagląda do nas i coś chce od ojca. Poza tym Warszawa to… Warszawa. Trudno się wyizolować. Tym bardziej, jeśli się jest związanym z taką kobietą – businessmanem jak Małgorzata Potocka.
Stąd też – jakoś naturalnie – rozmowa ześlizguje się nam na M.M. Potocka Production Ltd. Pytanie o kondycję firmy wcale nie wprawia mojego rozmówcy w zakłopotanie, zresztą nie kryje on. że jest jednym z udziałowców. Nasza
firma
wyprodukowała dwa filmy kinowe dla Anglików, produkowała też reklamówki dla polskich kontrahentów i zajęła się własnymi projektami Jeden to musical, a drugi – film fabularny, do którego Małgosia napisała scenariusz – informuje mnie Ciechowski. Nie kryje też, że M.M. Potocka Production to także jego produkcje: Mam dużo roboty filmowej w tej firmie i jak to się rozkręci, to mi z półtora roku ukradnie. Małgosia zasuwa jak czołg i firma jest w tej chwili na wysokich obrotach. Jak zaskoczy, to będziemy musieli otworzyć ze dwie filie – dodaje ze śmiechem i zaraz poważnieje: A jak nie – to będziemy zwalniać ludzi z pracy. Na tym to polega.
Nie ma złudzeń, co do kapitalizmu, który właśnie wszyscy odkrywamy: To nie jest takie proste. Cały czas pod górę.
Choć to jazda pod górę – firma M.M, Potocka Production nie tylko wiezie Obywatela GC. Holuje też odrodzoną Republikę. Zespół nie ma życia usłanego różami dlatego, że jakaś firma płaci mu pensje – zastrzega się Ciechowski. To jest walka, z miesiąca na miesiąc, aby te pensje wypłacić. To jest poszukiwanie tych, którzy potrafią docenić dorobek, image grupy…
Ostatnio Republikę doceniło wydawnictwo Harlequin. Także i samego Obywatela GC: na jego najnowszej płycie widnieje charakterystyczny znaczek z arlekinem. Harlequin zainwestował w talent Ciechowskiego, a on odwzajemnił się komponując muzykę do reklamowych filmików tej firmy. Podobnego rodzaju układy zdarzały się w przeszłości na świecie (i zdarzają się) bardziej zbuntowanym rockmenom, a uwagę tę dopisuję tylko ze względu na polskie urazy w tej dziedzinie: w przeszłości u nas rock bywał zdradzany zanim jeszcze narodził się naprawdę. Ciechowski mówi zaś tylko tyle: To, co Nina Kowalewska zrobiła w Polsce z Hariequina, wydaje mi się jedynym wyjściem. Nikt tu nie handluje literaturą. Jest to wyłącznie sprzedawanie marzeń.
Obywatel GC od lat pisuje poezje, lecz chyba nigdy nie chodził z głową w chmurach, i nie chodzi: Tak naprawdę niewielu jest u nas sponsorów, chętnych do wydawania pieniędzy. Ale warto przemóc się, kołatać do drzwi możnych tego świata, bo potem można samemu sobie wydać kompakt, spokojnie zdecydować, komu sprzedać prawa do kasety i płyty analogowej. Ciechowski nie ma wątpliwości, że jest to jedyny sposób, w jaki teraz zespół może funkcjonować.
A chwilowo triumfuje w nim duch solisty. Jak już wspomniałem Obywatel GC objawił się nam jako Obywatel świata. Ta
płyta
powstawała długo z przerwami, bo pojawiały się inne, pilniejsze zajęcia. Mimo osobistych tekstów i narcystycznych portretów na okładce chyba nie było mowy o kontemplowaniu siebie. Twórcza samotność w Męćmierzu posłużyła raczej ratowaniu tego, co jeszcze dawało się uratować. Bowiem Obywatel świata wynikł z muzyki do filmu o tym tytule – filmu, którego współscenarzystą był Ciechowski. Jednak to, co ostatecznie trafiło na ekran tak bardzo różni się od jego wizji, że ekranowy Obywatel świata stał się dla niego swego rodzaju tematem tabu.
O płycie mówi chętnie. Uważa ją za ważną. Także z tego powodu, że zasygnalizowała kierunek, w którym – jak wyjaśnia – podążać będzie z Republiką. W nagrywaniu kończącego płytę utworu wzięli udział muzycy obecnego składu gurpy i jest w tym coś zgoła symbolicznego. Kiedyś miał być już tylko Obywatel GC. Nie tak dawno zanosiło się na to, że znów będzie tylko Republika. Teraz już wiadomo, ze pozostaną z nami na dłużej i Obywatel, i Republika.
Z nimi też gram te utwory na koncertach – mówi Ciechowski o piosenkach z Obywatela świata, i praktycznie nie ma podziału na repertuar Obywatela GC i na repertuar Republiki. Zresztą i tak jedne i drugie utwory są moimi kompozycjami – stawia kropkę nad “i”.
Mimo wszystko skupiamy się teraz w naszej rozmowie na Republice. Dowiaduję się, że w kwietniu i maju
zespół
ma próbować nowy repertuar, będzie z tego płyta. Ciechowski zapewnia, że wszystko w grupie układa się jak najlepiej, że nie ma żadnych afer, a jego apodyktyczny styl nikogo nie irytuje: To, że Republika została reaktywowana, było moją inicjatywą. Została ona obwarowana pewnymi warunkami, i od początku dla wszystkich było jasne, że nie będzie umownej, spektakularnej demokracji. Że ja jestem producentem wszystkich nagrań. Że – mówiąc krótko – jestem szefem. Ale to nie wyklucza ich aktywności.
l zaraz potem słyszę, że liczy, iż koledzy z zespołu sprawią, że nowa muzyka Republiki nie będzie tylko jego muzyką.
Przyznam się, że nieco wcześniej spróbowałem dowiedzieć się od Zbigniewa Krzywańskiego, republikanina – weterana, jak żyje się w odrodzonej Republice. Zachował się, jak przystało na poplecznika Ciechowskiego – dyktatora i powiedział co następuje: Mamy znakomite warunki pracy. Jak pracujemy artystycznie, to nikt z nas nie musi zaprzątać sobie głowy sprawami organizacyjnymi. Atmosfera w zespole jest świetna. Jak w 1990 roku wychodziłem na estradę w Opolu, to nie spodziewałem się, ze będzie tak fajnie…
A może po prostu nie ma jak absolutyzm oświecony? Zaś mówiąc bardziej serio – od czasu tamtej, opolskiej zbiórki Republika zaczęła zmieniać skład, ale też okrzepła i zdążyła dwukrotnie wyprawić się do amerykańskich klubów, zagrać kilka klubowych koncertów w Niemczech, odbyć tournee po Polsce (zdaniem Krzywańskiego bardzo miłe, choć ocenianie przez część rozrywkowej branży jako porażka, ze względu na kiepską frekwencję w niektórych miastach). A wreszcie – nowa Republika zdążyła też nagrać płytę 1991 z nowymi wersjami starych utworów.
Wszystko wskazuje, że niedługo powstanie rzeczywiście nowa płyta nowej Republiki. Na pewno będzie bardzo nowoczesna – informuje mnie Krzywański, lecz swego wkładu w repertuar jakby nie chce precyzować: W tej chwili w szufladzie mam sporo piosenek. Ale wiele zależy do tego, jak nam się ta płyta wyklaruje. Na pewno każdy ma ambicje umieścić na niej swój utwór. A dyskutować specjalnie nie dyskutujemy, bo omawiać czy planować takie rzeczy wydaje mi się trochę bez sensu.
A więc Republika ma być żywiołem pod czujnym okiem Ciechowskiego?
Obywatel świata
zawiera utwór o melodii mocno kojarzącej się z przebojami dawnej Republiki (Tobie wybaczam}. Jednak przede wszystkim jest popisem Ciechowskiegu jako rozdokazywanego aranżera i, zapatrzonego w zachodnie osiągnięcia, producenta nagrań. Obywatal GC trzyma też rękę na pulsie, jeśli chodzi o stylistykę utworów. Na tyle, na ile dziś trzeba, pobrzmiewa tu przeszłość i przyszłość rocka. Jest aluzja do stylu Pink Floyd (Powoli spadam), a i też nie brak odniesień do najnowszej, murzyńskiej pop music, stechnicyzowanej i zahaczającej o rap (Obywatel świata).
Trudno więc nie porozmawiać o Stanach, w których ostatni raz był z Republiką jesienią ubiegłego roku… Mówi mi, że urzekła go wtedy nowa płyta Prince’a i tamtejsza publiczność, która potrafi słuchać każdej muzyki, nie ma uprzedzeń i ceni sobie tradycję.
Ciechowski występował ze swą Republiką w klubie Leszka Świerszcza w New Jersey. Jak wyjaśnia odbywało się to na przyjacielskich zasadach i opłacało się – biorąc pod uwagę koncertową posuchę w kraju. Przy tym klub Świerszcza ma pewną renomę: przed Republiką wysiępował Dread Zeppelin…
Mieszkałem na Manhattanie – ciągnie swoje amerykańskie refleksje. Mogłem spokojnie zobaczyć, na czym polegała kampania reklamowa Michaela Jacksona. Mogłem odwiedzać przyjaciół, których tam mam… Nie musiałem myśleć w kategoriach: będę tam taksówkarzem, a równocześnie spróbuję zrobić karierę. Ja tam nie jeżdżę, żeby robić karierę. Jeżdżę, żeby zagrać dla tamtej publiczności, która jest już naszą publicznością. Ja karierę robię tutaj, w Polsce.
Tyle Obywatel GC. Obywatel świata.
WIESŁAW KRÓLIKOWSKI ROZMAWIA Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(Historia wszystkich płyt Grzegorza Ciechowskiego (do 1992 r.))
WŁASNA FALA
REPUBLIKA; Nowe sytuacje, Polton LPP-003, 1982r.
Nowe sytuacje; System nerwowy; Prąd; Arktyka; Śmierć w bikini; Będzie plan; Mój imperializm; Halucynacje; Znak “=”; My lunatycy
Skład: Grzegorz Ciechowski – k, voc; Sławomir Ciesielski – dr; Zbigniew Krzywański – g; Paweł Kuczyński – b
Pracowaliśmy w Od Nowie, w piwnicy i właściwie co dzień były próby, i – powiedzmy – co tydzień powstawał nowy utwór. A nasze głowy były bombardowane różnymi produkcjami: od Dead Kennedys do B 52’s, od Stranglers do Television… Jedno było pewne: te wszystkie propozycje punk rocka i nowej fali tworzyły sito, przez które nie mogły się przedostać pewne elementy, i to było już wówczas dla nas jasne. Opracowując materiał na tę płytę dążyliśmy do obcięcia wszystkich tych rzeczy, które wiązały nas z pierwszą połową lat siedemdziesiątych, z czasami, kiedy zbieraliśmy najwięcej doświadczeń muzycznych, i wręcz za kompromitację uchodziła bluesowa solówka.
Można było opierać się na wzorcach I połowy lat sześćdziesiątych, ale wiązać się miał z tym nowy smak. Wszystko, co smakowało inaczej, było wtedy nie do zjedzenia. Zdaliśmy sobie z tego sprawę po naszym pierwszym koncercie w Od Nowie – jeszcze w starym składzie, kiedy był inny klawiszowiec, a ja grałem tylko na flecie, i odrzuciliśmy wszystko z repertuaru, z wyjątkiem Białej flagi.
To był czerwiec 1981 r., zaczął powstawać nowy repertuar, i powstał – w ciągu trzech miesięcy, l to właśnie była zawartość Nowych sytuacji. Później pojawiły się – oczywiście – zarzuty, że to wszystko jest monotonne, że zbyt jednorodne stylistycznie. Ja z tymi zarzutami w ogóle nie zgadzam się. Kiedy dziś słucham tej płyty z kompaktu, to zauważam tam przede wszystkim cały ładunek emocjonalny, który zbiera się w ludziach przez ileś tam lat pracy. Dlatego sądzę, że ci, którzy czekają na swą pierwszą ptytę, powinni być ostrożni. Nie powinni wydawać jej za wszelką cenę. Bo potem trudno jest odnaleźć w sobie takie ciśnienie, żeby z tą samą emocją coś wyartykułować. Uważam, że pierwsza płyta była dla nas najważniejsza, bo potem… Potem już pracowaliśmy spokojnie.
Nowe sytuacje były informacją, że Republika będzie nadawała na falach, na jakich chce nadawać, i że nie będziemy rozszerzali tego zakresu. Tym bardziej bolały mnie ataki dziennikarzy, bo oni powinni być świadomi tego wszystkiego.
Bardzo mnie cieszy, że gdy po dziesięciu latach słucha się tej płyty, to teksty nadal są dobre. Przynajmniej ja tak uważam i prawdę powiedziawszy trudno mi je oceniać inaczej, bo jestem bardzo przywiązany do tego, co piszę.
ORNAMENTY
REPUBLIKA: Nieustanne tango, Półton LPP-012,1984r.
Nieustanne tango; Psy Pawiowa; Na barykadach walka trwa; Hibernatus; Zróbmy to (teraz); Wielki hipnotyzer; Obcy astronom; Fanatycy ognia; Poranna wiadomość
Skład: jak wyżej
Nie wiem, co jest lepsze. Czy kochać się tak jak młodzi ludzie – szybko, czy tak jak starsi – w sposób wyrafinowany… Nowe sytuacje to była inicjacja. A Nieustanne tango odbieram inaczej. Przede wszystkim nie było robione w pośpiechu. Mogliśmy pozwolić sobie na miesiąc pracy w studiu. Nowe sytuacje były nagrywane przez sześć dni, zgrywane przez dwa lub trzy. Nieustanne tango było także nagrywane właściwie na żywo, z wyjątkiem śpiewu, dodanego później. Ale tu już rysowały się pierwsze ślady produkcji, trochę to różniło się od tego, co robiliśmy na estradzie. Jak na tamte czasy Sławek Wesołowski zrobił dobrą robotę…
Niestety zgasł duch bojowy naszej menażerii – Andrzej Ludew odsunął się od tych spraw, miał inne kłopoty… Ja tuż po nagraniu płyty trafiłem do wojska…
Myślę, że od dawna istnieje u nas coś takiego, jak sprawdzanie rockowego dziewictwa, i nawet po tylu latach, gdy Republika znów dala znać o sobie ci ginekolodzy odzywają się i sprawdzają. Nie chcę tu wymieniać z nazwiska dziennikarzy, wystarczy, że oni źle mówią o mnie…
W Polsce trzeba cały czas robić karierę i przekonywać ludzi. Musieliśmy ich przekonywać, że dla nas pieniądze były czymś robionym mimochodem. A przecież gdybym chciał naprawdę zarabiać, to wiem jak to robić. Najgorsze, że takie opinie strażników rockowej cnoty powodują, że trzeba na siłę przekonywać do siebie ludzi, i odbywają się takie siłowe koncerty. Ja już mam tego dosyć. Już więcej w Jarocinie nie wystąpię. Nie dlatego, że się obraziłem. Dlatego, że to niehigieniczne.
Wtedy, w 1985 roku, stanąłem na estradzie, przyjąłem te wszystkie pomidory. A przed nami było dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy chcieli nam ten koncert przerwać… Potem śpiewali nam Sto lat! Ale nie wyszliśmy na bis. Uważam, że trzeba płacić określone ceny…
Rok wcześniej nie mogliśmy dojechać do Jarocina, a zrobiono z tego pogrzeb Republiki. Palenie płyt, Ku Klux Klan…
Popularność, którą osiągnęliśmy, przeszła nasze oczekiwania. Natomiast nie była nas w stanie zmienić, bo nie chodziło nam o takie funkcjonowanie. Musieliśmy sobie z tym poradzić i poradziliśmy. Redukowaliśmy ilość koncertów: miało być ich góra 95 rocznie. Świadomie wracaliśmy do domu, próbowaliśmy nowy materiał. To po pierwsze. A po drugie: można było zwariować od ciśnienia, które się wtedy wytwarzało. Nie chciałem walczyć z fanami Lady Pank. Mnie to nie interesowało. Jakaś część ludzi pomyliła się: zainwestowała uczuciowo w Republikę, która okazała się nie dla nich. Nam chodziło tylko o tych, którzy rozumieli nas do końca. Na Rockowisku potrafiliśmy wyjść i zagrać wyłącznie materiał z nowej płyty, która jeszcze się nie ukazała, i po pięćdziesięciu minutach schodziliśmy z estrady bez odegrania Telefonów czy Białej flagi.
Nieustanne tango to dla mnie dowód, że umieliśmy już wprowadzać takie muzyczne nastroje, jakich nie potrafiliśmy wywoływać wcześniej. Musieliśmy się zmierzyć z nowymi fakturami – takie wejście na trochę głębszą wodę. To, co było ryte grubym rylcem w Nowych sytuacjach, tu już było z pewnymi ornamentami. Bardzo też ważne byty dla mnie teksty, które do tej pory nie straciły aktualności.
Teraz nie jestem w stanie powiedzieć, którą płytę Republiki wole: pierwszą czy drugą. Na pewno częściej słucham drugiej, ale jak słucham pierwszej, to czuję w sobie większe emocje.
EPIZOD
REPUBLIKA: 1984, Mega Ton LP 1, 1983r.
New Situations; Nervous System; The Current; Siberia; Bikini Death; The Plan; My Imperialista; Haluci-nations; “=” Eguals; Todays Sleep-walkers
Skład: jak wyżej
To byt taki moment, kiedy przyjechali do Polski bardzo mili ludzie z Anglii, zaprzyjaźnieni z Gregiem Kuczyńskim. Greg wtedy był u nas w tak zwanej branży… Odbył się targ tych najlepszych niewolnic i wybrano trzy zespoły TSA, Lady Pank i Republikę. Zostaty zrobione anglojęzyczne wersje płyt i zapanowało przekonanie, że polskie zespoły muszą podbić Anglię i Amerykę… Moment rzeczywiście był sprzyjający. Bardzo silnie działały wąsy Wałęsy, czapka papieża… Polska muzyka miała taką szansę jak w początku pieriestrojki radziecka, co też zresztą nie sprawdziło się. Uważam, że poniekąd słusznie MCA wybrało sobie wtedy Lady Pank, bo jeśli chodziło o produkcję komercyjną, to Lady Pank było najbardziej plastycznym materiałem. Dlaczego im się nie udało – to już nie jest temat tej rozmowy…
Dlaczego podobnie stało się z nami, mogę odpowiedzieć krótko. Tam wychodzi sto, dwieście longplayów miesięcznie. Na pewno, przyznaję, moja angielszczyzna nie była dobra. A poza tym… Ja to nagrywałem z dużym przekonaniem. Bardzo lubiłem te przekłady, które zrobiła moja przyjaciółka z Torunia, Ania Baranówna. Co tu dużo gadać: zaśpiewanie tego było tak trudne technicznie, że miałem już kłopoty w języku polskim, co zresztą było słychać na pierwszym longplayu… Wtedy mówiłem gorzej po angielsku niż teraz, ale to też nie miało większego wpływu – można mówić świetnie w sensie merytorycznym, a źle śpiewać… Nie ukrywam, że czuję się o wiele lepiej śpiewając po polsku, i jestem w stanie o wiele więcej przekazać emocjonalnie.
1984 to był dla nas raczej epizod. Ważny tylko ze względu na reklamę na polskim rynku. Ludzie tutaj byli z tego powodu bardziej zainteresowani zespołem. Poza tym pamiętajmy o jednym: wydanie płyty w Londynie to tylko pierwszy krok i to ten najprostszy. O wiele trudniej płytę wypromować i zorganizować dystrybucję. Tu już nie można liczyć na łut szczęścia. A na to liczyła firma Mega Records.
BURZA
OBYWATEL G.C.: Obywatel G.C., Tonpress SX-T 89,1986r.
Paryż – Moskwa 17.15; Tak długo czekam, Błagam nie odmawiaj; Kaspar Hauser; Spoza linii świata; Przyznaję się do winy; Moje modły
Skład: Grzegorz Ciechowski – k, voc; Krzysztof Ścierański – b; Jan Borysewicz – g; Michał Urbaniak -s; Jose Torres – perć; Krzysztof Zawadzki – perć; Paweł Ścierański -g; Janusz Skowron – acc; Janusz Tytman – mandolina; Małgorzata Potocka – glosy; Agnieszka Kossakowska – voc; Rafał Paczkowski -k, programowanie
Odczuwałem pewien spokój, gdy z Republiką produkowałem Nieustanne tango. Natomiast tutaj, po dwóch dniach nagrań, Republika się rozpadła i stanąłem przed niesamowitym wyzwaniem. Musiałem zrobić ptytę, która by brzmiała inaczej niż Republika i była moim nowym obliczem. Mało tego: musiałem zrobić to tak, żeby natychmiast zafunkcjonować na nowo na rynku, i wtedy zrodziły się we mnie potworne emocje. Każdy kontakt z innymi muzykami, praca z nimi – napawały mnie autentyczną euforią.
To jest trochę tak, jak po kilku latach małżeństwa masz kochankę i zapominasz, jak to kiedyś wspaniale było z żoną. Chodzisz po znajomych i opowiadasz: dlaczego straciłem tyle czasu, jak mogłem? Przecież z tą nową jest genialnie, mówi, że jestem wspaniałym kochankiem… Takie odczucia mi wtedy towarzyszyły, i między Bogiem a prawdą dziękuję, że taka historia się wydarzyła. Bo nie sądzę, aby Republika – która była w pewnym kryzysie – zdołała nagrać taką ptytę. Nie nagrałaby płyty, która miałaby w sobie taki ładunek emocji. A związany był on z moimi sprawami osobistymi: ja się wtedy rozwodziłem i przenosiłem do Warszawy. To była cała burza w moim życiu. Burza, która przetoczyła się nad tą płytą. Stąd takie piosenki jak Błagam nie odmawiaj, Przyznaję się do winy.
Uważam, że może tu paść zarzut eklektyzmu. Że Krzysiek Ścierański gra po prostu jak Ścierański i tak dalej… Ale, prawdę mówiąc, kiedy dziś słucham tej płyty i Taki Tak!, to wolę tę pierwszą.
WALKA l KOMPROMIS
OBYWATEL G.C.: Tak! Tak!, Polskie Nagrania – Muza SX 2707, 1988r.
Tak… tak… to ja; Podróż do ciepłych krajów; Umarłe słowa; Ani ja ani ty; Depesza do producenta; Nie pytaj o Polskę; Piosenka kata; Skończymy w niebie
Skład: Grzegorz Ciechowski – voc, k; Marcin Ołrębski – g; Wojciech Karolak – org; Jose Torres – perc; Agnieszka Kossakowska – voc, Tomasz Stańko – tp; Adam Wendt – s; Małgorzata Potocka – voc; Rafał Paczkowski – g, programowanie Produkcja: Grzegorz Ciechowski i Rafał Paczkowski
Półtora roku po nagraniu Obywatela G.C. zebrałem materiał i podpisałem umowę z ZPR-ami. Ten kontrakt był dla mnie bardzo ważny. Oparcie w ZPR-ach spowodowało, że to wszystko w ogóle mogło powstać, i że mogła odbyć się ta trasa, bo pamiętajmy, że był to u nas czas zupełnej posuchy… Żeby zdobyć pieniądze na produkcję tej ptyty udałem się do Krzysztofa Materny i zacząłem go przekonywać. On zbadał rynek i dowiedział się, że płyta Obywatela zaległa w kilku sklepach, i w imieniu ZPR-ów stwierdził, że nie ma mowy, aby to teraz robić.
Wymyśliłem więc sobie taką sprytną formułę, że będzie to płyta, na której zaśpiewa kilku moich przyjaciół, bardzo dobrych artystów: Staś Sojka, John Porter, Kora. Nawet komponując myślałem o innych niż ja, określonych wykonawcach, i ten pomysł trafił do przekonania tym, którzy decydowali w ZPR-ach. l ZPR-y były hojne. W tym czasie była to właściwie jedyna instytucja, która produkowała artystów.
Zacząłem od programowania, od pomysłów produkcyjnych. Bardzo dużo pracy włożył w to Rafał Paczkowski. Kiedy doszło do momentu nagrywania wokali, Sojka pięknie zaśpiewał Podróż do ciepłych krajów. Potem poprosiłem Korę. Jednak – po usłyszeniu Staszka – powiedziała: Nie będę śpiewała tej twojej piosenki. To chyba ty powinieneś zaśpiewać, żeby to nie było o czymś innym, l właściwie to ona mnie przekonała.
Musiałem zrezygnować z pomysłu, który okazał się beznadziejny. Który spowodowałby, że płyta utraciłaby swą jednorodność artystyczną. Zapomniałem, że często tylko mój głos może jej to nadać. Bez względu na to, jakim jestem wokalistą… Bo ja nie jestem śpiewakiem jak Staszek i nigdy nim nie będę… Tak więc kolejny raz zaryzykowałem i zaczęły się kłopoty. Brakowało kilkunastu milionów. Szukaliśmy dodatkowych sponsorów. Pewex był w stanie dopłacić, a warunek był, żeby ptyta nazywała się Tak! Tak! Pewex. Wyobraź sobie moją reakcję… Najważniejsze, że w końcu płyta ukazała się i ZPR-y jeszcze były w stanie inwestować w koncerty.
Są na tej płycie piosenki, które bardzo lubię. Natomiast uważam, że w pewnych momentach widać ścieranie się moich pomysłów z pomysłami Rafała. Ta nasza wspólna produkcja polegała na walce między pokazywaniem nowych rzeczy a tym, co chciałem przekazać.
PRZYSTANEK
OBYWATEL G.C.: Stan strachu, Polskie Nagrania – Muza SX 2851, 1989r.
Spać, nic więcej; Ja Kain ty Abel; Miłość – rozmowy z ojcem; Nie radzę ci teraz wychodzić; Wigilia to święto rodzinne; Z rękami podniesionymi do góry; Zabierz mnie tam; Spokój, spokój, spokój; Ani ja ani ty; Spokojne ulice
Skład: Grzegorz Ciechowski – k, voc; Sławomir Piwowar – programowanie, k; Stanisław Zybowski -g; Małgorzata Potocka i Urszula -glosy
Ja tę płytę inaczej traktuję – w kategorii muzyki filmowej… Byłem wtedy bardzo zajęty filmem, i nie miałem czasu na nagranie płyty z piosenkami, która byłaby moim kolejnym krokiem. Dlatego traktuję tę płytę jako taki przystanek. Ale uważam ją w pewnym sensie za ważną.
Nie lubię jak coś przepada… Tyle rzeczy przepada jak się coś robi dla filmu – muzyka pozostaje w filmie w ilościach śladowych. Przy zgraniu często reżyser rezygnuje z najważniejszych fraz na rzecz trzeciorzędnych efektów. W związku z tym, że Rafał Paczkowski miał inne zajęcia, to znalazłem inną, własną drogę, i to zaowocowało w postaci tego, co zrobiłem później.
RYZYKO
REPUBLIKA: 1991, M. M. Potocka Production MMPP – 001, 1991r.
Kombinat; Lawa; Republika; Układ sil; Balon; Zawroty głowy; Zawsze ty; Telefony; Sexy Doli;
Biała flaga 91; Sam na linie; Gadające głowy; Moja krew
Skład: Grzegorz Ciechowski -voc, k, fl, acc;Sławomir Ciesielski – dr; Zbigniew Krzywański – g; Jacek Rodziewicz – s Produkcja: Grzegorz Ciechowski
Po koncercie w Opolu – kiedy zeszliśmy się i kiedy okazało się, że już możemy ze sobą normalnie rozmawiać – pojechaliśmy do Stanów. Tam doszliśmy do wniosku, że tyle rzeczy zostało zaprzepaszczonych, bo nie ukazała się na dużej płycie Biała flaga ani Telefony. Ani wiele utworów, które kiedyś graliśmy, i postanowiliśmy taką płytę zrobić. Jeszcze wtedy nie myśleliśmy, żeby na nowo podejść do tych piosenek.
W ogóle ten okres po nagraniu Stanu strachu był dla mnie ogromnie ważny… Moja współpraca z Leszkiem Kamińskim polegała na tym, że po prostu był realizatorem dźwięku. Jasne, dyskutowaliśmy o aranżacjach, wykłócaliśmy się nawet. Ale to ode mnie wychodziły propozycje. Republika 1991 była moją pierwszą, samodzielną produkcją studyjną, i to było dla mnie najważniejsze. Jestem z tej płyty zadowolony. Myślę, że trzeba było podjąć się takiego zadania. Ryzyko polegało na tym, że zrobiliśmy nowe wersje. Ale uważam to za lepsze rozwiązanie niż wydawnie kolekcji nagrań ze starych singli. Republika nigdy nie miata szczęścia do dobrej realizacji… Taki Balon nigdy nie miał swojej wersji nagraniowej, więc tu nie ma problemu. Jednak też uważam, że nowy Kombinat jest o niebo lepszy. Trudno mi porównywać starą i nową Sexy Doli, bo ta z 1991 jest na pewno ładniejsza, ale tamta była bardzo młodzieńcza. Wydaje mi się że Moja krew przyjęła dobrą formę. Zresztą nie odbiega to za bardzo od wersji z singla, wyjąwszy, że końcówka jest taka orkiestrowa.
Najważniejszy mój wybór i największe ryzyko związane były z nową wersją Białej flagi. Musiałem zadać sobie pytanie podstawowe: jakie białe flagi wywieszamy my – moje pokolenie w roku 91. Instytucja już nie rymuje się tak jednoznacznie z prostytucją, a Wielki Brat zgubił już swoje okulary, które zostały rozgniecione nogami bezimiennego tłumu. Ostatnio dużo podróżowałem. W Londynie, Paryżu, Berlinie, Nowym Jorku – wszędzie ich spotykałem. Tych, którzy nie będąc pewni swojego wyboru namawiali mnie na to samo: zostań tu. Tu jest prawdziwy świat. Większość z nich obumarła. Ich aktywność jest wyczerpana. Wolą być tam barmanem czy kierowcą niż tu artystą, i to jest ich biała flaga, którą wywiesili w 1991 roku.
PODSUMOWANIE
REPUBLIKA: Nowe sytuacje – Nieustanne tango, M. M. Potocka Production MMPP-002, 1991r.
Nowe sytuacje; System nerwowy; Prąd; Arktyka; Śmierć w bikini; Będzie plan; Mój imperializm; Halucynacje; Znak “=”; Nieustanne tango; Psy Pawiowa; Na barykadach walka trwa; Hibernatus; Zróbmy to (teraz); Obcy astronom; Poranna wiadomość
Chciałem podsumować historię Republiki tym jednym wydaniem. Z powodów technicznych jeden utwór musiał wypaść. Zrobiłem testy wśród przyjaciół: Wielki hipnotyzer to było najmniej chciane dziecko.
EGZAMIN
Schloss Pompon Rouge; Zyx Records ZYX 20201-2 ; 1992r.
Schloss Pompon Rouge; Tension Of Love; Impertinent; Love Birds; Nice Little Lady; During The Night; Fanfarę; Oni cherie, encore; Contenan-ce; Castel tle l’amour; Her Last Dance; Schloss Pompon Rouge (re-prise)
Skład: Grzegorz Ciechowski – k, programowanie; Boris Sommerchaf – k, moc; Agnieszka Kossakowska –von; Małgorzata Potocka – głosy; Zbigniew Krzywański – g Produkcja: Grzegorz Ciechowski
Robotę nadał mi Dieter Meier. Skontaktował mnie z taką niemiecką producentką Gabrielle Walter. Sprawa była jasna. Albo w ciągu dwóch tygodni robię ten materiał filmowy – kilkanaście tematów muzycznych, dokładnie przez nią określonych, albo tego nie robię… Zamknąłem się w studiu Winka Chrósta i tam zrobiłem tę pierwszą wersję – do filmu. Zadanie było o tyle śmieszne, że akcja tego serialu dzieje się w okresie baroku, a oni chcieli, aby im ten barok wywrócić na lewą stronę. Tak, żeby to miało kontakt z moją muzyką, a równocześnie było barokowe… Taka lekko perwersyjna komedia erotyczna.
l wyszedł mi pewien pastisz baroku, i wydaje mi się, że była to zabawna robota – tym bardziej, że później przerodziła się w pracę nad płytą. Poprosili mnie o to – o dociągnięcie materiału do 40 minut i zgranie go. Niektóre utwory rozszerzyłem, niektóre dodałem. Użyłem ścieżki dźwiękowej filmu, wykorzystałem głosy aktorów i tak dalej.
Tu głównie pomagali mi Agnieszka Kossakowska i Boris Sommerchaf, który mieszka w Polsce i według mnie jest wielkim talentem dyrygenckim. To była taka robota skondensowana i szybka. A potem jeszcze miesiąc produkcji w studiu S-4. Myślę, że to jest o tyle ciekawe, że musiałem pokazać to, co robię od zupełnie innej strony… l to mi się podoba, bo przeszedłem taki egzamin. Sprawdzian zawodowstwa. Tak więc jestem z tej płyty zadowolony.
PODWYŻSZONA ŚWIADOMOŚĆ
OBYWATEL GC: Obywatel świata, M. M. Potocka Production MMPP-003, 1992r.
Obywatel świata; Piosenka dla Weroniki; Nigdy nie mów na zawsze: Powoli spadam; Witajcie w zoo; Umarła klasa; Za późno wystaiaś list; Tobie wybaczam
Skład: Grzegorz Ciechowski – moc, kl, fl, acc, programowanie; Maciek Hrybowicz – g; Marcin Otrębski – g; Zbigniew Krzywański – g; Krzysztof Ścierański – b; Leszek Biolik – b; Zbigniew Wegehaupt – b; Jose Torres . perc; Steven EMery – s; Waldemar Kurpiński – cl; Robert Majewski – tp; Sławomir Ciesielski – dr; Andrzej Majerczyk – dr; Kayah -voc; Małgorzata Potocka – voc; Boris Sommerchaf – p, voc; Leszek Kamiński – org; Piotr Grabowicz, Marek Jankowski, Szymon Sadowski i Andrzej Sarosiek – kwartet smyczkowy Produkcja: Grzegorz Ciechowski
Najpierw powstały pierwsze wersje utworów, które były wykorzystane w filmie Obywatel świata. Po tych wersjach robiłem płytę Republiki, 1991, i nagrałem Schloss Pompon Rouge. Po mniej więcej roku włożyłem taśmę do magnetofonu, posłuchałem i – niestety – doszedłem do wniosku, że czeka, mnie potworna praca. Żyjemy w przełomowych czasach, jeśli chodzi o muzykę, i tyle zmieniło się w mojej głowie… Szczególnie – w dziedzinie faktury rytmicznej, barw. Praktycznie rzecz biorąc musiałem zacząć robotę od początku, zostawiając tylko niektóre ścieżki. Starałem się uwypuklić w iym materiale to, co było najbardziej nowoczesne. A zarazem nie chciałem, żeby to było epatowanie nowinkami, i wydaje mi się, że udało mi się zachować równowagę między jednym a drugim.
Kilka utworów zaaranżowałem na nowo. A niektóre w całości zostały nagrane od nowa. Musiałem ciurkiem siedzieć w studiu, i bardzo dobrze, że tyle siedziałem, bo mam wrażenie, że ta płyta zastała mnie w momencie takiego podwyższonego stanu świadomości.
Co myślę o tej płycie? Tak jak to było z 1991, ona jest po prostu tym, co chciałem zrobić. Tu nie ma żadnej dialektyki, żadnej wewnętrznej walki… W związku z tym czuję się odpowiedzialny za każdy dźwięk, za każde zgranie. A poza tym wydaje mi się, że udało mi się tak wypełnić tę płytę tekstowo, że jest bardzo spójna, a jednocześnie bardzo osobista.
GRZEGORZ BRZOZOWICZ I FILIP ŁOBODZIŃSKI ROZMAWIAJĄ Z GRZEGORZEM CIECHOWSKIM
(fragmenty wywiadu z miesięcznika ROCK’N’ROLL, CZERWIEC 91)
Początkowo Twój krąg zainteresowań muzycznych obejmował jazz. Dlaczego?
W połowie lat 70. postawiłem krzyżyk na rocku i pozamieniałem się na płyty. Zostawiłem sobie tylko Aqualung Jethro Tull, kilka Hendrixów, T.Rex, Ciemna stronę… Pink Floyd, a reszta fruu! Pozostała część płytoteki to był Zappa, Miles Davis i amerykański zdeklarowany jazz. Popełniłem parę błędów – zamieniłem parę dobrych albumów rockowych na kompletne bzdety jazzowe. Ale dostałem amoku – radio raziło wtedy koszmarkami w stylu Yes i Genesis… Straszne.
Co było dla Ciebie przełomem, sygnałem do powrotu do rocka?
Jedna płyta Dead Kennedys. To się oczywiście budowało stopniowo, były płyty punkowe, Dire Straits, Stranglers, ale dopiero Kennedys wytrącili mnie z równowagi – i płyta B-52s. W związku z nią zorganizowałem naradę zespołu, wszyscy mieli obowiązek jej posłuchać i od razu stało się jasne, że Krzywański nie może grać bluesowych solówek. Na Zachodzie to oczywiście nie były nowości, oni tworzyli w ciągu kulturowym, ale u nas ten ich ogon nigdy nie zaistniał. Nowa fala pojawiła się u nas znikąd.
A Stranglers? W rytmice Republiki nietrudno ich wyłapać.
O tak, zasłuchiwaliśmy się w nich – ale nie tylko, pierwsze płyty XTC też, Doll By Doll, Patti Smith, Television i tak dalej.
Na czym budowałeś swoją manierę wokalną?
Jeśli tu w ogóle można mówić o manierze…Jak słucham swoich nagrań z tamtych lat, to aż mi trochę głupio…Dużo mi dało słuchanie Suicide, XTC. Ale to nie były dla nas wzorce, my za ich pośrednictwem poznawaliśmy ich własne źródła. Byli tacy, co rżnęli z Police, ktoś usiłował naśladować Dire Straits…Bezczelne gesty. Nas to nie interesowało.
Przyglądamy się wyposażeniu studia…
Nie jestem klawiszowcem. Te wszystkie plebiscyty to bzdura. W miarę umiejętnie posługuję się programem komputerowym, więc mogę tu w domu wykreować się na genialnego klawiszowca – rozplanuję sobie na ekranie takie rzeczy, że głowa boli.
(swój pierwszy większy koncert w Remoncie – na jesieni 81, razem z Brygadą Kryzys – odwołali tłumacząc to złymi odsłuchami.)
Naprawdę to poczęstowano nas wtedy ciasteczkami, bombami nie z tej Ziemi i potem na próbie ja np. byłem w czwartej zwrotce, koledzy w trzeciej, Sławek nabijał następny… Salwowaliśmy się stamtąd ucieczka, potem jeszcze całą noc marudziliśmy w tym Domu Harcerza, gdzie mieliśmy nocleg, łaziliśmy po korytarzu…Refleksja przyszła dopiero nazajutrz. Poza tym używek nie stosowaliśmy – nasza muzyka była mocno zaaranżowana i brak tu było miejsca na odloty i improwizacje. Ja np. nie potrafię grać po używkach. Wódka też pojawiała się w Republice bardzo rzadko, jedynie jako rozweselacz.
(o Andrzeju Ludewie byłym menago zespołu)
Zewnętrzny wygląd zespołu uważał za bardzo ważny, uznaliśmy więc, że nasz wcześniejszy patent z biało-czarnymi pasami wykorzystujemy do końca. Andrzej to świetnie rozegrał – od początku starał się wytworzyć wokół Republiki rodzaj snobizmu i to mu się udało (…)Był bezczelny, sprytny, wiedział, kogo zaprosić i gdzie urządzić przyjęcie. Jak jechaliśmy w pierwszą trasę z Turbo, już wtedy bardzo popularną grupą, to Ludew – i my – mieszkaliśmy w dobrych hotelach (w przeciwieństwie do głównej gwiazdy, która sobie tego nie załatwiła). Tak to ludzie z branży dowiadywali się, że Republika to dobry zespół, bo nie sypia w złych hotelach.
Wszystkie dyskusje prowadziłem tylko ja z Ludewem, choć status grupy był wtedy inny niż teraz, nieco bardziej demokratyczny. Siły rozkładały się miedzy mną, a najstarszym – Pawłem Kuczyńskim. W przypadku konfliktów reszta musiała się jakoś polaryzować. (Dziś Kuczyńskiego nie ma w Republice – zajął się projektowaniem mebli.)
Wkoło panowała umowna nędza, a raczej zblazowanie. Wasz ekskluzywny image mógł zniechęcać.
Image był tylko środkiem – przecież Republika nie polegała na tym, ze czterech ładnie uczesanych chłopców pozowało do zdjęć, ani na tym, że nocowaliśmy w hotelach, a nie w akademikach. Numer z hotelami był tylko pod branże, dla fanów to i tak jesteś w zupełnie innym świecie – kilkunastoletni dzieciak nie zdaje sobie sprawy, że perkusista ma dziurawe trampki i posklejane pałki.
Czyli świadomie stwarzaliście ten dystans.
A co, mieliśmy się bratać z całą publicznością? My nie byliśmy nigdy taaaakie chłopaki. Zespół był dla mnie sposobem uniknięcia konieczności wydawania kolejnych pieprzonych tomików wierszy – chciałem ze swoimi rzeczami docierać szerzej. Nie interesują mnie schematy zachowań obowiązujące w środowisku, co nie znaczy, że ja się ponad to środowisko wynoszę. Ja po prostu mam co innego do roboty. Nie muszę nosić skórzanej kurtki. Od samego początku mówiłem, że muzyka jest dla mnie tylko medium. Nie będę udawał, że jestem rockandrollowcem, nie będę krzyczał do publiczności HEJ, bo mnie to nie interesuje.
Czy czujesz się lepszy od rówieśników z branży z powodu tego, że przeczytałeś więcej niż oni?
Niewiele trzeba było czytać, żeby przeczytać więcej, więc nie jest to powód do dumy. Poza tym ja się nie zastanawiałem, kto jest lepszy, koncentrowałem się na tym, by Republika szła do przodu.
Pierwsza płyta Republiki przynosiła bardzo spójny przekaz tekstowy, proste słowa, zrozumiale dla każdego – formalizm dla mas. Drugą płytę kierowałeś już do ludzi oczytanych, a utwór tytułowy utrzymany jest wręcz w krakowskiej poetyce.
Tak, chciałem tam dać upust swoim tekstom, mniej bawić się słowem, zająć się jego znaczeniem. Jest tam wiele piosenek bardzo dla mnie ważnych – “Nieustanne tango”, “Poranna wiadomość”…Próby odnalezienia miłości na przekór złu.
W tym czasie wydaje się, że za sprawą Ludewa Republika może wiele, tymczasem Ciebie biorą do wojska.
Wiele mi wtedy zaszkodził taki reportaż kreowany, jaki zrobiłem w Trójce. Mój kolega z Torunia Zbyszek Ostrowski pracował w dyżurach reporterskich i postanowiliśmy wyciąć numer. Polegało to na tym, że ja jestem mieszkańcem jakiejś klatki schodowej na Karola Młota 11 (taki adres nie istnieje), że zatrudniam goryli i że wpuszczam i wypuszczam ludzi przez drzwi na dole, kiedy chcę. Wielu uwierzyło, że jakiś kretyn-rockandrollowiec zainstalował fotokomórkę, postawił goryla, ludzie pracy wychodzą o 6.30, dzieci do szkól o 7.30, a wszyscy wracają o 16.00…Skandal był potworny, zaczęto zbierać podpisy, żeby mnie wyrzucić z tego Karola Młota – a ja po trzech dniach powiedziałem, że był to przesiew fanów, że ci, co się nabrali, mogą już sobie zrezygnować. Są ludzie, co jak dadzą się zrobić w konia, to uznają taki żart za kiepski. Należała do nich grupka pułkowników z Torunia – uparli się, że mnie wezmą. Pozbierałem wówczas od przyjaciół z radia, z agencji tony papierzysk jednoznacznie wskazujących, że gospodarka wali się w gruzy, jeżeli mnie wciela. Miałem diagnozy lekarskie o zespole dezadaptacyjno-depresyjnym – nikogo to nie interesowało. Cała epopeja – ludzie w białych otokach gonili mnie po piwnicach, groziły mi sądy…Lekarz wojskowy powiedział: Masz chuja, będziesz służył. W końcu osaczyli mnie tak, że postanowiłem – zanurzam się w to błoto i to z całą perwersją. Idę i patrzę, jak tam jest.
Służyłem najpierw w artylerii w Toruniu. Od razu pojawiły się naciski, że – spisz w domu, my ci tu skompletujemy zespół, jaki chcesz, a ty przygotujesz ładny program na Kołobrzeg. A ja na to, że przyszedłem tu na artylerzystę. Dobrze – będziemy szkolić w takim razie… W ogóle się nie uczyłem, interesowało mnie tylko strzelanie do tarczy i rysowanie w zeszycie sromów niewieścich zamiast krzywych balistycznych. Nie pamiętam numeru plutonu ani rodzaju działa.(…) kolegów miałem w porządku (w wojsku) … Myli się wszyscy…
Wyszedłem z wojska w stopniu starszego szeregowego, co nie było łatwe – pilnowałem pisarzy, żeby mnie nie wpisywali do żadnych awansów, bo nie cierpiałem przyszywania belek. Tak więc tu zachowałem się jak prawdziwy rockandrollowiec.
Przejście od Republiki do Obywatela G.C. to zmiana estetyki na bliższą neosocrealizmowi.
Ale bardziej na Tak Tak! niż na pierwszej płycie. W pewnym sensie wykorzystywane przez mnie na koncertach i okładce elementy były rozwinięciem tego, co robiliśmy w Republice. Ale nie tylko neosocrealizm, co raczej konstruktywizm, który urzekał mnie swoją umownością i plakatowością.
A ekspresjonizm niemiecki?
O, też. Wiele elementów na pewno.
Płyta Obywatel G.C. to erupcja emocji – ale także generalny zwrot ku intelektualistom. Te głosy do piosenek Nieodwołalny paradygmat Józefa K., proklamacja artystyczna i tak dalej…
Tamte dopiski do tytułów mają śmieszną genezę. W trakcie nagrywania płyty cenzura poinformowała mnie, dwa tygodnie po podjęciu decyzji (czyli formalnie nie mogli jej cofnąć), ze zatrzymują cześć tekstów. Panika w Tonpressie. Ja nie miałem najmniejszego zamiaru niczego zmieniać. Idę do cenzora, koniec końców wmówiłem mu, że Spoza linii świata to o Legii Cudzoziemskiej, bo przecież Wojsko Polskie jest czyste i zadbane.
Na pierwszej płycie Obywatela obecny jest Michał Urbaniak. Czy to też snobizm? Czy jego solówki były aż tak genialne, że nie mógł tego zagrać nikt inny?
Urbaniak jest muzykiem, któremu wystarczy powiedzieć raz, o co chodzi i zagra ci błyskawicznie. Inny trawi na to pół dnia. To nie snobizm. To gust i – także – promocja. Na całym świecie dodaje się znane nazwiska do płyty, bo to jest kolejnych paru klientów do jej kupienia. Wolę muzyków identyfikowalnych.
W Twoich tekstach (…) kobieta bardzo często występuje w sąsiedztwie śmierci.
Chwila uniesienia jest pewną sytuacją krańcową, prowadzącą do czegoś na kształt śmierci, do chęci poniesienia ofiary, samounicestwienia za cenę dotarcia do najważniejszego.
Orgazm jako mała śmierć?
To był dla mnie zawsze cel sam w sobie, coś absolutnego, czemu warto się oddać, spalić się, poznać smak, pal diabli, co będzie dalej. Ale też często używałem w tekstach relacji kobieta-mężczyzna dla wyrażenia innych spraw. Weźmy Klatkę – to opis sytuacji niemożności ucieczki przed miłością, ale i przed niewolą w innych aspektach.
Świat Nowych sytuacji to świat chłodny, skuty totalitaryzmem, szulkinowski, martwy. Tango to z kolei walka, ogień.
Pierwsza płyta to fundament. Odchodziła tam ostra selekcja tekstów, muzyka też jest bardzo spójna – aż do monotonii. Chciałem tam stworzyć formułę, która da mi jednocześnie różne drogi jej rozszerzania. Sytuacje są mocne. To pejzaż orwellowski. Druga płyta z kolei to przede wszystkim rozrachunek ze stanem wojennym.
Czy stan wojenny przerwał Ci z góry ustalony plan kariery?
Było takie partykularne myślenie, chociaż przyszli rano po mojego byłego teścia, ja pomyślałem: Kurwa, co z koncertami? Padł strach, że to wszystko, co szykowaliśmy, runie. Załatwiliśmy wreszcie zezwolenie od jakiegoś komisarza, co zawiadywał Od-Nową i ostro waliliśmy próby.
Czy już wtedy powstał Kombinat?
Był zrobiony wcześniej, ale wtedy nastąpiła dziwna sytuacja, bo sporo moich tekstów wywróciło się na drugą stronę i nabrało nowych znaczeń, nawet głupie Telefony były zakazane, bo wyłączono telefony…To nam dało potworną siłę – to i zakaz podróżowania – im większy opór napotykaliśmy, tym więcej nam się chciało robić. Czego niestety nie było w Warszawie, gdzie królowały nocne Polaków rozmowy.
Do Warszawy zawitałeś na koncert 13 lutego 1982 w Hali Gwardii. Czy ci nie wstyd?
Wstyd? Mieliśmy coś ludziom do zakomunikowania, nasze teksty nagle zrobiły się zębate. Nigdy nie miałem wrażenia, ze powinniśmy byli wtedy odmówić. To był niesamowity koncert – jedna trzecia ludzi miała w rękach karabiny.